Dieta wegańska a bezglutenowość – ten wątek przewija się przez wiele rozmów o kuchni roślinnej. Pojawiają się bowiem nie tylko pytania dotyczące gotowania, ale też diety i aspektów zdrowotnych. Jola Słoma i Mirek Trymbulak, małżeństwo gotujących projektantów mody, sięga po fachowe wsparcie – rozmawiając z doktorem Tomaszem Jeżewskim z Kalonki spod Łodzi.
Jola Słoma: Dlaczego ludzie od razu zostają weganami, a nie tylko wegetarianami? Powiedz o swojej diecie, własnym podejściu do tematu.
Dr Tomasz Jeżewski: To bardzo ciekawa historia, bo lekarze strasznie mało na ten temat wiedzą. Niestety, generalnie nie jesteśmy przygotowywani, aby z pacjentami w sposób kompetentny te kwestie rozstrzygać systemowo. Kwestie nowożytnej, udokumentowanej naukowo wiedzy o odżywianiu! W tę wiedzę deficytowe są również studia. Ja ukończyłem je już ponad 20 lat temu, ale niestety status quo się utrzymuje cały czas.
Nasza przysięga lekarska jest przysięgą Hipokratesa i w niej odwołujemy się do wzorca tego starożytnego lekarza, który przecież mówił: „Niech jedzenie będzie twoim lekarstwem”. Ten przekaz jest uniwersalny. A obecnie problem polega na tym, że gdy pacjent przychodzi do kompetentnej osoby, która powinna tę wiedzę posiadać, to lekarzowi jest zwyczajnie głupio przyznać się do tego, że wiedzy nie ma. Brak wiedzy zwykle protezuje jakimiś dodatkowymi komentarzami. I nie ma co żyć w zakłamaniu – tak po prostu jest.
Pacjenci przychodzą i komentują, co usłyszeli od innych lekarzy. I ja w to wierzę, ponieważ 12 lat pracowałem w tym zawodzie i nie miałem pojęcia o kilkuset badaniach, które zostały wykonane w nowożytnych czasach. Teraz już zapoznałem się z wynikami tych badań. Przez osiem lat skończyłem drugie studia, wprowadziłem tą część terapii i profilaktyki, która jest na wyciągnięcie ręki.
J.S.: Dodatkowo dietetycy bardzo często twierdzą, że dieta wegańska jest niedoborowa. Jeżeli więc ta dieta jest traktowana w ten sposób przez specjalistów, to co zwykły człowiek ma powiedzieć?
T.J.: To prawda, musimy to przyjąć jako taki remanent dzisiejszego stanu. Mam nadzieję, że na uczelniach nie mówi się o diecie roślinnej jako o diecie niedoborowej.
W ramach „Roślinnych Lekarzy” podsumowaliśmy stanowiska towarzystw dietetycznych z każdego kontynentu na świecie. A one są jednobrzmiące: dla każdego człowieka na każdym etapie jego życia dieta wegańska jest dietą pełnowartościową. Jest to dieta przynajmniej neutralna metabolicznie, jeśli nie powiedzieć: korzystna.
Oczywiście problem polega na tym, że edukacja jest prowadzona przez różnych ludzi. Tak samo, jak mamy wątpliwości, czy udać się do lekarza, ponieważ nie chcemy iść tylko po tabletki. W zeszłym roku przyszło mi przeczytać wytyczne Polskiego Towarzystwa Dietetycznego dotyczące rekomendacji dietetycznych dla pacjentów z cukrzycą. Powiem szczerze – byłem poirytowany tym, co się znalazło w dokumencie. Tam są podstawowe błędy, które wynikają z nieznajomości najnowszego piśmiennictwa i najnowszych badań. Jesteśmy w stanie za pomocą diety leczyć pacjentów z cukrzycą typu drugiego, z insulinoopornością, ponieważ ta choroba wynika ze stylu życia. Pod niektórymi latarniami jest bardzo ciemno i ja mogę nad tym ubolewać.
