Rolnictwo ekologiczne nie jest kolejną ofertą dla bogatych, ani modą dla znudzonych. Jest kluczowym rozwiązaniem dla przyszłych pokoleń i odpowiedzią dla wszystkich osób próbujących przywrócić swoje zdrowie. Nieingerowanie w ekosystem jest jednak niewyobrażalne dla dużych rolników konwencjonalnych, którzy nie są w stanie prowadzić upraw bez ton chemikaliów i zastosowania maszyn. Ekologiczne jedzenie potrzebuje obecnie ważnych nazwisk i silnych obrońców, aby przetrwać w czasach,
gdy pieniądze rządzą gospodarka i nie ma szacunku dla nadwyrężonej już natury. Zapraszamy jednego z najcenniejszych historyków, Adama Zamoyskiego, aby podzielił się swoja historią i przyczyną dbałości o środowisko naturalne,by zainspirować tych, którzy wciąż maja wątpliwości.
ROZMAWIAŁA: Żaneta Geltz
Żaneta Geltz: Od dziesięcioleci jest Pan nagradzany za wybitne zasługi dla kultury polskiej. Tworzy Pan niezwykle dzieła historyczne, a także artykuły, które ukazują się w The Times, The Daily Telegraph, The Independent i innych gazetach oraz czasopismach brytyjskich. W 2010 roku otrzymał Pan „Perłę Honorowa Polskiej Gospodarki” w kategorii krzewienia polskich tradycji i wartości patriotycznych. Proszę o dwa zdania komentarza na ten temat.
Adam Zamoyski: Wychowałem się w rodzinie polskich emigrantów Londynie, od najmłodszych lat chciałem sam odkryć Polskę i jej historię. Zacząłem odkrywać ją podczas mojej pierwszej podróży w 1968 roku. Poczułem potrzebę podzielenia się moim odkryciem z innymi, pisząc o tym. Staram się pokazać, że Polska i Polacy od wielu wieków są częścią historii Europy i świata.
Ż.G.: Jak to się dzieje, że historyk z wykształcenia, autor bestsellerów na temat historii Europy, staje się aktywistą biorącym udział w ratowaniu przyrody?
A.Z.: Zawsze kochałem przyrodę, spędzałem czas na wsi i chodziłem na długie spacery. Szczególnie uwielbiam drzewa i nie mogę patrzeć jak leżą ścięte. Dobrze pamiętam, kiedy byłem nastolatkiem, jeszcze w latach 60., zszokowany i przerażony artykułem, który czytałem o zniszczeniu lasów deszczowych Amazonii.
Nie mogę tez patrzeć na to, gdy dzikie pastwiska i mokradła są osuszane i zamieniane w rozległe pola uprawne bez udziału dzikich kwiatów, owadów i ptaków.
Ż.G.: Co tak naprawdę próbuje Pan osiągnąć? Jaki jest długofalowy cel?
A.Z.: Znalazłem stosunkowo czysty obszar w południowo-wschodniej Polsce, wolny od skażenia chemicznego, w którym byłem w stanie zbudować dom dla siebie i mojej żony, dla naszych koni i psów. Zacząłem kupować tyle ziemi, ile się dało, aby uchronić się przed wkroczeniem zabudowań i agresywnym rolnictwem.
Ż.G.: Wykupił Pan już pareset hektarów łąk i lasów, a jakie są dalsze plany? Czy jest z nich jakiś użytek dla Pana rodziny, dla Waszych koni?
A.Z.: Większość ziemi, którą kupiłem, to opuszczone zarośla. Część z niej przerodziła się w młode lasy. Wiele z nich zamieniłem w łąki, które wkrótce ożyły dzięki kwiatom i ziołom, wszelkiego rodzaju owadom i ptakom gniazdującym w tym obszarze. Część z nich używam jako wybieg dla naszych koni, łąki zamieniam w stosownym czasie na siano, ale dopiero późnym latem, aby ptaki mogły się gniazdować i wyhodować swoje pisklęta. Ziemię porośniętą drzewami stopniowo przekształcam w odpowiednie lasy – obszar jest bardzo bogaty w sójki, które roznoszą ogromne ilości żołędzi, a dzięki temu wszędzie rosną dęby! Niektóre tereny pozostawiam jako geste zarośla, w których mogą ukrywać się i zimować mniejsze zwierzęta.
Moim celem długofalowym jest odtworzenie naturalnie zróżnicowanego krajobrazu, w którym flora i fauna będą mogły przetrwać.
Ż.G.: Kiedy dokładnie wpadł Pan na pomysł uprawiania ekologicznych warzyw i wytwarzania soków z dawnych gatunków drzew owocowych?
A.Z.: W 1944 roku zaczęto przyznawać ziemię rolnikom, którą jednak zaczęli opuszczać począwszy od lat 70. Zostawiali ziemię wraz z domostwami, gdzie niemal każdy posiadał sad skomponowany ze starych odmian jabłoni, grusz, śliw i innych drzew owocowych.
Drewniane domy na przestrzeni dekad – rozpadły się, ale sady przetrwały. Zaczynałem od sprzedawania zebranych jabłek, ale kiedy cena doszła do bardzo niskiego poziomu, stwierdziłem, ze nie warto tego robić i kupiłem mała prasę – tak zacząłem wytwarzać sok.
