Praca w teatrze wymaga nie tylko talentu aktorskiego i silnej osobowości, ale solidnego, niezawodnego zdrowia. Niespodziewane reakcje alergiczne, tym bardziej widoczne na skórze mogą skutecznie krzyżować plany pracy i obniżać komfort gry aktorskiej. Na ile jest to ważne, by zrobić coś więcej, niż tylko poznać swój alergen, opowiada nam polska aktorka Andżelika Piechowiak, która zainwestowała wiele miesięcy, by poznać prawdziwy powód alergii i swój własny organizm.
ROZMAWIAŁA: Maria Meller-Ptasińska
FOTOGRAFIA JEDZENIA: Andżelika Piechowiak
FOTOGRAFIA ANDŻELIKI: Kat Piwecka
MAKIJAŻ: Anna Zandecka
Maria Meller-Ptasińska: Co sprawiło, że trafiłaś do dermatologa?
Andżelika Piechowiak: Dość często pojawiały się u mnie miejscowe reakcje alergiczne po kontakcie z biżuterią zawierającą nikiel. Oczywiste stało się, że jestem jedną z tych kobiet, które dotyczy alergia na ten metal, ale nie wprawiło mnie to w duże zakłopotanie. Unikanie nieszlachetnej biżuterii było raczej powodem do żartów, że nie da się sprezentować mi czegoś z nieszlachetnego metalu, bo mój organizm natychmiast to wyczuje. Moja alergia nie była więc aż tak dokuczliwa i nie utrudniała życia na co dzień. Uważałam wręcz, że właściwie problem alergii mnie nie dotyczy. Nie uczulały mnie pyłki, kurz, czy sierść, więc przez lata czułam się wyjątkową szczęściarą, patrząc na ludzi kichających i kaszlących na przykład z powodu kota.
Niestety w pewnym momencie życia alergia na nikiel przybrała nagle niepokojącą formę. Pojawiły się u mnie wzmocnione objawy alergiczne na dłoniach objawiające się uczuciem dyskomfortu, pieczeniem i swędzeniem skóry. Wizualnie właściwie niby nic się nie działo. A ponieważ podczas prób aktorskich miałam na sobie biżuterię, która mogła mieć domieszki niklu, byłam pewna, że znalazłam powód i że wystarczy odstawić przyczynę, a problem zniknie. Jednak to nie pomogło, reakcja alergiczna stawała się coraz bardziej intensywna. Zaczęłam więc szukać pomocy u dermatologa.
MMP: Jakie leczenie zaproponował lekarz dermatolog?
AP: Podejrzenie padło, tak jak się spodziewałam, na nikiel, gdyż nie miałam żadnej innej alergii. Lekarz stwierdził, że organizm pewnie się trochę zbuntował i bardziej reaguje na nikiel. To było dla mnie dosyć dziwne, bo wydawało mi się, że alergia atakuje wtedy, gdy dostarcza się jej bodźców, a przecież nikiel nie unosi się w powietrzu. Poszłam do drugiego i trzeciego dermatologa. Teorie były różne, ale wszystkie krążyły wokół niklu. Usłyszałam wtedy, że nikiel występuje również w pożywieniu, że widocznie organizm mocniej zareagował, że powinnam unikać produktów pokarmowych z puszek, dotykania sztućców, nożyczek, monet…
Każdy lekarz dermatolog przepisywał mi sterydy, maści sterydowe, tabletki, czyli takie typowe tradycyjne leczenie alergii. Kuracja trwała aż trzy miesiące. Niestety porady lekarzy nie pomogły, alergia nie ustępowała, a ja denerwowałam się coraz bardziej, bo nie jestem taką osobą, która zmienia do góry nogami swoje życie ze względu na jakieś dolegliwości. Nie chciałam żyć sterylnie i chodzić w białych rękawiczkach. To się w ogóle nie zgadza z moją filozofią życia. Pomyślałam: albo ja, albo nikiel. Czułam ogromną potrzebę znalezienia prawdziwej przyczyny, dla której mój organizm nagle reaguje alergicznie na coś, co wcześniej było jedynie kłopotliwą reakcją organizmu w sytuacjach ewidentnych, np. gdy klamra od paska dotykała mojej skóry. Intuicja podpowiadała mi, że problem leży gdzie indziej. Przy mojej pracy i intensywnym trybie życia, jaki prowadzę, nieznikające objawy alergii były coraz bardziej uciążliwe, a dyskomfort powodował moje rozdrażnienie i ciągłe zdenerwowanie.