J.S.: Gdy moja mama z cukrzycą trafiła do szpitala, dostawała węglowodanowe posiłki, typu zacierka, zupa z makaronem, biały chleb z dżemem, a potem insulina. Uczono ją, że najbezpieczniejsze dla cukrzyka jest mięso i nabiał.
T.J.: Dla mnie praca lekarza wiąże się z umiejętnością nawiązania kontaktu, aby osoba, z którą rozmawiam, przyswoiła informację. Jeżeli ją przyswoi, mamy fundament, na którym będziemy mogli cokolwiek budować.
Mamy wspaniałe badania na ten temat, które pokazują, jak w 3 tygodnie Neal Barnard przełamał oporność na insulinę u 75 proc. pacjentów z cukrzycą typu drugiego. Nie w 6 miesięcy, nie w 2 lata – w 3 tygodnie.
J.S.: A czy to prawda, że przy nieswoistych zapaleniach jelit (np. WZJG) dieta wegańska nie jest polecana?
T.J.: Nie, absolutnie nie jest to prawda. Dla diet są przyporządkowywane pewne cechy, które dotyczą indukowania stanu zapalnego albo pewnych cech związanych z modulacją funkcjonowania naszego układu odpornościowego. Dieta wegańska ma bardzo niski indeks zapalny, więc ona wycisza nadpobudliwość naszego układu immunologicznego i moduluje go w prawidłowy sposób.
Spójrzmy na częstości nieswoistych chorób zapalnych jelit, jak wrzodziejące zapalenie jelit czy chorobę Leśniowskiego-Crohna. Jeżeli nałożymy na siebie mapę krajów, w których spożywa się głównie dietę roślinną i mapę tych chorób, okaże się, że się nie pokrywają. Choroby zapalne jelit najrzadziej występują w krajach, w których od urodzenia kulturowo-społecznie spożywa się większość kalorii z roślin. Na przykład Norwegia i kraje skandynawskie mają bardzo dużo nieswoistych zapaleń jelit. Wiemy dlaczego: mało witaminy D konwertuje się, ponieważ jest mała ekspozycja na słońce, a bardzo duże spożycie pokarmów zwierzęcych i nabiału.
Młody jęczmień jest bardzo ciekawym elementem diety roślinnej, ponieważ zmniejsza ilość kolejnych rzutów nasileń nieswoistych zapaleń jelit. Poziom witaminy D3 powyżej stu koreluje z rzadszymi nasileniami nieswoistych zapaleń jelit.
Dieta wegańska jest dietą bogato resztkową i tu może być kłopot. U osób, które mają już nieswoiste zapalenie jelit, jest pewien problem z taką dietą, ponieważ rozpychanie jelit powoduje zwiększenie dyskomfortu. Ale nie mylmy przyczyny ze skutkiem – mówimy o zmianie diety u osoby, która do tej pory na tej diecie nie była, ma teraz nieswoiste zapalenie jelit i chce zmienić dietę na roślinną.
Oczywiście jest też kwestia dysbiozy jelitowej. Zmiana diety będzie się wiązała ze zmianą mikroflory bakteryjnej. Ten proces ma bardzo dużą bezwładność, przebiega powoli, w ciągu co najmniej kilku miesięcy. Osoba, która zmieniła dietę, może mieć wtedy przejściowe objawy gorszej tolerancji, ponieważ ma stan zapalny w jelitach i jeszcze niewłaściwą florę, niedostosowaną do zmieniającego się pożywienia. Ale nie można wylewać dziecka z kąpielą. Sam fakt, że jest to dieta roślinna, nie jest przyczyną problemu. Taka osoba powinna mieć dietę roślinną wprowadzaną w sposób bardziej uważny, delikatny, dostosowany do jej stanu chorobowego.
