Pokrzywa, mniszek lekarski, a nawet lebioda. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu sałatki z tych roślin były składnikiem naszej diety. Dzisiaj są synonimem biedy i głodu na przednówku i niewielu pamięta, że to świetne źródło licznych, potrzebnych nam składników odżywczych. Czy mamy do nich wrócić? A może czymś zastąpić, skoro mamy dobrobyt i masę żywności? Dr Mastej radzi – „Podejdźmy w końcu naukowo do żywienia i żywności. Dla własnego zdrowia”!
Bromatologia to nauka medyczna zajmująca się szeroko rozumianym wpływem żywności na człowieka. A więc składnikami pożywienia i ich rolą w rozwoju oraz wzroście organizmu młodej osoby, w utrzymaniu dobrej kondycji i zdrowia oraz zapobieganiu chorobom u każdego, a jeśli wystąpią, to w ich leczeniu lub wspomaganiu leczenia. Bromatologia jest dziedziną medyczną (lekarską i farmaceutyczną), chociaż niektórzy rozszerzają ją na nauki rolnicze i biologiczne. Nie jest to słuszne, gdyż bromatologia zajmuje się tylko człowiekiem, a nie np. żywieniem zwierząt. Bromatologia nie jest też tym samym, co dietetyka, nauka o żywieniu, czy technologia żywienia i żywności. Podczas gdy te, przede wszystkim, zajmują się praktycznym przygotowaniem żywności, jej przetwarzaniem, przechowywaniem, czy kontrolą jej jakości, bromatologia bardziej skupia się na naukowych, biochemicznych, genetycznych i fizjologicznych aspektach tego, co człowiek zjada lub czego nie zjada. To raczej dietetyk zaplanuje, ustali i dopilnuje codziennej diety, posiłków pojedynczej osoby czy grupy, podczas gdy bromatolog wcześniej zdiagnozuje medyczny problem pacjenta, a następnie zaleci rodzaje i ilości składników pokarmowych niezbędnych dla zdrowia. Bez szczegółowego i precyzyjnego ustalania codziennego menu, wyliczania wielkości porcji, czy też dobierania smaków i postaci posiłków.
Trochę przypomina to „wypisanie recepty na lek robiony” do farmaceuty, tylko, że lekiem jest w tym przypadku żywność. A dietetyk, podobnie jak farmaceuta, ma już swoją wiedzę, skąd wziąć takie a nie inne składniki, o odpowiedniej jakości, jak je ze sobą połączyć, zmieszać, rozpuścić. Lekarz bromatolog oczywiście podaje “dawki” witamin, mikroelementów, makroelementów, jakie pacjent ma spożywać, ale nie musi być ekspertem od tego, co smakuje lepiej lub gorzej, czy też jakim warzywem można uzupełnić brakujący mikroelement, jeśli pacjent nie lubi dajmy na to buraka ćwikłowego. Oczywiście, powinien się nieco na tym znać, ale w codziennej pracy z pacjentem to raczej dietetyk za to odpowiada. Takie rozwiązanie w Polsce jest rzadko praktykowane, chociaż tak powinno być z prostego powodu – wiedza z zakresu bromatologii, dietetyki, technologii żywności i rolnictwa jest tak duża, że wymaga podziału ról w tego typu usłudze medycznej, jaką jest “leczenie poprzez żywienie”.
A alergia się rozrasta!
Dzisiejszy rynek spożywczy i kulinarny jest tak bogaty, różnorodny, a przy tym wysoko przetworzony, że trzeba naprawdę mieć duże rozeznanie, co się do jedzenia nadaje, a co niekoniecznie jest zdrowe. Chociażby z powodu statystyk mówiących o 30-40% alergików w populacjach krajów cywilizacji zachodniej, w tym znacznej części pokarmowych. Wymusza to dokładniejszą analizę lekarską tego, co indywidualny pacjent może jeść i dopiero potem pozwala na dobranie precyzyjnej diety przez eksperta-dietetyka.
