Otula spokojem najbliższe osoby, ale również tysiące fanów jej bloga. Potrafi zmotywować do tego, byś wstał z kanapy i pobiegł w maratonie, choćbyś miał zająć ostatnie miejsce. Już trzeci rok z rzędu wydaje książkę, a niedawno po raz drugi została mamą. Jak to robi, że zachowuje życiowy balans, znajduje czas na dziesiątki akcji charytatywnych i wspiera ludzi, którzy je tworzą? Czy jest otoczona sztabem menedżerów i doradców? Nie! Jej najlepszym asystentem jest pies Momo, a doradcą życiowy partner.
Żaneta Geltz: Rok temu rozmawiałyśmy o tym, że redukujesz liczbę rzeczy, które Ci zaprzątają głowę – zarówno aktywności zawodowe, jak i przedmioty w domu. Co uznałaś za zbędne, a wręcz męczące dla Twojej równowagi życiowej?
Beata Sadowska: Zdziwisz się: połowę mojej garderoby, połowę naczyń w kuchni, wszystkie płyty CD i DVD, większość książek. Wiem, te książki brzmią kontrowersyjnie, ale uznałam, że jeśli stoją w trzech rzędach, to i tak nie pamiętam, co jest w pierwszym z nich, przykrytym dwoma kolejnymi. Do większości nigdy nie wrócę, część dostałam do recenzji, część w prezencie. Zostawiliśmy z Pawłem (partnerem życiowym – przyp. red.) tylko te, które są dla nas ważne. Reszta powędrowała do małych bibliotek, do hospicjów i domów samotnej matki. To Paweł mnie zmobilizował. Ja, bibliotekarski chomik, zatrzymałabym wszystkie. Podobnie byłoby z płytami, ale dałam się przekonać, że w dobie muzyki w telefonach, bez sensu jest zagracać mieszkanie pudełkami z CD. Teraz kończymy remont, więc mam nadzieję, że do odnowionego mieszkania wróci 1/3 wszystkich pudeł.
ŻG: Jesteś podróżoholiczką. W którą stronę ostatnio pcha Cię życie?
BS: Mam chyba dwie natury, bo z jednej strony kocham wracać do już oswojonych miejsc, z drugiej – odkrywać nowe. Mam takie oazy na ziemi, jak Hotel Afrodyta w Ośnie Lubuskim, gdzie uśmiech
pracowników idzie w parze z profesjonalizmem, a ekologiczne produkty w kuchni zaczarują podniebienie największego smakosza. Lubię Cottoninę w Świeradowie Zdroju za przyjazne traktowanie małych gości i eko-zabiegi w spa dla mam z maluchami albo Banię w Białce Tatrzańskiej za to, że ma klamki wysokości małych, dziecięcych łapek. Uwielbiam wracać na mini-wyspę w Brazylii, gdzie wypoczywamy z ukochanym wujkiem Tyśka, a naszym przyjacielem Arkadiuszem. Tęsknię za Azją, ale pobiegłabym maraton na Antarktydzie. I jak tu nie podróżować?! Oczywiście z dzieckiem!
ŻG: No właśnie, ponownie zostałaś mamą. Czy otwiera się nowy etap w Twoim życiu?
BS: Hmn, trudne pytanie. Na pewno będę miała mniej czasu, ale priorytety zostaną chyba te same. Już jakiś czas temu odpowiedziałam sobie na pytanie, co jest dla mnie ważne, a co ważniejsze. Zrezygnowałam z części zawodowych obowiązków,
żeby mieć więcej czasu dla Tyśka. Kocham swoją pracę, ale prawdziwe życie toczy się dla mnie gdzie indziej. I choć przekonuję Pawła, że chciałabym zostać kurą domową, wiem, że jeszcze na to za wcześnie. Na pewno postaram się świadomie wybierać, żeby nie przegapić. Nie mam potrzeby bywania i w pierwszych rzędach zasiadania. Chętnie pójdę na pokaz Gosi Baczyńskiej, którą uwielbiam, czy duetu Paprocki&Brzozowski, bo chłopcy są prawdziwi i nie zwariowali w showbizowym świecie, ale żeby podłogę w domu zamienić na czerwony dywan? Oj nie! Szkoda mi czasu na small talki, wolę kawę na mleku kokosowym i rozmowę z przyjaciółką. Prawdę mówiąc, coraz częściej szkoda mi każdej minuty. Coraz bardziej doceniam czas z najbliższymi, wspólny spacer albo wyjazd. Praca jest elementem spełnienia, jednak na pewno nie najważniejszym.