J.S.: Jeżeli w naturalny sposób próbujemy leczyć się jedzeniem, to musi minąć długi czas, zanim organizm dojdzie homeostazy. Na początku diety wegetariańskiej, a później i wegańskiej bardzo szkodziły mi strączki. Fatalnie się po nich czułam. Po pół roku zauważyłam, że one już mi nie szkodzą.
Mirek Trymbulak: Zadam teraz pytanie-standard, o który zawsze się zahacza podczas rozmów o diecie roślinnej. Skąd brać witaminę B12?
J.S.: Tym bardziej, że są różne zdania na ten temat. Jedni weganie się nie suplementują, inni jedzą kiszonki czy śliwki umeboshi. Ja raz w miesiącu idę do przychodni i daję sobie wstrzykiwać witaminę B, bo nie chce mi się codziennie pamiętać o łykaniu tabletek.
T.J.: Chciałbym mieć bardzo fajną ekoodpowiedź na to pytanie, ale niestety jej nie mam. Są ludzie pozytywnie zakręceni, bardzo zmotywowani, którzy przechodzą na dietę roślinną z różnych pobudek i stawiają przed sobą challenge: szukać rozwiązań w sposób organiczny i bilansować kobalaminy bez pomocy suplementów. Powiem szczerze, z mojego doświadczenia wynika, że na 100% będą mieli niepowodzenie. Dlaczego tak jest? Po kilku miesiącach diety roślinnej w górę idzie homocysteina, objętość krwinki czerwonej i sam poziom arytmetyczny laboratoryjny stężenia B12. I ci pacjenci oprócz laboratoryjnych wykładników mają już pewne objawy kliniczne ubywania witaminy B12 z magazynów. Jako kardiolog widzę np. objawy ze strony naczyń.
Nie znam takiego magicznego, seksownego rozwiązania, że mamy fajną dietę roślinną, zwierzętom nie robimy krzywdy, a witaminę B12 pozamiatamy z różnych rzeczy i sobie zbilansujemy. Nie, współcześnie jednak uważam to za mit. Osobiście suplementuję witaminę B12 i moi pacjenci, którzy widzą swoje wyniki badań po tych eksperymentach, po krótkiej rozmowie wracają do suplementacji.
J.S.: Myślę że to jest też dobre, bo my nie żyjemy tak, jak ludzie pierwotni – nie jemy rzeczy niemytych, nie wchłaniamy w siebie tak dużej ilości różnych mikrobów, żyjemy dosyć czysto. Myślę, że warto żyjąc ekologicznie, pamiętać o ekosystemie.
T.J.: Musimy też zdawać sobie sprawę z korzyści. Jeżeli spojrzymy na ryzyka zdrowotne nie dalej niż 100 lat wstecz, przed erą wprowadzenia do terapii antybiotyków, to jednak choroby zakaźne, infekcje były dużym zagrożeniem. My jednak płacimy pewną, moim zdaniem niewygórowaną, cenę. I kłopot z bilansowaniem kobalaminy właśnie taką ceną jest.
M.T.: Witaminę B12 pić czy wstrzykiwać?
T.J.: Są suplementy witaminy B12, które można doustnie stosować. Oczywiście, różnie to suplementowanie doustne się bilansuje, natomiast od tego są badania, aby to sprawdzić. Ja nazywam to „triple-rule-out”, czyli potrójne oznaczenie: objętości krwinki, homocysteiny i samego poziomu witaminy B12. Jeżeli patrzymy na te trzy składowe razem, to można sprawdzić, czy pacjent bilansuje sobie kobalaminy.
Ja przyjmuję codziennie jeden suplement cyjanokobalaminy i jeden suplement metylokobalaminy. Odkąd to robię, nie zdarzyło mi się, żebym miał jakiś poważny dołek. Podobnie jest w przypadku większości pacjentów, z którymi pracuję. Oczywiście, można sobie witaminę B12 wstrzyknąć – nie trzeba wtedy pamiętać o łykaniu tabletek, nie trzeba wszędzie ze sobą tych suplementów brać. To też jest jakaś forma wygody. Ważne, żeby na koniec dnia gospodarka kobalaminami nam się bilansowała, bo to jest dla naszego organizmu zwyczajnie istotne.