MMP: Czego oczekiwałaś od kolejnego lekarza?
AP: Wiedziałam, że muszę zmienić lekarza, bo żaden z dotychczasowych przeze mnie spotkanych specjalistów nie zastanowił się nad przyczyną reakcji organizmu, tylko skupił na leczeniu objawów alergii na nikiel. Sama zauważyłam pewną zależność: gdy wyjeżdżałam na wakacje – objawy ustawały, zaczęłam więc przyglądać się swojemu trybowi życia. Na podstawie rozmaitych poleceń i poszukiwań trafiłam do lekarki, która jest internistką, ale przy okazji ma, moim zdaniem, najlepsze, bo holistyczne podejście do pacjenta. Zaczęła wizytę od stwierdzenia, że w naszym organizmie wszystko się składa w całość, więc skóra nie funkcjonuje niezależnie od układu pokarmowego, oddechowego czy krążeniowego. Jeżeli coś się pojawia i trwa, a objawy nie znikają po zastosowaniu doraźnego leku, to znaczy, że dzieje się coś poważnego, a organizm wysyła wyraźny czerwony alert. Wcześniej uważałam się za okaz zdrowia, bo nie miałam nigdy poważniejszych problemów zdrowotnych. Czasem dopadało mnie przeziębienie albo uciążliwa opryszczka, ale z tym nauczyłam się żyć. Zawsze mówiłam sobie, że w życiu mogły się zdarzyć gorsze rzeczy i nie ma się co nad sobą rozczulać. Należę też do tego typu ludzi, którzy co roku robią sobie badania, bo trzeba znać swój stan zdrowia i w razie potrzeby reagować natychmiast. Wszystkie wyniki były dotychczas dobre – krew, morfologia. Nie było żadnych podstaw do obaw i niepokojów, więc może ktoś inny na moim miejscu stwierdziłby, że ma alergię na nikiel i trudno. Ja tymczasem wiedziałam, że muszę się temu bliżej przyjrzeć.
Intuicja mnie nie myliła
Jak się okazało, intuicja dobrze mi podpowiadała. Po przejrzeniu wszystkich badań, które i tak wydawały się bardzo dobre, w rozmowach na temat trybu życia, po połączeniu różnych faktów – diagnoza była oczywista. To był sygnał organizmu, dowód na spadek odporności związany z pracą, przemęczeniem, stresem i też złym odżywianiem. Wydawało mi się, że odżywiam się „normalnie”. Nie przywiązywałam szczególnej wagi i troski do każdego produktu czy liczenia kalorii. Wydawało mi się, że skoro mam taką świetną przemianę materii, to mogę wszystko „wciągać jak odkurzacz” i nieważne, co stoi na stole – o każdej porze dnia i nocy. Myślałam, że mam dar od losu i genetyczne uwarunkowania, że mogę jeść wszystko, co lubię. Pamiętam, jak mój mąż mówił, że nic nie jest bezkarne. Będąc w podróżach czy na planie, nie miałam możliwości zjedzenia przygotowanego wcześniej dania, więc stawiałam na gotowe posiłki, do których dodawane są konserwanty. Będąc głodną, często jadłam duże porcje i nie zawsze zdrowe. Mimo wszystko uważam, że nie można kategorycznie stwierdzić, co jest absolutnie niezdrowe lub ogólnie zdrowe, dlatego że każdy organizm ma indywidualne potrzeby i wymagania. Znalezienie zdrowych produktów to kwestia słuchania swojego organizmu.
