Słyszysz od znajomej w firmowej kantynie, że od tego roku kupuje już tylko jogurty „w wersji bio”, myślisz sobie: „co za różnica!”. Twoja sąsiadka kupuje warzywa dla dzieci tylko z zielonym listkiem, myślisz: „OK, dzieci łatwo zapadają na alergię, zrozumiałe!”. Ale Ty? Ciebie to nie rusza. Nie jesteś takim łatwym łupem, żeby ktokolwiek przekonał Cię do wszędobylskiej mody na bio.
TEKST: Żaneta Geltz
Zastanawiasz się jednak, gdzie tkwi diabeł, skoro już jedna trzecia produktów w małych supermarketach nosi z dumą znaczek zielonego listka a produkty schodzą jak ciepłe bułeczki? Sprawdziliśmy to za Ciebie. Zobacz, czy bio się opłaca. W drodze z gmachu Parlamentu Europejskiego w Brukseli, gdzie uczestniczyliśmy w konferencji dotyczącej alternatywy dla syntetycznych pestycydów, zjeżdżamy z autostrady w kierunku Hagi. Mieszka tu Polka, Magdalena De Ruiter, która jest analitykiem w dużej, międzynarodowej firmie. Jest z natury oszczędna, logiczna i ostrożna. Rozmawiamy na temat produktów ekologicznych oraz o tym, jakie są trendy w Holandii, by porównać tamtejszą sytuację z naszą.
Żaneta Geltz: Czy widać, żeby zachodziła jakaś widoczna zmiana?
Magdalena De Ruiter: Produkty ekologiczne w holenderskich sklepach są obecne, ale są drogie. Ceny produktów z zielonym listkiem są około 30% wyższe. Wielu Holendrów, gdy zapytasz ich o eko zakupy, odpowiedzą Ci, że produkty te są za drogie. Holendrzy są bardzo znani i dumni ze swojej oszczędności.
Ż.G.: A jednak produkty w sklepie są wszechobecne! Listek bio widoczny jest już przy samym wejściu!
M.D.R.: To prawda, bo jest jeszcze druga strona medalu. Bycie zdrowym jest tutaj bardzo popularne, a kryzys powoli odchodzi w zapomnienie. Badania rynku pokazują, że coraz więcej Holendrów sięga po produkty bio, a w 2016 r. sprzedaż produktów z zielonym listkiem wzrosła o 10% [źródło: Bionex]. Z najnowszych badań wynika, że już co trzeci Holender decyduje się na regularne kupno tylko produktów bio, a 70% osób deklaruje takie zakupy od czasu do czasu. Pomimo narodowej oszczędności i wyższej ceny!
Ż.G.: To może porównajmy jakieś konkrety?
M.D.R.: Czemu nie! Tu są paragony z 3 dużych supermarketów: Albert Hein, Jumbo i Hoogvliet. » 37% – największa różnica w cenach produktów bio i nie-bio jest w Hoogvliet [mały wybór bio] » 33% – średnia różnica jest w sieci Albert Hein [największy wybór produktów bio] » 31% – najmniejsza różnica w cenach jest w supermarketach Jumbo » 34% – to średnia różnica w cenach produktów bio względem nie-bio Można zauważyć to, że biała kapusta występuje już tylko w wersji bio. Ale fasolka szparagowa czy sałaty – dostępne są w wersji bio jedynie w supermarketach Albert Hein. Najwyższe różnice cenowe pomiędzy bio i nie-bio widzę w przypadku pieczarek (51%!) i bananów (55%!). Najmniejsza różnica jest widoczna w przypadku awokado (Jumbo 3%, 7% AH, Hoogvliet 12%).
Ż.G.: Jaki wniosek?
M.D.R.: Z jednej strony mamy tutaj zakorzenioną w Holendrach oszczędność, a z drugiej – wyraźnie obecny zdrowy styl życia, ale trudno to wszystko połączyć, więc konsumenci stoją przed trudnym wyborem. Pomimo wyższych cen widać jednak, że stajemy się coraz bardziej świadomi i krytyczni, chcemy zainwestować w zdrowie, więc zaczynamy kupować bardziej wartościowe produkty na stół.