Trudno oczekiwać, aby lekarz sprawdzał jak uprawiane, czy jak produkowane są dane produkty dostępne w sklepach, supermarketach, tanich dyskontach, bazarach, czy w szybko rosnącym segmencie rynku tzw. żywności bio, eko, funkcjonalnej, czy “slow-food”. Często najlepsi nawet dietetycy gubią się w tym gąszczu. Dopiero mając zaufanych doradców od technologii żywności, czy wręcz rolników (czyli de facto źródła jedzenia), mogą oni z czystym sumieniem wskazać, co jeść, a czego unikać. Takie mamy czasy.
Nawet wspomniany burak ćwikłowy, burakowi ćwikłowemu nierówny. Zależnie od gleby, nawozów sztucznych, obornika, stosowanej w uprawie chemii (lub nie), sok wyciśnięty z buraka może zdziałać cuda, ale może też zaszkodzić. Mamy w związku z globalizacją, coraz większy dostęp do żywności nieznanej w Polsce przed kilkunastoma czy kilkudziesięcioma laty. Żywności z Japonii, Chin, Afryki, Ameryki Południowej. Poczynając od surowych owoców i warzyw, które niekoniecznie są „naturalne” dla naszego “polskiego” układu trawiennego, po żywność przetworzoną, uprawianą na plantacjach monokulturowych, ekstensywnych, z dużą ilością nawozów i środków chemicznych.
Niektóre owoce i warzywa są tak egzotyczne, że wymagają wiedzy jak je obrabiać i przyrządzać. Przykładowo sos sojowy i soja, tofu, maniok, bataty, orzechy nerkowca, czy nawet kukurydza, której w Polsce nie jedzono tak masowo jeszcze 20 lat temu, a która dzisiaj wręcz dominuje chociażby w postaci płatków śniadaniowych, jako składnik olejów, margaryn, syropów, słodyczy, ciast, czy pośrednio paszy bydła i drobiu. Warto w tym miejscu przypomnieć legendarną wręcz historię ziemniaka w Polsce. Sprowadzony przez Królową Bonę, zupełnie nieznany wcześniej w naszym kraju nie przyjął się w pierwszych dniach, gdyż próbowano go zjeść na surowo. A w takiej postaci nie dość, że nie smakuje, to jest szkodliwy ze względu na różne białka w nim zawarte. Podobno kucharz królewski wyrzucił ziemniaki do ognia, jako nienadające się do jedzenia, a gdy je potem wyciągnięto, wszystkim wybornie smakowały. Dzisiaj, po kilkuset latach, wszyscy wiedzą, że surowych ziemniaków się nie je i że wymagają obróbki termicznej, która niszczy (denaturuje) te szkodliwe białka.
Historia ziemniaka jest oczywiście anegdotyczna, ale czy na pewno wszyscy dzisiaj dokładnie wiemy jak przygotować dania z jakichś egzotycznych i mało znanych owoców, grzybków, manioku, topinamburu, komosy, ryb czy warzyw? Czy na pewno szefowie kuchni wiedzą, jak przyrządzać surówki i sałatki w zależności od stopnia dojrzałości awokado, aby wydobyć jego największe wartości odżywcze? Jak obrać kiwi? Albo jakich olejów dodać na surowo, a na jakich smażyć? Palmowego czy kokosowego? A może rzepakowego? Co można, a czego nie można na nich smażyć i dlaczego? Jak gotować, miksować, czy piec te egzotyki, tak, aby wydobyć z nich najzdrowsze składniki i ich nie uszkodzić podczas obróbki? Coraz więcej wiemy chociażby na temat różnic spożywania “surowizn” (soki, smoothies, miksy) z roślin z uszkodzonymi i nieuszkodzonymi komórkami w czasie mechanicznej obróbki. Okazało się przykładowo, że pęknięcie ścian komórek roślinnych powoduje, że ich zawartość (skrobia, enzymy roślinne, białka itd.) dosłownie wylewają się do takiego zmiksowanego posiłku i zupełnie inaczej się on trawi i wchłania, aniżeli w przypadku delikatnej obróbki i zachowania większości nieuszkodzonych komórek roślinnych.