Zdrowe, nie takie zdrowe
Jak się później okazało, niektórych produktów, które określa się jako „super zdrowe”, nie powinnam mieć w swoim jadłospisie. Usłyszałam, że trzeba „podnieść” odporność organizmu, polepszyć pracę układu trawiennego, m.in. wątroby, jakby „ocieplić” organizm. Jestem niskociśnieniowcem, mam słabe krążenie i w związku z tym ciągle jest mi zimno. Zatem, aby system trawienny i wątroba lepiej działały, trzeba dostarczyć im lżejszej, rozsądnej, lekkostrawnej diety albo – jak powiedział lekarz – wyjechać na pół roku na wakacje! Oczywiście druga opcja w moim przypadku nie wchodziła w grę, w związku z tym musiałam rozprawić się ze swoją dietą. Hasło „dieta” brzmiało dla mnie niczym koszmar senny, ponieważ nigdy nie musiałam być na diecie i zawsze wydawało mi się to być jakimś nieszczęściem. Ale jak się okazuje, wszystko można przejść i nie ma czegoś, do czego nie można się przystosować. Musimy być otwarci na zmiany, na rozwój.
MMP: Co dokładnie zaleciła lekarka?
AP: Dostałam bardzo restrykcyjną dietę, rozpisaną na trzy miesiące. Nie było w niej miejsca na mięso i wędliny kupowane ze sklepu. Cały czas walczyłam z upodobaniem do mięsa, bo chciałam z niego zrezygnować ze względu na ideologię. Wydawało mi się to jednak ogromnie trudne. Skupiłam się więc na rybach, które bardzo lubiłam i nadal lubię.
Mogłam sięgnąć tylko po maliny, borówki, jeżyny, brzoskwinie. Cytrusy i świeżo wyciskane soki na śniadanie były zakazane, gdyż porcja kwasu nie rozpoczynała dobrze mojego dnia. Muszę przyznać, że nie rozumiałam tej diety, gdyż nie mogłam jeść produktów, które ogólnie uchodziły za zdrowe, jak np. truskawki czy orzechy. Ale przyjęłam ją bez żadnego protestu, ufając, że jeśli nie spróbuje, to nie dam sobie szansy opanowania problemu.
Otrzymałam dwie kartki A5 z wypisanymi produktami, które mogę jeść i aż łzy zakręciły mi się w oku, bo nie znalazłam na niej mojej ulubionej papryki, cebuli, świeżych ogórków… Natomiast mogłam jeść ogórki solone, kiszone i sałatę. Miałam też jedno zaskakujące zalecenie, aby zaczynać dzień od zupy krem! Teraz jestem już mistrzynią takich zup, bo jestem w stanie zrobić je z wszystkiego. Na liście nie było ciemnego pieczywa ani ziaren, które de facto nigdy mi jakoś specjalnie nie podchodziły. Dostałam także zalecenie, by w pierwszym okresie diety postawić na suplementację ziołową, oczyszczającą organizm i poprawiającą pracę wątroby. Na mojej karteczce nie było żadnego stereotypowego leczenia, a leki wcześniej przepisane przez dermatologa całkowicie odstawiłam.
MMP: Po jakim czasie zaobserwowałaś poprawę?
AP: Już po tygodniu ustąpiły wszystkie objawy alergii. Lekarka, która przepisała mi dietę, stwierdziła, że „alergia na nikiel” to bardzo duże uproszczenie, bo wtedy nie skupiamy się na tym, co jest przyczyną. Opinia jeszcze innego lekarza była taka, że każdy ma alergię na nikiel, bo to de facto jest trucizna, a organizm musi pozbywać się toksyn. Najczęściej przemieszcza je do tkanki tłuszczowej lub sygnalizuje problem tzw. alarmem alergicznym. Taki mały „prztyczek”, który dostałam od własnego ciała, dał mi do zrozumienia, że lepiej uważać na jedzenie. Na początku swojej drogi zastanawiałam się, jak mój organizm zareaguje na tak okrojoną dietę, jak zmienią się moje wyniki badań krwi, czy drastycznie nie wpłynie na kondycję mojego organizmu? Tymczasem, po trzech miesiącach i wykonaniu badań krwi okazało się, że wyniki są świetne, a nawet lepsze niż w poprzednich badaniach. Mogłam już też wprowadzać kolejne produkty do swojej diety. Pierwsza rada lekarki brzmiała: w sytuacjach wystąpienia większego podrażnienia skóry koniecznie się wyciszyć, gdyż stres nie jest naszym sprzymierzeńcem i często pogłębia różne objawy, jest też pierwszą przyczyną wielu reakcji w organizmie. To zalecenie wzięłam sobie głęboko do serca, dlatego gdy pieczenie i swędzenie skóry minęły już po pierwszym tygodniu, byłam przeszczęśliwa. Wiedziałam już, że idę w dobrym kierunku.