Wypytujemy Ilonę Kaczmarek, kolejną Polkę, która mieszka pod Wiedniem od wielu lat, również z natury oszczędną, sceptyczną, nie ulegającą modom, zawodowo związaną z handlem. Obserwując trend od kilku lat, czytając regularnie Magazyn Hipoalergiczni, analizuje sytuację i rozważa „przejście na bio”. Pytamy jakie wnioski płyną z jej obserwacji w Austrii.
Żaneta Geltz: O ile droższa jest żywność bio w Austrii?
Ilona Kaczmarek: Mniej więcej o 30% w porównaniu ze zwykłą żywnością. Niektóre produkty są droższe dosłownie o kilkadziesiąt eurocentów, więc prawie nie widać różnicy, jak w przypadku pojedynczych warzyw, a inne o kilka euro, więc zastanawiasz się przed ich wrzuceniem do koszyka.
Ż.G.: Jaki jest Twój własny werdykt w kwestii żywności bio?
I.K.: Już od roku, po poprzednich blisko 2 latach obserwowania i czytania na ten temat, kupujemy tylko żywność bio. Nie jestem rozrzutna, nie lubię wydawać pieniędzy na zbędne rzeczy, mam dwójkę dzieci, to w nie chcę inwestować. Uważnie podejmuję decyzje, na co zostaną wydane nasze pieniądze z rodzinnego budżetu.
Ż.G.: Jaki był ten pierwszy najtrudniejszy krok?
I.K.: Może zacznę od tego, że na początku, gdy zaczęłam zauważać produkty z zielonym listkiem, irytowało mnie to, że są one o 20-30% droższe. Nie patrzyłam na to, że na koniec zakupów suma widniejąca na paragonie nie jest dużo wyższa, skupiłam się na różnicy w cenie i mówiłam: „O, nie!”. Za dużo też słychać o „ekologicznej ściemie”, o tym, że sprzedawcy tak zwanych „bio produktów” sypią piaseczkiem ziemniaki i wmawiają klientom, że te produkty są lepsze niż te z hipermarketów. Nie dla mnie ta śpiewka. Ale po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, kto decyduje o zawartości reklam w mediach, w telewizji widać tylko leki i płatki śniadaniowe, czekoladki i masła orzechowe, które kuszą dzieci. Te media nie podpowiedzą nam – rodzicom, co naprawdę jest zdrowe.
Moje obie córki mają skłonności alergiczne, jedna cierpiała wiele lat na astmę i była na ścisłej diecie bezglutenowej, a druga jest uczulona na orzeszki i czekoladę, kilka razy wylądowałyśmy ze wstrząsem anafilaktycznym w pobliskim szpitalu. Zdrowie jest dla mnie na pierwszym miejscu.
Mój testowy zakup to ogórek i jabłka. Kupiłam je w wersji bio. Dzieci zauważyły, że „ogórek ma smak!!!” Aż mnie zamurowało! Naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo utraciliśmy oczekiwania wobec smaku warzyw i owoców. Kupujemy je, a one nie mają nic z tego smaku, który pamiętamy z dzieciństwa. Spróbowałam ogóreczki, które zaserwowałam dzieciom i to było niesamowite, smakowały ja te z ogródka sprzed 30 lat! Małe, droższe, ale prawdziwe! Dzieci były zachwycone! Starsza córka, Oliwia, nie mogła jeść jabłek, bo miała po nich wysypki w zgięciach rąk, w łokciach i w pachwinach. Nie wyglądało to przyjemnie i swędziało. Alergolog polecił odstawić jabłka i co 3 miesiące przywracać je na talerz. Tak robiłam, wysypki za każdym razem pojawiały się tego samego dnia. Po zjedzeniu jabłek z listkiem bio – żadnych wysypek! Przypadek? Nie. To czyste owoce, bez sztucznych dodatków, których nie widać i nie czuć w produktach nie-bio! Ale dzieciom i tak najbardziej zaimponował smak, to był nasz pierwszy krok.
Ż.G.: Co było dalej?