J.S.: Jakie są najlepsze źródła roślinnego białka?
T.J.: To pytanie ważne dla osób, które mają obawy przed rozpoczęciem swojej przygody z dietą roślinną, ponieważ kulturyści, sportowcy wyczynowi, zawodowcy na diecie roślinnej naprawdę nie mają niedoborów białka.
John McDougall w jednym swoim wykładzie odniósł się do Polski po drugiej wojnie światowej, kiedy nie brakowało w polskiej diecie w zasadzie tylko ziemniaków. I ludzie będąc na diecie czysto ziemniaczanej, nie mieli niedoborów białka! Czego nie można powiedzieć o ryżu, bo tam trzeba było dołożyć przynajmniej plasterek cytryny.
Naprawdę ciężko jest na diecie roślinnej o niedobór białka ilościowy i jakościowy. Trzeba się ekstremalnie starać. Trudno jest mi wyobrazić sobie sytuację, w której wyprodukujemy sobie niedobór białka. Będąc na diecie roślinnej. To tak jak z Yeti – wszyscy o tym słyszeli, ale nikt tego nie widział.
Przechodząc do dobrych źródeł białka. Jeżeli ktoś by mnie obudził w środku nocy i zapytał o to, pewnie poderwałbym się i krzyknął: strączki! Strączki zbilansują każde menu roślinne, jakie sobie zastosujesz.
Wiemy, że są pewne aminokwasy egzogenne, które mogą być deficytowe – głównie chodzi o metioninę i lizynę. Ale zawsze połączenie strączków ze zbożami daje stuprocentową gwarancję bilansowania każdej cegiełki potrzebnej do budowy białka, każdego aminokwasu. Nie chciałbym nawet wchodzić w żadne szczegóły, ponieważ nie chcę stworzyć wrażenia, że te szczegóły są istotne. Dieta roślinna jest ekstremalnie łatwa, jeżeli chodzi o bilansowanie białka. Zapotrzebowanie na białko będzie pokrywane proporcjonalnie do kalorii. Dieta będzie nam dawała średnio od 10 do 15 proc. kalorii z białek? 7 proc. to dla naszego organizmu jest już naprawdę dużo. Więc jeżeli podwyższamy kaloryczność diety z różnych względów, ilość białka w diecie wrośnie proporcjonalnie. Na diecie roślinnej nie musimy się tym w ogóle przejmować i to trzeba mówić głośno, żeby nikt się nie obawiał.
J.S.: Oprócz strączków można też jeść nasiona konopi, które mają fantastyczną ilość białka i kwasy omega o bardzo dobrej konfiguracji. Nie trzeba jeść alg ani ryb – wystarczy jeść te ziarna. Polecam codziennie rano robić smoothie: kilka łyżek nasion konopi na świeżo zmiksować z jarmużem, bananem, odrobiną soku z cytryny czy jabłkiem.
M.T.: A jak to możliwe, że niektórzy ludzie nie mogą jeść strączków?
T.J.: Nie mogą, ponieważ ich nie tolerują. Wcześniej nie przyzwyczaili się do ich spożywania. Jeżeli mamy malucha, którego przyzwyczajamy do nieprzetworzonego jedzenia roślinnego, a nie mleka krowiego, to nie wystąpi u niego brak tolerancji na strączki. Strączki są w każdej kulturze: czy w Azji, czy Japonii, czy Meksyku. Na każdym kontynencie strączki są immanentnym elementem diety od setek lat.