Miałam więcej energii, gdyż coś, co mi dotychczas dokuczało, po prostu zniknęło. Wzięłam się za gotowanie kremów, dzień zaczynałam od ciepłego posiłku, piłam słabsze herbaty, nie sięgałam po alkohol. Po trzech miesiącach mogłam okolicznościowo wypić białe wino.
Po pół roku diety mogłam wrócić do wszystkich produktów, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu. Skoro nauczyłam się już zdrowiej jeść, to może nie będę powtarzać swoich błędów i dobre nawyki z diety jednak zostawię. Dzisiaj pilnuję się, żeby nie jeść glutenowych produktów. Owszem, zdarza mi się od tego odstąpić, np. podczas wyjazdów, gdy do wyboru mam wieprzowinę albo makaron. Żyję w przekonaniu, że nic, co jest jedzone umiarem, nie powinno szkodzić, więc nie trzymam się diety aż tak restrykcyjnie, bo nie jestem uczulona na konkretny składnik.
Odkryłam wiele rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, np. chrupki ryżowe, chrupki kukurydziane, które czasem mogą posłużyć jako przekąska zamiast białego, glutenowego chleba. Nie jem mięsa, wędlin, czasami, bardzo okazjonalnie zjem wołowinę, myślę jednak, że z czasem swobodnie zrezygnuje też z tego. Jadam drób, najczęściej kaczkę, indyka, a także dużo ryb. Wychowałam się w Świnoujściu, więc ryby w diecie są dla mnie zupełnie naturalne. Cały czas gotuję też zupy krem, które bardzo dobrze rozgrzewają mój organizm. Słodycze oczywiście jem, ale tylko te, które zawierają słodkie owoce, niekoniecznie orzechowe czy czekoladowe. Nie zawsze udaje mi się trafić na bezglutenowe wybory słodyczy, dlatego najczęściej wybieram bezę, bo wiem, że tam nie powinno być glutenu. Czasem mam potrzebę zjedzenia gorzkiej czekolady. Z mlekiem jestem na bakier, ale lubię przetwory mleczne: jogurty, sery żółte czy pleśniowe. Teraz już jem wszystkie owoce i wszystkie warzywa.
MMP: Jak zareagowała Twoja najbliższa rodzina?
AP: Mój mąż w pierwszej chwili był zdziwiony, ale bardzo się ucieszył, pomimo że nie wierzył w korelację między alergią na nikiel a dietą. Pamiętam, że jak objawy zaczęły szybko ustępować, bardzo mnie wspierał. Miał w tym trochę satysfakcji, bo lubił powtarzać, że jedzenie w dużych ilościach nie obejdzie się bez konsekwencji. On też nigdy nie przepadał za mięsem, czy słodyczami. Moja mama, czy szczególnie babcia gotują znacznie bardziej tradycyjnie, ale bez problemu zaakceptowały zmiany w moim menu.
MMP: Czy zauważyłaś jakieś „skutki uboczne” swojej terapii jedzeniem?
AP: Kiedy odstawiłam gluten, zauważyłam jedną ewidentną zmianę w organizmie – poprawę kondycji skóry. Jest bardziej sprężysta, a o cellulicie już w zasadzie zapomniałam. Jestem przekonana, że zmiany zachodziłyby zupełnie w innym kierunku, gdybym gluten spożywała cały czas. Mówię to nie tylko z własnego doświadczenia – znam wegan i wegetarian, których kondycja skóry uległa poprawie. Dla mnie to już teraz oczywista zależność. W końcu to, co jemy, ma wpływ na naszą skórę.
MMP: Jaki wniosek płynie z przypadku Twojej alergii na nikiel?