I to wcale nie są teoretyczne dywagacje, ale zbadane w eksperymentach i laboratoriach żywności fakty. Wiedza w tym zakresie staje się coraz większa. W tym kontekście poddaję pod rozwagę 2 pytania. Czy lepiej spożywać oliwę z oliwek filtrowaną, czy niefiltrowaną? Czy olej lniany tłoczony na zimno zawsze ma te same właściwości, czy traci je i jak szybko? To wiedza „bromatologiczna” niezbędna dzisiaj, gdy większość ludzi żyje w miastach i nie ma dostępu do produktów spożywczych ze swojej działki, ogrodu, pola czy chlewika. Zaś to, co napisano na sklepowym opakowaniu nie zawsze jest prawdą. Trudno zdrowo się odżywiać bez wiedzy. Z pomocą przychodzi właśnie bromatologia.
Bromatolog i dietetyk – para nierozłączna?
Jak powinna wyglądać współpraca bromatologa z dietetykiem? Otóż, jeżeli pacjent ma objawy niedoboru jakiejś witaminy, albo kardiologiczne schorzenia wynikające z braku kwasów tłuszczowych omega-3, bromatolog diagnozuje sytuację, następnie określa ile brakujących składników i w jakim czasie pacjent powinien uzupełnić za pomocą pożywienia, natomiast dietetyk planuje precyzyjnie, jakie posiłki, rodzaje pożywienia, jak często i jak długo pacjent powinien zjadać tak, aby nie tylko pomogło zdrowiu, ale smakowało, było możliwe do zastosowania w codziennej praktyce, w tym od strony finansowej.
Bromatolog również, o ile nie da się „ustawić” niedoborów za pomocą naturalnych pokarmów, może zalecić podanie leków, czy suplementów diety (np. witamin, minerałów, makro- i mikro-pierwiastków, olejów, tłuszczów MCT, fitozwiązków, ziół, odżywek aminokwasowych, białkowych, probiotyków, prebiotyków itp.). Może też w skrajnych niedoborach zalecić żywienie dożylne (sterylne roztwory aminokwasów, tłuszczów, glukozy, witamin, elektrolitów), dojelitowe za pomocą sondy (specjalistyczne, zbilansowane mieszanki odżywcze), czy też uzupełnienie niektórych niedoborów domięśniowo (np. witamina B12) i przezskórnie (np. magnez).
Lekarz bromatolog może mieć do czynienia z różnymi pacjentami – od zdrowych szukających profilaktyki po ciężko chorych szukających leczenia poprzez żywność i żywienie. Może to być np. chory z nowotworem, z problemami połykania (dysfagia), zaburzeniami trawienia jelitowego (niewydolność trzustki, wątroby, celiakia, kandydoza, wrzodziejące zapalenie jelita, choroba Crohna, zespół jelita drażliwego), albo pacjent ze stomią, po ciężkich operacjach jelit, złamaniach i urazach, po by-pasach żołądkowojelitowych, bariatroterapii, czy też pacjent otyły, z bulimią, anoreksją. Mogą to być dorośli, ale też dzieci, w tym z zaburzeniami wzrostu, upośledzeniami neurologicznymi, fizycznymi, wadami wrodzonymi itd. Indywidualnego podejścia wymagać będą seniorzy, sportowcy, ciężko pracujący fizycznie robotnicy, ale też osoby z zaniedbaną przez lata kondycją fizyczną, a chcące podjąć trening. Za każdym razem wiedza lekarza bromatologa jest przydatna, często drogocenna i zawsze wspiera pracę dietetyków.