ŻG: Zaprzeczasz wszystkim stereotypom. Pracujesz w kilku stacjach telewizyjnych i radiowych, biegasz, matkujesz… . Jak to robisz?
BS: Chyba dość intuicyjnie. Nie mam jakiegoś super planu i raczej nie jestem mistrzem logistyki – mój Paweł twierdzi, że ciągle musi na mnie czekać. Faktem jest, że im więcej mam rzeczy do zrobienia, tym lepiej jestem zorganizowana. Nie mam pustych przebiegów: nie siedzę przed telewizorem i nie „pykam” po kanałach. Ja po prostu nie mam telewizora! Staram się wykorzystać każdą minutę, ale też nie przegapiać „tu i teraz”. Poza tym zwyczajnie lubię to, co robię, a wtedy jest łatwiej. Uwielbiam pisać mój blog beatasadowska.com, a robienie wywiadów do audycji „Aktywnie bardzo” w Radiu ZET to dla mnie frajda. No i jeszcze pisanie książek: ogromne wyzwanie, ale ja takie lubię! Za chwilę na rynku ukaże się kolejna, tym razem stworzona wspólnie z Pawłem: „I jak tu nie podróżować. Z dzieckiem”. To nie jest pozycja tylko dla rodziców. To może być zachęta dla tych, którzy boją się, że taki mały smyk zabierze im nie tylko czas i przestrzeń, ale też pasję.
ŻG: No właśnie: książki. Najpierw jedna, potem druga, teraz trzecia, dlaczego to robisz?
BS: Szczerze? Pierwsza „I jak tu nie biegać!” powstała dlatego, że dostałam taką propozycję z Wydawnictwa Otwarte. Sama nigdy bym się nie odważyła gdzieś pójść i powiedzieć: „Mam dla was pomysł, wydalibyście mi książkę?”. A tak musiałam się wziąć z bykiem za rogi. I nie żałuję! Druga – „I jak tu nie jeść!” – była dla mnie naturalna, bo kocham gotować. A ponieważ nie mam zbyt dużo czasu, to, co powstaje w kuchni, musi być nie tylko zdrowe i energetyczne, ale też szybkie. I takie są te przepisy: łatwe w wykonaniu i naprawdę pyszne. A teraz podróże… Znowu naturalna kolej rzeczy, bo poza domem spędzamy mnóstwo czasu. Pojawienie się na świecie naszego syna Tysia nic tu nie zmieniło. Malec był z nami i na maratonie w Nowym Jorku, i na starcie Rajdu Dakar w Buenos Aires, i u naszego przyjaciela Arkadiusa w Brazylii. Teraz do tej wagabundowej brygady dołączył Kosma. Kiedy miał sześć dni, poszliśmy na pierwszy spacer, a to dopiero początek wspólnej przygody, bo plany już są!
ŻG: Wiele kobiet słyszy, że jak do 30-tki nie urodzą dziecka, to potem muszą się trząść ze strachu o zdrowe maleństwo, a Ty jednak odłożyłaś dziecko „na później”. Myślisz, że można to planować, czy to się samo układa?
BS: Wiadomo, że z biologicznego punktu widzenia dobrze mieć dziecko wcześniej i z tym nie ma co dyskutować. Mogę mówić tylko za siebie, a nie radzić innym. Nie jestem typem, który ulegałby społecznej presji, że to najwyższy czas, „Kiedy potomstwo?”, „Jeszcze nie planujecie?”. Każdy ma swój moment i swoją dojrzałość. Ja jestem przekonana, że dziś jestem lepszą mamą, niż byłabym choćby pięć lat temu. Mam nadzieję, że jest we mnie więcej uważności. Już nie gonię jak chart. Już wiem, co jest „moje”. Już nie szkoda mi balang i szaleństw. Już z niczego nie rezygnuję. Dobrze mi tu i teraz. I cieszę się, że tu i teraz mam dwa smyki pod dachem.