Jesteśmy ofiarami dysbiozy jelitowej. Zaprogramowaliśmy sobie skład ilościowy i jakościowy naszej mikrobioty w taki sposób, że gdy chcemy wrzucić więcej strączków, to stajemy się ofiarami nietolerancji. Możemy przyzwyczaić jelita do spożywania strączków, ale niestety nie jest to nawet zawracanie Wisły kijem, tylko wręcz pancernikiem. Niestety flora jelitowa ma bardzo dużą bezwładność. W miesiąc tego nie zrobimy, aczkolwiek z tygodnia na tydzień objawy gorszej tolerancji, jak wzdęcia, będą coraz słabiej wyrażane. Większość ludzi, która zmieniała dietę na roślinną, pewnie jest w stanie sobie przypomnieć ten okres przejściowy, gdy mieli gorszą tolerancję strączków.
W kwestii uzupełnienia kwasów wielonienasyconych: musimy wziąć pod uwagę biochemię naszego organizmu i marketing suplementów. Na diecie roślinnej nie mamy żadnego problemu z kwasem alfa-linolenowym. To o nim mówiłaś, wspominając o smoothie. Problem dotyczy zaś kwasów EPA i DHA, ponieważ są one, tak jak witamina B12, produkowane głównie przez algi – mikroorganizmy, które żyją w wodzie. Trzeba sobie jasno powiedzieć: ryby nie produkują tych kwasów. Tak samo jak krowa, która zjadając trawę, dostarczy nam przez swoje mięso witaminy B12. Identycznie jest z jedzeniem ryby, która będzie dla nas źródłem EPA i DHA. Suplementując kwasy EPA i DHA z olejów rybich, narażamy się na skażenie metalami ciężkimi i metylortęcią ze względu na skażenie ekosystemu. W tej chwili nie dotykam suplementów EPA i DHA z olejów rybich i nie rekomenduję ich, ponieważ uważam, że potencjalnie robimy sobie co najmniej tyle szkody, ile ewentualnie dostarczalibyśmy sobie korzyści.
Jeżeli ktoś ma potrzebę suplementowania tych wielonienasyconych kwasów, powinien wybrać preparaty, gdzie źródłem są algi. Hodowle alg są czyste. Otrzymujemy algi w warunkach niemalże laboratoryjnych.
Natomiast w ogóle dyskusyjna jest konieczność suplementowania. Wiemy, że konwersja ALA do DHA i EPA jest niezbyt wydolna u ludzi – u mężczyzn niestety jeszcze gorsza niż u kobiet. Swego czasu wykonano przegląd wszystkich badań dotyczących kwasów wielonasyconych i oddzielono badania, w których finansowanie albo współfinansowanie projektów badawczych pochodziło od firm powiązanych z produkowaniem suplementów. Wówczas okazało się, że takich badań nie jest tak bardzo dużo oraz że korzyść suplementacji kwasów nie jest tak oczywista.
Jest taki bardzo fajny komentarz doktora Klapera, który możecie znaleźć w wersji anglojęzycznej na YouTubie. On rzeczywiście pokazuje, że to są korzyści graniczne – w pewnych grupach, podgrupach pacjentów, np. ze nieswoistymi zapaleniami jelit, chorobą Hashimoto, czyli problemach natury autoagresywnej, autoimmunologicznej. W tych stanach chorobowych, które są związane z aktywacją zapalną, zaczyna się pojawiać troszeczkę wyraźniejsza korzyść i tam częściej rekomendujemy dosuplementowanie pewnej ilości kwasów.
J.S.: Przez nasze bistro przewija się bardzo dużo osób, które mają Hashimoto i nie mogą jeść glutenu.
M.T.: I tu pojawia się zakaz jedzenia soi na diecie bezglutenowej. Co z tym problemem? Czy soja jest dobra czy zła? Z GMO czy bez GMO? I jakie ma powiązanie z bezglutenowością?
T.J.: W mojej osobistej diecie soi nie ma zbyt wiele, ale nie jestem do niej w żaden sposób uprzedzony. Najbardziej lubię edamame, ponieważ wygląda najbardziej organicznie i pierwotnie. Natomiast ta dyskusja jest bardzo trudna do obiektywnego prowadzenia. Zahaczamy tutaj o zagadnienie dotyczące czystości uprawy i to jest bardzo szeroki temat.