I.K.: Na zakupy zaczęłam chodzić z córkami, pomagały mi „łowić” produkty z listkiem bio. Zaangażowały się, zafascynowane intensywnym smakiem warzyw i owoców, nabrały apetytu na zdrowe i świeże produkty. Ale nie tylko warzywa. Zaczęłam analizować produkty sypkie. Z racji silnej alergii pokarmowej młodszej córki Klaudii i bezglutenowej diety Oliwii, kupowałam produkty znanej marki z mieszankami bezglutenowych mąk. Sęk w tym, że marka ta nie ma ani jednego produktu z listkiem bio, czyli co jest w składzie – kukurydza GMO? Pewnie chemia, skoro nie mają zielonego listka. Zaczęłam główkować i zdecydowałam się na mąkę orkiszową bio. Efekt? Brak jakichkolwiek objawów nietolerancji u córki! Kupujemy też ryże bio i kaszę jaglaną, zwłaszcza jako treściwy dodatek do zup. Różnice w cenach? Widoczne, bo zamiast (przeliczając na złotówki) 3,95 zł, płacisz 5,95 zł za 1 kg ryżu. W przypadku papryki, pomidorów czy ogórków, różnice w cenie nie są zauważalne.
Ż.G.: To były początki, a jak jest teraz?
I.K.: Całe nasze zakupy są z listkiem bio. Nie tylko warzywa, owoce, mąki, kasze i konfitury, ale sery, jajka, ryby i mięso. Nawet, gdy kupuję zioła, przyprawy czy prozdrowotne mikstury, probiotyki, to staram się, żeby miały listek bio. Obniżam ryzyko stanów zapalnych w mojej rodzinie, trzymamy się z dala od chorób, infekcji, zaburzeń tolerancji pokarmowych, dodatkowo wzmacniamy swoją odporność naturalnymi sposobami, jak wyciąg z mniszka lekarskiego, zamawiam też napój probiotyczny z zielonym listkiem z polskiego sklepu ekologicznego. To wszystko składa się na obraz naszej zdrowej rodziny, gdzie przedtem wszyscy na coś cierpieliśmy. Jak się „zważy” koszty tabletek przeciwbólowych, leków, kosztów lekarzy, braku energii do spędzania czasu poza domem, bo ciągle coś ci dolega – to nie ma nawet jak tego porównać.
Ale my podchodząc sceptycznie do tematu, spisaliśmy kilka cen produktów w Polsce:
» 0,59 zł jajko z klatkowej hodowli „3” od kur, które nigdy nie były na powietrzu
» 1,20 zł jajko „0”, czyli od kur spacerujących na trawie, karmione ekologicznie
» 3,99 zł grzyby boczniaki 250g bez listka w zwykłym hipermarkecie
» 6,99 zł grzyby boczniaki 250g w ekologicznym sklepie z listkiem bio
» 3,50 zł krówki mleczne 150g znanej polskiej marki w supermarkecie
» 8,50 zł krówki mleczne z miodem 150g z listkiem bio w ekologicznym sklepie
» 3,99 zł cytryny zwykłe 1kg w najpopularniejszej sieci dyskontowej
» 4,99 zł cytryny z listkiem bio 1kg w popularnej niemieckiej sieci supermarketów
» 3,99 zł ziemniaki zwykłe 1kg w najpopularniejszej sieci dyskontowej
» 4,29 zł ziemniaki z listkiem bio 1kg w niedużej niemieckiej sieci supermarketów
» 4,69 zł płatki orkiszowe zwykłe 500g w najpopularniejszej sieci dyskontowej
» 5,39 zł płatki orkiszowe z listkiem bio 500g w polskim supermarkecie ekologicznym
Dostępność produktów ekologicznych w Polsce jest nadal niska i są duże różnice w szerokości oferty pomiędzy sklepami, trudno jest więc jednoznacznie porównać ceny. Niektóre sieci już od pewnego czasu oferują własne marki z listkiem bio, konkurując cenowo z swoimi dostawcami. Podobnie jest już zresztą w całej Europie. Gdyby podsumować tylko ceny produktów wyżej wymienionych, to różnica w paragonie zwykłym i zielonym wypada następująco:
20,75 zł – paragon z najtańszymi produktami dostępnymi w dyskontach i sieciach
31,36 zł – paragon z zielonym listkiem w ekosklepach lub dyskontach z regałem bio
Gdyby skupiać się na produktach i sugerować się jedynie różnicą w %, to mamy zły wynik, bo aż 51% zwyżki kwoty. Kiedy patrzymy jednak na sumę nadwyżek cen, która skutkuje kwotą 10,60zł, to jest ona niewielka. Zakładając nawet najmniej korzystny układ porównania, czyli tak jak wyżej:
» najniższe ceny zwykłych produktów w dyskontach
» standardowe ceny produktów z listkiem bio (czyli nie w promocji!) w ekologicznych sklepach to różnica wyniosłaby kilkaset złotych w skali miesiąca, w zależności od liczby osób w rodzinie.