AP: Po pierwsze, nawet jeśli nasze wyniki są super, a my czujemy się dobrze, to trzeba czasem spojrzeć na inne objawy, choćby ciągłe zmęczenie jest sygnałem, że organizm nie ma siły funkcjonować na pełnych obrotach, a powinien, skoro jesteśmy zdrowi i rzekomo dobrze się odżywiamy. Może zjadamy takie potrawy i produkty, które zabierają całą energię na procesy trawienne? Po drugie, warto zastanowić się nad jedzeniem mięsa. Wiele osób broni mięsa, uznając je za podstawowy element żywienia, bo przecież jest cennym źródłem białka i żelaza. Niestety, mięso trawi się bardzo długo. W pradawnych czasach, zanim człowiek zjadł kawałek mięsa, to musiał je upolować, co znacznie wpływało na jego kondycję. Dziś mięso jest nafaszerowane środkami konserwującymi, hormonami, antybiotykami czy środkami chemicznymi, które mają poprawić jego smak, wygląd i wydłużyć termin ważności. Pomimo wprowadzenia kilku nowych zasad żywieniowych i tak uważam, że nie jestem super przykładem odżywiania, bo niestety rzadko gotuję w domu, ale to jest jeszcze tylko kwestią czasu. Staram się mieć ogólną świadomość, tego co jem, która sprawia, że niektórym produktom chcę się przyjrzeć bardziej uważnie. Nawet zwykłe spojrzenie na składniki wystarcza, by po krótkiej chwili produkt odłożyć z powrotem na półkę. Wiem, że stres i niedosypianie źle wpływają na mój organizm. Kiedy przesadzę – pierwszym sygnałem zawsze jest opryszczka – ewidentny sygnał spadku odporności i przemęczenia. Dlatego staram się dbać o zapewnienie sobie odpowiedniej ilości snu. Na szczęście należę do tych, co zasną w każdych warunkach, o każdej porze, więc śmiało w czasie podróży z teatrem łapię drzemki w busie, garderobie i pociągach. Przez całkowity brak regularności i ciągłe przemieszczanie się, jest mi znacznie trudniej z organizacją zdrowego sposobu odżywiania, jak może to być w przypadku bardziej ustabilizowanych godzin pracy. Posiłki o regularnej porze oznaczają przewożenie ze sobą wcześniej przygotowanych posiłków w pojemnikach, ale nie oznacza to, że nie można zdrowo się odżywiać i dostosować do okoliczności i miejsc. Najważniejsze to słuchać swojego organizmu, on nam zawsze podpowie, co jest istotne i czego mu w danej chwili brak. Nie walczmy z sobą i nie róbmy czegokolwiek za wszelką cenę – to najcenniejsza lekcja.
Andżelika Piechowiak
Aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa oraz producentka. Ukończyła wydział aktorski Warszawskiej Akademii Teatralnej oraz dwuletnie studium Warszawskiej Szkoły Fotografii. Występowała na deskach takich stołecznych teatrów jak: Teatr Nowy, Komedia, Bajka, obecnie gra w teatrze Kamienica i Capitol w Warszawie. Wystąpiła w filmach „Osiemnaście”, „Jeszcze raz” i „Och, Karol 2”. Popularność przyniosły jej liczne role telewizyjne, m.in. w serialach „Lokatorzy”, „Pogoda na piątek”, „Plebania”, „Samo życie”, „Na dobre i na złe”, „Rodzina zastępcza”, a przede wszystkim sześcioletnia współpraca z serialem „M jak miłość”, gdzie wcieliła się w rolę Mirki. Od 2009 roku jest właścicielką Agencji Produkcyjnej „Palma” zajmującej się m.in. produkcją spektakli teatralnych wystawianych w Warszawie i na terenie całej Polski, a także produkcją eventów, teledysków i szkoleń. W 2007 roku nagrodzona w plebiscycie „Gwiazdy jutra”, nagrodą widzów telewizji „Kino Polska”. Poza aktorstwem zajmowała się dziennikarstwem, przez ponad trzy lata związana z telewizją Canal +, jako prowadząca „Maqlaturę”, współpracowała z takimi tytułami prasowymi jak „Notatnik teatralny”, „Kobieta”, czy „Piękna tv”, autorka książki „Koty i ich sławni ludzie”. Prywatnie uzależniona od kina, mocnej herbaty, kotów
i morza.
nie znam takiego lekarza ,osobiście mam problem z alergia i nie mogę nawet dobrać sobie skutecznie leku ,jest to strasznie męczące a diety nikt mi nigdy nie zaproponował a może tu tkwi kłopot???