W przypadku niektórych witamin, fitozwiązków czy minerałów (pierwiastków) możliwe jest uzupełnienie ich niedoborów drogą przezskórną (kąpiele, przymoczki, wcieranie) lub wziewną (inhalacje), czy jak w przypadku witaminy D3 helioterapią (lub naświetlaniem lampą UVB-292 nm). Zawsze też celowe jest zadbanie o mikrobiota jelitowe, do czego niezbędna jest wiedza o probiotykach, których dobór i podawanie są często niezbędne, m.in. przy niedoborach witaminy B3 i K2. Konsultacja bromatologa jest przydatna także, gdy problemy zdrowotne pacjenta wynikają z nadmiaru niektórych spożywanych składników żywności. Nie należy mylić bromatologii z toksykologią, zajmującą się silnymi, głównie ostrymi, zatruciami, do których może dojść nie tylko drogą pokarmową. Obie dziedziny mają jednak częściowo wspólny obszar zainteresowań – zatrucia i wnikanie do organizmu szkodliwych substancji z pożywieniem. Przy czym bromatologia zajmuje się raczej zatruciami przewlekłymi, czy wręcz wieloletnimi. Przykładowo zatrucia niewielką ilością metali ciężkich spożywanych przez lata z jakimś pożywieniem lub wodą nie sprowadzą na nas szybko spektakularnych chorób, ale ich kumulacja do poziomu toksycznego, po latach może dać różnorakie objawy, często zagadkowe, wielonarządowe, trudne do odróżnienia od innych chorób, co nierzadko powoduje problemy diagnostyczne, zwłaszcza, gdy pacjent jest nieświadom, że przez lata spożywał „ukryte trucizny”.
Czy będą to kwasy tłuszczowe trans, czy wspomniane metale ciężkie, czy pestycydy i herbicydy, aflatoksyny grzybicze, czy też, zdarzający się czasami, nadmiar witamin (np. A, E), to właśnie lekarz bromatolog jest tym, który może zdiagnozować sytuację i określić, jak pozbyć się nadmiaru szkodliwych spożytych składników oraz jak zmienić sposób żywienia, by ich więcej nie dostarczać.
Gdzie jesteś Polska Bromatologio?
Niestety w Polsce nie ma oficjalnie zatwierdzonej specjalizacji lekarskiej z bromatologii i wiedza ta jest po części podzielona i wykorzystywana przez lekarzy rodzinnych, pediatrów, endokrynologów, diabetologów, balneologów (lekarze medycyny uzdrowiskowej), ginekologów (żywienie kobiety w ciąży), wspominanych toksykologów i kilku innych specjalności. Istnieją oczywiście podręczniki bromatologii, w których zebrana jest szczegółowa wiedza z tej dziedziny. A sam przedmiot jest wykładany na studiach lekarskich i farmaceutycznych (przeważnie niestety tylko przez 1 semestr). Dostępnych jest także kilka czasopism zajmujących się bromatologią, chociaż czasami nazywają siebie pismami o “żywieniu”, “dietetyce” i nie zawsze używają słowa “bromatologia” w swoich artykułach.