Dlaczego eko jest droższe?
Tu już nawet nie chodzi o same koszty związane z certyfikacją produktów, droższymi metodami upraw, większą pracochłonnością związaną z uzyskaniem tego samego efektu (ale bez zastosowania syntetycznej chemii). Każdy przeciętny konsument jest świadomy tego, że zarówno sklepy, jak i dostawcy mają wyższe straty produktowe, bo produkty nie są konserwowane, opryskiwane i są całkowicie naturalne. Produkty nie są kupowane w tak olbrzymich ilościach, więc producenci nie mają możliwości zaoferować aż tak niskich, konkurencyjnych cen, gdyż ich koszty produkcji i transportu rozkładają się na mniejsze ilości, a więc procentowo mają wyższy udział w cenie produktu. A na koniec – obsługa, na którą możemy liczyć w sklepie ekologicznym – to personel dysponujący wiedzą z zakresu właściwości zdrowotnych warzyw, owoców, ziół, przypraw, suplementów diety jak wyżej wspomniane probiotyki i wielu innych sprzyjających naszej młodości i długowieczności wyrobów.
To, co mnie jednak uderza najbardziej, to wiedza. Farmer, hodowca, właściciel eko sklepu musi posiadać nie tylko wiedzę z zakresu standardów certy kacji, jakie należy spełnić, by nie zaprzepaścić plonów i możliwości znakowania upraw listkiem bio, ale także z zakresów takich jak: » skąd kupować dziewicze nasiona, których nie dotknęła ludzka technologia » jakie zastosować alternatywne środki ochrony roślin, by jednak upraw nie pochłonęły chwasty lub szkodniki » jak kultywować glebę, aby mikrobiom w niej zawarty wspierał odżywianie i wzrost roślin, by zawierały maksymalną dawkę witamin, minerałów i polifenoli » jak przechowywać plony, by nie skaził ich grzyb czy pleśń, zanim tra ą do ekosklepów Farmer pełni funkcję strażnika naszej żywności, dzięki niemu nie musimy bać się o zagrożenia dla zdrowia naszego i naszej rodziny. W przypadku żywności bez listka bio możemy się zastanawiać nie nad tym czy żywność może zawierać szkodliwe substancje chemiczne, tylko ile gramów choćby azotanów przypada na 1 kilogram masy warzyw czy owoców, ale również wędlin! Do tego dochodzi kwestia glifosatu, o którym pisaliśmy w poprzednim wydaniu [„Glifosat, herbicydy, pestycydy na językach”, wyd. 13 (16) 2018].
Cisza przed burzą?
Wybrane sieci supermarketów zauważyły już silny trend eko kilka lat temu i nie chcą ryzykować, że konsumenci, podążając za upragnionym zdrowiem i młodym wyglądem, odwrócą się od nich na rzecz sklepu ze zdrową żywnością i wyedukowaną obsługą. Wprowadzając dyskretnie swoje własne marki z listkiem bio próbują zawczasu zawalczyć o świadomego konsumenta, który już zorientował się w chaosie komunikacyjnym, o co tutaj tak naprawdę chodzi. A chodzi o zdrowie i witalność, której nie otrzymujemy spożywając przetworzoną, konserwowaną, zniszczoną biologicznie żywność, która stała się już tak tania, że właściwie przestaliśmy odnosić się do niej z uwagą i szacunkiem.
właśnie ceny ,to zniechęca ale z drugiej strony jeśli będziemy jedli bio to może im więcej nas kupi dobre produkty tym tańsze będą?? tak sobie myślę ,że podaż rodzi popyt i tego trzeba się trzymać…..a z czasem kiepskiej jakościowo żywności nie będzie się opłacało produkować