Pierwsze dziecko to prawdziwe wyzwanie dla każdej mamy. Gdy okazuje się, że niemowlę jest alergikiem, zaczynają się coraz większe wątpliwości, jak się troszczyć o dziecko, kogo prosić o pomoc i czy w ogóle leczenie alergii warte jest zachodu. O swoich doświadczeniach w roli mamy małego alergika opowiada blogerka, Ewa Piech.
Hipoalergiczni: Proszę opowiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach zetknęła się Pani z alergią u swojego dziecka.
Ewa Piech: Pierwsze objawy – bóle brzuszka i wysypka – pojawiły się, kiedy Tymon miał około dwóch tygodni. Wtedy nie łączyłam ich z alergią, podejrzewałam, że to kolki i trądzik niemowlęcy. Dopiero po dwóch tygodniach obserwacji położna środowiskowa wysłała mnie z synkiem do pediatry i tam padła sugestia, że być może jest to skaza białkowa, ale lekarka… odradzała dietę eliminacyjną, mówiąc, że przecież coś muszę jeść. Oczywiście nie zastosowałam się do jej zaleceń. Nabiał poszedł w odstawkę. Później, w miarę rozszerzania diety, ujawniały się kolejne alergeny – banany, jagody, śliwki, winogrona, gluten, jajka, ryby, brokuły, a wiosną bieżącego roku do kompletu doszła alergia na pyłki. Dodatkowo syn ma wrażliwą skórę i nie toleruje większości kosmetyków, nawet tych oznaczonych jako przeznaczone dla niemowląt.
H: Czy wiedziała Pani, gdzie szukać informacji na temat alergii?
EP: Początkowo chciałam zdać się na lekarzy, ale szybko się przekonałam, że ich wiedza jest bardzo ograniczona, a podejście dalekie od ideału. Kilkakrotnie zmienialiśmy przychodnię i lekarza prowadzącego, zanim trafiliśmy na pediatrę, który rzeczywiście przejmuje się zdrowiem i komfortem życia naszego dziecka… Jednak największym wsparciem, zarówno pod względem merytorycznym, jak i w kwestii zwykłej, ludzkiej empatii, okazała się koleżanka z forum, na którym udzielałam się będąc w ciąży – mama troszkę starszego alergika. Doradzała mi przy rozszerzaniu diety, polecała suplementy, które u niej przyniosły poprawę, uspokajała, kiedy się załamywałam. Gdyby nie ona, Tymon byłby pewnie w dużo gorszym stanie fizycznym, a ja psychicznym.
H: Czy spotkała się Pani ze stwierdzeniem, że alergii można było uniknąć?
EP: Uniknąć – nie. Zminimalizować – tak. Doradzano mi zaprzestanie szczepień, homeopatię oraz odtruwanie organizmu, ale nie byłam do końca przekonana do żadnej z tych metod, zwłaszcza, że alergikiem jest mąż, więc winę za problemy Tymona zrzucam na pechowy układ genów. W porozumieniu z lekarzem zadecydowałam o odłożeniu ostatniego szczepienia minimum o rok – nie chcemy dodatkowo obciążać jego organizmu w sytuacji, gdy i tak jest mocno osłabiony. Poza tym stosujemy dietę eliminacyjną, podajemy probiotyki oraz (podczas nasilenia objawów) leki antyhistaminowe.
H: Życie młodych rodziców to rewolucja. Czy gdy dochodzi do tego alergia, wszystko komplikuje się jeszcze bardziej?
EP: Tak. Zanim zdałam sobie sprawę z alergii Tymona wszystko było w miarę proste. Owszem, chodziłam niewyspana i czułam się trochę zagubiona, ale było mi bezpiecznie w roli matki. W momencie, gdy postawiono diagnozę wszystko stanęło na głowie. Ja, jako że karmiłam piersią, przeszłam na restrykcyjną dietę. Każdy ból brzucha, czy krostka na buzi zaczęły być dla mnie dowodem, jak beznadziejna jestem, bo znowu coś zjadłam nie tak. Sytuacji nie poprawiał fakt, że efekty nie pojawiały się od razu. Poprawę zauważyliśmy dopiero po miesiącu. Później, na etapie rozszerzania diety, było jeszcze gorzej. Okazało się, że na rynku praktycznie nie ma gotowych posiłków bezpiecznych dla Tymona. Praktycznie wszystko, od deserków po obiadki, dosładzane jest sokiem z białych winogron. Z kolei gotowanie domowych zupek utrudniał brak zaufanego dostawcy. Każdy zarzekał się, ze sprzedaje niepryskane owoce i warzywa. Mi pozostawało sprawdzić ich prawdomówność na własnym dziecku.
H: Jakich rad udzieliłaby Pani młodym matkom, które podejrzewają alergię u dziecka?