ŻG: Jesteś fanką zdrowego, ekologicznego stylu życia. Czy masz swoje ulubione rozwiązania?
BS: Na pewno mam swoje grzeszki, ale rzeczywiście na co dzień staram się żyć świadomie. Nie faszeruję się chemią, nie biorę antybiotyków (mam szczęście, bo nie choruję), a w razie przeziębienia leczę się homeopatią albo domowymi sposobami: imbirem, miodem, kurkumą. Robię zakupy w eko-sklepach, czytam etykiety na jedzeniu i kosmetykach, dla rodziny wybieram kremy i szampony z eko-certyfikatami.
Stawiam na produkty fair trade, kocham organiczne herbaty (ostatnio zaczarowały mnie ziołowe mieszanki z Vegenovo) czy kawy. Tysiowi robię naleśniki z mlekiem kokosowym i mąką jaglaną albo bezglutenowy chleb bananowy. Wierzę, że przez i dzięki sportowi dziecko lepiej się rozwija, więc ganiam za synkiem na zajęciach z piłki nożnej albo na ścianie wspinaczkowej. Sama już się cieszę, bo za chwilę wracam do triathlonowych treningów.
ŻG: Czy znana mama ma łatwiej w życiu, czy wręcz odwrotnie?
BS: Wiesz co, po tym jak przy Tysiu przez 3 miesiące mieliśmy paparazzich pod domem, teraz naprawdę pilnowaliśmy, kto wiedział o drugiej ciąży. Dzięki temu pierwsze zdjęcia pojawiły się, jak nasz drugi synek, Kosma, miał prawie trzy tygodnie. Ale i tak to nie jest miłe, kiedy gdzieś za krzakiem czy samochodem czai się wymierzona w ciebie i twoje dziecko lufa aparatu. Wolałabym oszczędzić tego moim synom. U mnie jest to wpisane w zawód, ale dzieci? Po coim to? Im jest potrzebna miłość i poczucie bezpieczeństwa, a nie biegający za nimi panowie z obiektywami. Pod tym względem na pewno nie mam łatwiej. Ale też nie mogę narzekać: mam pracę, którą kocham i z której mogę się utrzymać. Na dodatek mogę ją połączyć z wychowywaniem dzieci, sportową pasją i podróżami. Czego chcieć więcej
ŻG: Z jakich udogodnień korzystasz na co dzień, żeby skutecznie ułatwić sobie dzień?
BS: Mam biegowy wózek, przyczepkę rowerową i sanki w jednym, czyli Thule Chariot CX1 – dzięki temu nie musiałam rezygnować z aktywności fizycznej wraz z pojawieniem się dzieci. Nosidło Babybjorn (Scandinavian Baby) albo Shelter Lodgera (Studio Petito) ułatwia życie na co dzień, bo kiedy mój Paweł pracuje w górach, mogę odprowadzić Tytusa do przedszkola z Kosmą i psem, który od razu zalicza spacer. Wersja alternatywna: Kosiek w wózku, a Tysiek na dostawce Bumprider jedzie jak król razem z młodszym bratem, który śpi w gondoli. No chyba, że starszy smyk ma ochotę na hulajnogę, wtedy zasuwa obok. Leżaczek Babybjorn dla malca to genialny wynalazek: brzdąc obserwuje świat, ja mogę coś zrobić w domu. Chusta do chustowania wiadomo: dla synka to ciepło i bezpieczeństwo, dla mnie – super wygoda. No i kołysko-huśtawka Memola, która rośnie razem z dzieckiem. Zaprojektowana we współpracy z lekarzem neurologiem, wystarczy nawet na 12 lat!
fot. Krystyna Sarnacka, make-up: Earthnicity Minerals Polska, Paulina Sierakowska
ŻG: „Beata Sadowska poleca” – co możesz poradzić mamom, które ugrzęzły na poboczu i nie wiedzą co ze sobą zrobić? Jaki byłby Twój szybki kurs, by naprawić kilka rzeczy i mknąć do przodu?