Badania te prowadzono zarówno metodą otwartą, na dużych grupach ludzi, jak i w kontrolowanych eksperymentach z grupą kontrolną, z dokładnie dawkowaną ilością i rodzajem pożywienia. Często ich metodologia przypomina nawet szczegółowe badania nad lekami, dzięki czemu posiadamy wiedzę np. o niezbędnych dla zdrowia dawkach witamin (D3, C, grupy B, A, K1, K2), makro- i mikro-pierwiastków (magnez, wapń, fosfor, sód, chlor, potas, siarka, żelazo, cynk, miedź, selen, jod, chrom, fluor, mangan, kobalt, molibden, bor). Coraz więcej badań dotyczy tzw. fitozwiązków, czyli roślinnych substancji wykazujących właściwości lecznicze lub wspomagające zdrowie człowieka. Innymi słowy nauka, w tym bromatologia, zaczyna wyjaśniać na poziomie biochemicznym, komórkowym i fizjologicznym działanie pojedynczych naturalnych związków chemicznych lub ich mieszaniny zawartej w pożywieniu. To, co przez setki, czy tysiące lat zwano ziołolecznictwem (zielarstwem) i opierało się głównie na przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy ludowej wynikającej z obserwacji, które rośliny pomagają, a które szkodzą, dziś zaczyna być bardzo dokładnie naukowo poznawane. Od zarania dziejów, jeszcze u ludów pierwotnych, wiedziano, że pewne rośliny (lub rzadziej wydzieliny zwierząt, proszki z minerałów itp.) wpływają na zdrowie człowieka (leczą, zapobiegają, zmieniają świadomość lub szkodzą). Nasi bardzo odlegli praprzodkowie spożywali przeważnie surowe części roślin, gdyż nie znali ognia i nie mieli garnków czy patelni. Z czasem opanowali obróbkę roślin w postaci miażdżenia i ucierania, gotowania, suszenia, palenia, rozpuszczania w wodzie, czy też w nowszych czasach w czystym alkoholu.
Fitozwiązki, czyli żywa żywność
Większość z nas zna różnego rodzaju nalewki, krople, roztwory, herbatki, syropy czy suszone i utarte proszki pochodzenia roślinnego. To nic innego tylko wspomniane fitozwiązki w mniej czy bardziej naturalnej postaci. Wiele z tych związków, chociaż może w mniejszych ilościach, znajdziemy w zwykłych, powszechnie spożywanych warzywach, jarzynach, czy owocach. Niestety w czasach żywności wysoko przetworzonej, mrożonej i długo przechowywanej dostarczamy naszym organizmom coraz mniej tych surowych, aktywnych biologicznie fitozwiązków. Bromatologia bada to zagadnienie wspólnie z takimi naukami medycznymi jak farmakologia, fitoterapia, zielarstwo oraz stara się tę wiedzę przełożyć na zalecenia, jakie rośliny i w jakiej formie spożywać by maksymalnie wykorzystać fitozwiązki. Jak widać, bromatologia nie jest tożsama z zielarstwem, ale częściowo wykorzystuje tę wiedzę. Wiele roślin uprawnych zawiera te same fitozwiązki co zioła, chociaż w różnym stężeniu. Pozwala to czasem na wzajemną zamianę spożywanych roślin i komponowanie diety w zależności od potrzeb, kraju, czy pory roku!
Dzisiaj nie spożywamy pokrzywy, mniszka lekarskiego, czy lebiody, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu sałatki z tych roślin były składnikiem normalnej diety, zwłaszcza na wsi i na przednówku. Jako symbol wiejskiej biedy w naszym kraju, prawie całkowicie o nich zapomnieliśmy, a tak naprawdę to jedno z najlepszych źródeł wielu potrzebnych nam składników. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na to, że współczesna chemia i farmacja przez ostatnie kilkadziesiąt lat często rozdzielały i izolowały składniki chemiczne zawarte w roślinach, szukając tego jedynego – działającego lub najsilniejszego. Bez wątpienia w wielu przypadkach udało się to osiągnąć i stąd mamy całą listę leków chemicznych, chociaż w rzeczywistości ich prekursorem jest coś, co dała nam natura. Ot, chociażby, słynna penicylina!
Zazwyczaj cała roślina wywoła w naszym organizmie inne działanie niż ta pojedyncza substancja chemiczna. O tym – w ostatnich kilkudziesięciu latach fascynacji pojedynczymi farmaceutykami – zapomniano, ale stopniowo obserwujemy powrót zainteresowania działaniem całych roślin (lub ich jadalnych części), w tym roślin świeżo zebranych. Obecnie uważa się, że roślina to nie tylko kalorie i ewentualnie suma składników chemicznych, ale także siła jej enzymów, białek, peptydów, czy wspomnianych fitozwiązków w momencie zbiorów, tuż po nich, na surowo przed przetworzeniem (wyciśnięciem, zblendowaniem) lub po odpowiednim przetworzeniu.