Istnieją odmiany GMO, soję uprawia się nie tylko dla ludzi – jest również masowo produkowana na paszę dla zwierząt. I szczerze mówiąc, zupełnie zdroworozsądkowo, coś mi podświadomie mówi, że lepiej nie mieć zbyt wiele soi w diecie zwłaszcza, jeśli nie znam źródła jej pochodzenia.
Niektórzy ludzie po prostu nie są uczciwi i główną ich motywacją jest zarobek nawet kosztem zdrowia konsumenta. Dlatego staram się unikać zwłaszcza przetworzonych produktów sojowych.
Natomiast nie jestem w stanie przytoczyć Wam takich danych, które obiektywnie mówią, czy powinniśmy unikać soi, czy nie. To zależy od tego, czy soja jest organiczna. Jeżeli jest organiczna, to absolutnie nie mamy żadnych przeciwwskazań do jej stosowania i bywa ona w pewnych sytuacjach bardzo korzystna.
U kobiet soja znacznie zmniejsza objawy PMS albo zespoły wypadowe okołomenopauzalne. Na temat fitoestrogenów sojowych mamy superfajne badania z Japonii i Chin, gdzie kulturowo soi jest bardzo dużo. Ginekolodzy bardzo często lekką ręką stosują preparaty hormonalne u pań w okresie menopauzy. Tymczasem po włączeniu soi jesteśmy w stanie intensywność objawów wypadowych łagodzić nawet o 70 proc. Nie jesteśmy w stanie wykonać takich badań na populacji Polek, ponieważ zbyt mało i niesystematycznie spożywamy soję, ale dane z krajów azjatyckich jasno to dokumentują.
Jeżeli chodzi o Hashimoto i soję – ja takich badań nie znam. Nie wpadło mi nic takiego, żebym mógł się pochwalić konkretną wiedzą.
M.T.: To może jeszcze kiedyś w przyszłości Ciebie o to zapytamy, bo ten temat zawsze wraca podczas naszych warsztatów. Panie mówią, że mając Hashimoto, nie powinny jeść soi, kotletów sojowych, pić mleka sojowego. Ale ważne jest to, o czym wspomniałeś – ludzie nie zdają sobie sprawy, ile zjadają soi modyfikowanej, kukurydzy modyfikowanej, stosując tradycyjną dietę. A czy znamy przypadki przebiałkowania na diecie wegańskiej?
T.J.: Ja nie znam takiego przypadku. Ale właśnie dlatego dieta roślinna jest tak bezobsługowa.
J.S.: A przebiałkowanie na diecie mięsnej jest możliwe – wystarczy przytoczyć podagrę, chorobę królów…
T.J.: Ciekawe jest też pytanie o to, czy można zbadać poziom EPA i DHA. Czytałem wywiad z roślinnym kardiologiem amerykańskim i on odniósł się częściowo do potrzeby suplementowania wielonienasyconych kwasów. Zapytał o to, dlaczego badając sobie inne rzeczy, nie badamy poziomów tych kwasów? Niestety nie widziałem jeszcze w polskich laboratoriach dostępnych testów na poziom kwasów wielonienasyconych. Takie testy są do komercyjnego użytku w Stanach Zjednoczonych, więc jeżeli nie ma ich w Polsce, to pewnie nie ma ich na chwilę obecną. Prędzej czy później będą komercyjne firmy, które takie testy zrobią. W Stanach zaczyna to być elementem „menu laboratoryjnego” i można stwierdzić, czy własna, endogenna potrzeba, konwersja jest wystarczająca i wówczas podjąć decyzję o tym, czy dosuplementować kwasy.
J.S.: Wróćmy do niestrączkowych źródeł białka. Topinambur? Sałata? Pewnie tej sałaty trzeba byłoby zjeść kilka główek (śmiech).