BS: Cholera, ja naprawdę nie nadaję się do radzenia. Mogę tylko powiedzieć, jak sama czasami wyglądam w drodze do przedszkola: Tytus na hulajnodze, Koś w nosidle, pies obok. Pluszak starszego synka w kurtce, smycz psa u mnie na szyi. Telefon wypada mi z kieszeni i tłucze się szybka, Tytus chce jechać szybciej, Momo właśnie zrobił kupę, którą Tytus chce obejrzeć, a ja chcę czym prędzej sprzątnąć. Dzwoni telefon (ten uszkodzony), mogę rozmawiać tylko przez słuchawki, bo inaczej nie działa, ale słuchawki zaplątały się w smycz i telefon znowu ląduje na chodniku. Z torby wypada piżama Tyśka (niosę na zmianę, do przedszkola), a zielone światło na przejściu dla pieszych zmieniło się już na czerwone. A mimo to… kocham te poranki. Ten uśmiech…., merdanie psiego ogona, równomierny oddech…. A potem spokojną (5-minutową!) kawę zbożową albo z cykorii. Staram się uśmiechać każdego dnia. Nie narzekać, nawet jeśli nie przespałam kolejnej nocy, a mój Paweł siedzi od tygodnia w górach. Staram się łapać chwile, bo zaraz ich nie będzie. I już nie zawrócę kijem Wisły. Nie wiem czy mknę. Czasami rozsypują mi się puzzle, ale i tak myślę, że jestem szczęściarą. A ponieważ często wspieram akcje charytatywne, zwłaszcza te na rzecz dzieci, myślę sobie: „Boże, jeśli jest zdrowie, to nie ma problemu”. Bo nie ma. Często nie łapiemy perspektywy i zamartwiamy się wydumanymi historiami, narzekamy, jakby nam się świat walił. Świat wali się matkom nieuleczalnie chorych dzieci, ale to właśnie one – i dzieci i matki – są najdzielniejsze na świecie i potrafią się cieszyć każdą chwilą. Możemy się od nich tylko uczyć…
Beata Sadowska. Dziennikarka, która kocha biegać. Stanęła na mecie 15-tu maratonów i jednego triathlonu, ale zarzeka się, że nie powiedziała tu jeszcze ostatniego słowa. Fanka aktywności fizycznej, zdrowego odżywiania się i wszystkiego, co eko.
O swoich pasjach pisze na blogu www.beatasadowska.com. Autorka trzech książek: „I jak tu nie biegać!”, „I jak tu nie jeść!” oraz najnowszej, którą napisała razem ze swoim partnerem Pawlem Kunachowiczem – „I jak tu nie podróżować (z dzieckiem)”. Studiowała politykę społeczną na Uniwersytecie Warszawskim, dziennikarstwo w Warsaw Journalism Center i ukończyła kursy dziennikarskie w Agencji Reutera oraz Voice of America. Pracę w mediach rozpoczęła w wieku 19 lat w Radiu Kolor, była reporterem politycznym Radia ZET oraz Faktów TVN, następnie przez dwa i pół roku mieszkała w Londynie, gdzie prowadziła listę przebojów „Pepsi Chart” dla TVN. W TVN Style mogliśmy ją oglądać w programach „Miasto kobiet” i „Pałac Kultury”. W Polsat Cafe mogliśmy ją oglądać w „Zoomie na miasto”, w Stopklatce TV – w „Prywatnej historii kina”. Jako dziennikarka prasowa współpracowała z dwutygodnikiem Viva!, Galą, Machiną, Filmem, pisała felietony do ELLE. Obecnie pełni rolę redaktor naczelnej magazynu „Dbam o zdrowie”. Radiowo związana jest z „Zetką” (wcześniej również ZET Chilli), telewizyjne – z TVN Meteo Active. Zdobyła tytuły „Najlepiej ubranej kobiety 2007” według Newsweeka oraz „Najlepiej ubranej kobiety mediów Oskar Fashion 2007”.
Czytam to i zazdroszczę tej energii tej opcji delektowania się życiem ,tego ,że nie gubisz siebie ale dajesz siebie i masz siebie a to ważne w życiu żeby się nie zatracić i nie pogubić