EP: Po pierwsze, jeśli coś Was niepokoi, nie dajcie się zbyć. Wielu lekarzy traktuje alergię jak wymysł rodziców, modę. Czasami trzeba się przejść po trzech rożnych przychodniach i porozmawiać z ośmioma lekarzami, żeby dostać chociaż skierowanie do poradni alergologicznej. Ale warto, bo kiedy już się zrobi badania i dostanie zaświadczenie od alergologa, pediatra ma obowiązek leczyć dziecko. Po drugie, liczy się konsekwencja. Nie ma czegoś takiego, jak jogurcik od czasu do czasu, jeśli dziecko ma alergię na mleko. To jest trudne zwłaszcza, gdy smyk zaczyna coraz więcej rozumieć, ale ulegając, robimy mu krzywdę.
H: Czy z Pani obserwacji wynika, że alergie traktowane są poważnie czy raczej jako słabość, wymysł?
EP: Zależy przez kogo. Moi rówieśnicy na ogół traktują temat alergii poważnie, głównie dlatego, że niejednokrotnie sami się z nią zmagają u własnych dzieci. Natomiast pokolenie moich rodziców i dziadków bagatelizuje problem. Kiedyś się o tym nie mówiło, „każdy jadł wszystko i nikomu nic się nie działo”. Na początku musiałam ich bardzo pilnować, bo „przecież to tylko jeden herbatnik”. Niestety, to „tylko” wystarczało, by Tymon cierpiał.
H: Pani dziecko jest jeszcze malutkie, ale jak Pani sądzi, czy alergia wpłynie na jego relacje z rówieśnikami?
EP: Ja cały czas trzymam się nadziei, że Tymon chociaż częściowo „wyrośnie” z alergii.
Nawet jeśli tak się nie stanie, nie sądzę, żeby miała ona stanowić problem w relacjach między nim a innymi dziećmi.
Jedyne, czego na początku się bałam, to że Tymon będzie smutny, bo wielu smakołyków mu nie wolno jeść. Jednak im bardziej zgłębiam temat, tym lepszej myśli jestem. Jest wiele możliwości zastąpienia alergenów – czekoladki bez kakao, sernik bez twarogu i inne cuda, które już uczę się przyrządzać.
Ewa Piech – prowadzi bloga www.strzyga-mama.blogspot.com, na którym opisuje swoje macierzyństwo – bez konkretnego planu wychowawczego, z ogromem wątpliwości, ale i z wielką satysfakcją.
Czy to moda ? Nie wiem ,chyba to konsekwencja chemii w jedzeniu ,chemii w wodzie i wszędzie gdzie się da ,modyfikacji genetycznych roślin ,produkowania jakichś randapów i innych pestycydów które trują nie tylko rośliny ale głównie uderzają w nas
i to mnie się podoba z taką alergią i przy tylu wątpliwościach żyć jak by wszystko było ok i uczyć się po prostu nowych rzeczy potrzebnych naszemu dziecku to jest matka ideał każdego dziecka podoba mi się ten artykuł i w ogóle ta strona co do lekarzy to się zgodzę czasem szlag trafia zanim dadzą skierowanie a łaski nie robią , przecież to ich zasrany obowiązek do jasnej cholery a testy są z surowicy krwi może to nie łątwe dla matki ale w miarę wiarygodne źródło informacji i lepsze niż zbycie że mu przejdzie czy wyrośnie kiedys ale kiedy jest to kiedys kiedy my nie spimy po nochach martwiąc sie co się dzieje….
witam
bardzo współczuję tej mamie bo miałam to samo. alergia ujawniła sie 4 dnia życia, wizyta u pediatry i zalecenie odstawienia mleka, nic nie pomogło, dostaliśmy skierowanie do alergologa i się zaczęło tzn kolejne diety a z małym coraz gorzej, byliśm u kilku specjalistów zgodnie stwierdzili ze nie ma testów na alergie u takich małych dzieci, w końcu wizty prywatne u ordynatorów oddziałów alergologicznych i przełom SĄ TESTY DLA DZIECI JUZ OD 1 MIESIĄCA, mój miał 8m. i przestałam go karmić piersia bo byłam wyczerpana psychicznie że to moje mleko tak działa. okazało sie alergia na mleko, jajko (białko i żółtko) banan, marchewka, śliwka, pszenica, kukurydza, dynia. teraz wiek 1 rok i 3m. nasz mały wyszedł z alergii na marchewkę inne nadal. drogie mamy nie dajcie się zwieść lekarzom i ich niewiedzy o testach!!
Ja miałam podobną drogę i mogę Ci powiedzieć, że w wieku 5 lat, nasz synek „wyszedł” z alergii, ale zostało mu jedno: NAWYK ZDROWEGO JEDZENIA. Już nikt go nie namówi na chipsy czy słodycze, chyba, że ciasto śliwkowe upieczone przez ukochaną babcię. Alergia nauczyła go, ale także nas – lepszego jedzenia, czytania etykietek, zdrowszego talerza.. Gdyby nie alergia…pewnie byśmy jedli różne, dostępne dania i przekąski – a tak? Musieliśmy zmienić nawyki. A to chyba jest najtrudniejsze, więc alergia nas „zmusiła” …. 😉 ..i tak już zostało!