T.J.: Jeżeli przeliczymy wydajność białkową, czyli stosunek białka na kalorie, to okaże się, że najbogatszymi źródłami białka są rośliny zielonolistne. 300-kilogramowy goryl składa się w większości z mięśni, a ponad 80% jego diety to liście. Trzeba więc mówić raczej o naturalnym stymulowaniu ośrodka sytości, receptorach objętościowych w naszym żołądku.
My do tego jesteśmy zaprogramowani anatomicznie i fizjologicznie. Objętość ma stymulować nasz ośrodek sytości. Bo nawet jeśli kupujemy sobie pizzę i polewamy ją oliwą z oliwek, nasz żołądek przyswaja zbyt dużą ilość kalorii.
J.S.: Przez wiele lat funkcjonował pogląd, że grzyby stanowią tylko przyprawę smakową i że nie mają żadnych wartości. Dziś wiemy, że mają dużo minerałów i posiadają bardzo dużo białka – szczególnie pieczarki i borowiki, które kiedyś zresztą były nazywane leśnym mięsem. Czy zatem białko w grzybach jest przyswajalne? Co zrobić, żeby poprawić jego przyswajalność?
T.J.: Rzeczywiście nie sposób się zgodzić z takim twierdzeniem, że grzyby są tylko dodatkiem smakowym. Grzyby zawierają pewne unikalne związki, których nie ma w innych roślinach. Dlatego warto je jeść chociażby z tego powodu. Nie są to prawdopodobnie meganiezbędne związki, ale one wzbogacają naszą dietę, a organizm lepiej uzupełnia te puzzle zawartości odżywczej.
Oczywiście grzyby są źródłem białka, mikroelementów. Jeżeli ktoś potrafi te grzyby smacznie przyrządzić, to jak najbardziej je polecam. Mi grzyby kojarzą się z dużą ilością tłuszczu i nie za bardzo znam dużo dobrych przepisów. Bo trudno mówić o korzyściach grzybów, jeżeli dostaje się taki ciężki posiłek.
M.T.: Spodoba Ci się ekspresowy przepis na sos grzybowy, który wymyśliła Jola. Jest bardzo esencjonalny, smaczny, pasuje do ziemniaków, klusek, makaronów i ryżu. Dodatkowo można nim podkręcać smak różnych potraw i zup, ponieważ grzyby są naturalnym wzmacniaczem smaku.
J.S.: Z grzybami jest tak, że białko i mikroelementy w nich zawarte są bardzo mało dostępne, jeżeli dobrze nie przeżuje się pokarmu. Dlatego prościej jest wszystko zmiksować, zrobić sobie w ten sposób np. zupę z warzywami korzennymi i mlekiem kokosowym. To samo robię z sosem z grzybów: gotuję grzyby w odrobinie wody i miksuję je z dodatkiem oliwy, pieprzu, soli i gałki muszkatołowej.
M.T.: Jeśli macie ochotę zobaczyć, co zrobić z topinamburem, zapraszamy na ateliersmaku.tv i blog Ateliersmaku.pl.
T.J.: A moja strona to Tomaszjezewski.pl. Tam są wpisy blogowe, artykuły, kursy online, które wprowadzają do nieprzetworzonej diety roślinnej z punktu widzenia lekarza.
Kolejnym projektem, który ujrzy światło dzienne w najbliższych dwóch, trzech tygodniach, będzie Klub Męskiego Zdrowia. Mówiąc krótko, jest bardzo źle z facetami. To panie interesują się swoim zdrowiem, szukają odpowiedzi na kwestie związane ze stylem życia, komunikują się między sobą, wymieniają informacjami. Panie są w większości słuchaczami webinarów i wykładów, które są realizowane podczas Tygodnia Wege. To jest taka rzecz soft.