Często używa się pojęcia „żywe pożywienie”. Badania nad żywymi i świeżo zebranymi roślinami pokazują, że mają one w sobie składniki bakteriobójcze, grzybobójcze, przeciwwirusowe i przeciwpasożytnicze, gdyż roślina sama musi się przed nimi bronić. Często są to białka i krótkie peptydy, które rozpadają się po kilku godzinach czy dniach od zerwania, wykopania, czy odcięcia łodygi rośliny od korzeni. Taka jest natura białek, iż ulegają denaturacji. Białka enzymatyczne świeżo zebranej rośliny są aktywne, ale po kilku dniach ich aktywność słabnie. Czasami to dobrze, gdyż niektóre białka nam szkodzą i możemy taką roślinę zjeść dopiero po odpowiedniej obróbce, dojrzewaniu czy przechowaniu. Dobrym przykładem są ziarna strączkowych, siemienia lnianego, zbóż, czy też płatki pełnoziarniste. Wymagają one moczenia w wodzie. Czasami wystarczy zimna, czasami ciepła, a czasami należy je ugotować, by przeprowadzić denaturację białek. Czasami to nie jest możliwe, jak w przypadku białek glutenowych, i niektóre osoby doznają olbrzymich szkód jedząc gluten.
Innym przykładem są banany, czy awokado, które dojrzewają “po zerwaniu”. Często jednak, zwłaszcza w przypadku roślin zielonych, najlepsze wartości odżywcze mają one na surowo, świeżo zerwane, właściwie zmiksowane, zblendowane, utarte czy zmiażdżone do postaci soku, pulpy, pasty. Wówczas odpowiednio wykonane mechaniczne rozdrobnienie w mikserze wydobywa te enzymy, białka i peptydy z przestrzeni międzykomórkowej, rurek sitowych, albo nawet wnętrza komórek rośliny. Mamy je wówczas aktywne w szklance, czy na talerzu, ale trzeba pamiętać, by je spożyć we właściwym momencie po przygotowaniu. I znów przy tej okazji warto sięgnąć po wiedzę bromatologa lub dietetyka, gdyż nie wszystkie rośliny nadają się do mieszania razem, blendowania i miksowania. Dla przykładu, istnieje enzym zwany askorbinazą, występujący w świeżych ogórkach, który rozkłada witaminę C (kwas askorbinowy). Więc ktoś, kto miesza plasterki zielonego ogórka z warzywem bogatym w witaminę C, np. pomidorem i liczy na to, że spożyje dużą dawkę witaminy C, srodze się zawiedzie, gdyż jeszcze na talerzu askorbinaza całkowicie tę witaminę C rozłoży. Oczywiście, jeżeli komuś nie zależy na witaminie C, ale na wyjątkowym smaku takiej surówki, to może mieszać ogórki z pomidorami. Coś za coś w tym przypadku.
Między innymi z takiej wiedzy bromatologicznej wynikają zalecenia odnośnie składu, czystości, przetwarzania, kompozycji (łączenia), wielkości porcji, ale też czasu i przerw między nimi.
A to wymaga zwrócenia uwagi na cały łańcuch pokarmowy, od gleby, uprawy roślin i hodowli zwierząt, poprzez zbiory, ubój, aż do przetwarzania i przechowywania żywności. Niestety wysoko przetworzone produkty żywnościowe, z jakimi mamy do czynienia w tak ukształtowanej „MIEJSKO-wiejskiej cywilizacji” (wysoce zurbanizowane społeczeństwa), przeważnie nie mają już tych aktywnych składników białkowych (peptydów), a ilość dodatków i konserwantów jest wręcz przerażająco nienaturalna dla naszej wątroby i nerek. Wydaje się, że rola tak rozumianej bromatologii, jak ją opisałem, powinna rosnąć.