Natomiast rzeczą hardkorową jest to, że mam pacjentów w wieku 37 lat z zawałami, mężczyzn w wieku 40 lat z migotaniem przedsionków, z cukrzycą, nadciśnieniem. Oni nie potrafią się leczyć. Mężczyźni kontestują, w ogóle nie wiedzą, jak się do tego zabrać.
Być może rzucam się na bardzo głęboką wodę, ale chcę w jakiś cudowny sposób zwrócić uwagę mężczyzn 35+ w Polsce na kwestię zdrowego stylu życia. Zapraszam do śledzenia swoich mediów społecznościowych!
Tomasz Jeżewski – jest lekarzem, specjalistą w zakresie chorób wewnętrznych oraz kardiologii. Od wielu lat pogłębia swoją wiedzę i praktykę medyczną w zakresie skutecznych i udokumentowanych naukowo metod zapobiegania i leczenia chorób za pomocą modyfikacji stylu życia. Od lat sam z powodzeniem stosuje zasady nieprzetworzonej kuchni roślinnej (NKR – ang. Whole Food Plant Based Diet) i wdraża je skutecznie u swoich pacjentów ze względu na ich liczne problemy zdrowotne. Jest zatem przykładem lekarza, który jednocześnie intensywnie zapobiega, ale i od 20 lat również intensywnie i inwazyjnie leczy choroby serca i naczyń.
Prowadzi aktywną działalność edukacyjną z zakresu prewencji chorób przewlekłych. Jest pomysłodawcą projektu Turn Fit – zwróć się ku zdrowiu, prowadzi blog edukacyjny, jest autorem kursów, wykładowcą, współtwórcą projektu Roślinni Lekarze.
Na stronie www.tomaszjezewski.pl oraz fanpage Tomasz Jeżewski – Turn Fit znajdziecie Państwo więcej informacji i możecie zapoznać się z dostępnymi treściami.
___
fot. mat. pras. Atelier Smaku
Jola Słoma i Mirek Trymbulak
Małżeństwo gotujących projektantów mody. Gotowanie jest ich życiową pasją, a ograniczenia w diecie są jedynie pretekstem do dobrej zabawy, która pobudza kreatywność i otwiera na nowe smaki.
Pracownia kulinarna Atelier Smaku jest kameralną szkołą gotowania stworzoną po to, aby pokazać, że bezglutenowa kuchnia wegańska jest naprawdę prosta i smaczna.
Jeżeli lubisz eksperymentować w zaciszu własnej kuchni, inspiracji dostarczą nowe odcinki programu Atelier Smaku znanego z Kuchni+. Obecnie całkowicie wegańskie i bezglutenowe odcinki udostępniane są także na kanale YouTube. Wszystkie przepisy z programów kulinarnych znajdziesz na blogu www.ateliersmaku.pl.
reklama dźwignią handlu to jest fakt ,odkąd powstała telewizja i zewsząd bombarduje się nas reklamą szczęśliwie zabitych krów ,świń człowiek je ,konsumuje i chce więcej i więcej i jest grubszy i chce więcej i żre i idzie do lekarza a lekarz daje mu tabletki na trawienie ,na żołądek na mózg na nogi na jelita i co? i nic nie pomaga bo co? bo człowiek nadal źre
Nadmierny konsumpcjonizm leży u podłoża wielu chorób cywilizacyjnych to fakt ,dwa dzięki takim artykułom ograniczyłam mięso do 4 razy w tygodniu co jest dla mnie sukcesem ponieważ nie umiałam kiedyś żyć bez mięsa ,teraz moja dieta jest zdecydowanie różnorodniejsza , co do soi moja córka ma haszimoto od drugiego roku życia dostawała mleko modyfikowane bebilon sojowy ze względu na alergie białka mleka krowiego ,19 lat temu miałam zbyt małą wiedzę na temat mm żeby odstawić jej mleko zupełnie i czasem przypuszczam że to nadmiar soi w diecie sieędo niej przyczynił w sensie choroby