Bromatologia z definicji jest najbardziej odpowiednią dziedziną nauki o żywności i żywieniu, ponieważ zajmuje się badaniem i wyjaśnianiem zjawisk, jakie zachodzą w naszym organizmie po spożyciu pokarmu.
Może to nieco dziwnie brzmi, że jakaś nauka medyczna wyjaśnia, jak działa spożycie zielonej natki pietruszki, buraka ćwikłowego, kiszonej kapusty, żurawiny, czarnej porzeczki, cytryny, owoców róży, ziaren zbóż (i mąki z nich), oleju i siemienia lnianego, konopi, pomidorów (i likopenu z nich), pieprzu (i piperyny z niego), kurkumy (i kurkuminy z niej), ale doprawdy poświęcono tym roślinom całkiem sporo wysokiej rangi badań. Podobnie zbadano jajka, ryby, mięso czerwone, mleko i jego przetwory. Prowadzono także badania na temat szkodliwości różnych związków chemicznych zawartych w pożywieniu. Dla przykładu z roślin – kwasu fitynowego (fitowego) i inhibitorów trypsyny, a ze zwierząt – kwasu sialowego. Jak widać, mamy obecnie tak dużo wiedzy o pokarmach roślinnych, zwierzęcych, a nawet grzybowych (szkodliwość aflatoksyn i ich związek z rakiem wątroby to nieniepodważalne fakty), że rola bromatologii powinna znacznie wzrosnąć w najbliższych latach. Być może z czasem bromatologia stanie się też pełnoprawną specjalizacją lekarską, gdyż dzisiaj, z konieczności, każdy lekarz musi być po trochu bromatologiem, natomiast w praktyce dla pacjenta lepiej byłoby pójść do jednego specjalisty, który kompleksowo spojrzy na jego żywienie. A problem dotyczy każdego. Wszak jemy wszyscy.
Liczne towarzystwa naukowe, instytuty, czy urzędy państwowe (ministerstwa zdrowia) wydają „swoje” wytyczne i rekomendacje, często nie zdając sobie sprawy, że istnieje taka nauka medyczna jak bromatologia. Cóż, samo słowo bromatologia, jest mało znane. W dodatku nie kojarzy się z żywieniem, a raczej z bromem, niechlubnie dodawanym kiedyś żołnierzom do posiłków w wiadomym celu. Tymczasem, słowo to pochodzi z języka greckiego, w którym „broma” oznacza pożywienie, a “logos” – nauka. Zatem bromatologia to nauka o pożywieniu. Jak widać, sama nazwa powstała z połączenia 2 starożytnych wyrazów. Podobnie, jak cała grupa innych nazw: onkologia, ginekologia, kardiologia, stomatologia, czy nawet niemedycznych: archeologia, filologia, astrologia.
dr n. med. Mirosław Mastej
Lekarz z zawodu i powołania. Prowadzi „Centrum Zdrowia Dr Mastej” w Jaśle. Orędownik zdrowego żywienia. Medyczne obszary zainteresowania to m.in.: wpływ diety i środowiska na funkcjonowanie organizmu człowieka, chronobiologia, farmakologia, lipidologia, immunologia i alergologia.
e-mail: miroslaw@mastej.pl
Pierwszy raz słyszę tę nazwę ,faktycznie nigdy z nikim takim się nie spotkałam ,kurcze jaką taki lekarz musi mieć wiedzę , aż się wierzyć nie chce ,chociaż w sumie nasze babki dziadkowie znali się na tym korzystali z natury i pewnie cieszyli by się gdybyśmy wrócili do ich sposobów żywienia ,oraz mieli takiego lekarza w szeregach specjalistów…