Soki były tak pyszne i tak bardzo wychwalane przez tych, którzy ich skosztowali, że postanowiłem zbudować odpowiednią wytwórnię soków i spełnić wszystkie wymogi w zakresie zdrowia i bezpieczeństwa, aby uruchomić ich sprzedaż.
Ż.G.: Jakie najważniejsze zasady stosuje Pan w swoich uprawach ekologicznych, które warto polecić innym rolnikom, czy sadownikom?
A.Z.: Tak naprawdę mam tylko dwie zasady:
1. Jak najmniej ingerować w naturę.
2. Unikać monokultury dzięki przeplataniu np. łąk z lasami, jabłoni z gruszą, śliwy z orzechem,
a wszystko w otoczeniu krzewów owocowych.
Ż.G.: Czy planuje Pan również rozwijać produkcję miodu, biorąc pod uwagę obfitość łąk i sadów?
A.Z.: Wśród osób, które zatrudniam jest para, która świetnie sobie radzi z pszczołami, na dzień dzisiejszy mamy około czterdziestu uli. Miód jest cudowny. Różni się smakiem i walorami w zależności od tego, gdzie ule są umieszczane i kiedy zbierany jest miód, co zwiększa zaangażowanie odbiorców. Chciałbym zwiększyć liczbę uli i przenosić je w różne miejsca w obrębie mojej ziemi.
Ż.G.: A co z Państwa domem w miejscu bez nazwy wsi i bez drogi asfaltowej?
A.Z.: W tej chwili mieszkamy w przekształconym domu wiejskim kupionym od ostatniego aktywnego rolnika w promieniu około 2 kilometrów. Znajduje się przy drodze, która jest niby drogą publiczną, ale w rzeczywistości jest drogą gruntową, która często bywa nieprzejezdna z powodu głębokiego błota. Pewnej zimy byliśmy całkowicie odcięci od świata na około dziesięć dni! Bardzo mi się wtedy podobało! Cisza i spokój w powietrzu są naprawdę niezwykłe.
Szkoda, że lokalne władze rozrzucają żwir na drodze, przez co coraz więcej osób tędy jeździ. Budujemy jednak dla siebie dom z daleka od drogi publicznej i mamy nadzieję, że nikt tamtędy nie będzie jeździł.
Ż.G.: Co Pan zrobi w sytuacji zmian pogodowych i braku wody pitnej, czy prądu?
A.Z.: Ku mojemu przerażeniu zimy są, z roku na rok, coraz cieplejsze, a w ciągu ostatnich kilku lat nie doświadczamy już cudownej pogody, kiedy krajobraz błyszczy szronem w blasku słońca, a temperatura nie podnosi się wyżej niż minus 10. Dawniej często padały ulewne deszcze, co przekładało się na to, że podczas upalnego lata wszystko wspaniale rosło, a krajobraz był soczyście zielony do końca sierpnia.
Dla mnie ogromnym zmartwieniem jest woda. Nie orząc ziemi, ale utrzymując ją jako łąkę, unikam uwalniania CO2 do atmosfery. Natomiast przechwytuję na swoich terenach spore ilości uwolnione przez innych. Sadzę również drzewa strategicznie dla zapobiegania erozji powierzchni ziemi, a także dla wychwytywania CO2.
Wykopałem kilka małych stawów, w których zbiera się woda lub tworzy się bagno. A to po to, by zapewnić dzikiej przyrodzie wodę pitną w suchych okresach.
Większość ziemi, którą kupiłem, to opuszczone zarośla. Część z niej przerodziła się w młode lasy. Wiele z nich zamieniłem w łąki, które wkrótce ożyły dzięki kwiatom i ziołom, wszelkiego rodzaju owadom i ptakom gniazdującym w tym obszarze. Część z nich używam jako wybieg dla naszych koni, łąki zamieniam w stosownym czasie na siano, ale dopiero późnym latem, aby ptaki mogły się gniazdować i wyhodować swoje pisklęta. Ziemię porośniętą drzewami stopniowo przekształcam w odpowiednie lasy– obszar jest bardzo bogaty w sójki, które roznoszą ogromne ilości żołędzi, a dzięki temu wszędzie rosną dęby! Niektóre tereny pozostawiam jako gęste zarośla, w których mogą ukrywać się i zimować mniejsze zwierzęta. Moim celem długofalowym jest odtworzenie naturalnie zróżnicowanego krajobrazu, w którym flora i fauna będą mogły przetrwać.
Ż.G.: Czy uważa Pan, że osoby, które są wystarczająco świadome, aby zauważyć co się dzieje na planecie, powinny rozważyć zorganizowanie swojego życia w postaci ekologicznej farmy i przeobrażania się w niezależne jednostki żyjące w zgodzie z przyrodą?
A.Z.: Ci, którzy mieszkają na wsi lub mają ogrody, powinni sadzić drzewa, uprawiać warzywa i hodować kurczaki, które spożywają bardzo dużo resztek jedzenia, które wytwarzamy. Większość ludzi mieszka jednak w miastach i nadal tak będzie. Wszystko, co mogą zrobić mieszkańcy miast, to zużywać wszystkiego mniej, zaczynając od jedzenia. A zwłaszcza jedzenia, które stanowi ogromny ciężar dla środowiska. Szokująca jest też ilość wyrzucanego i marnowanego jedzenia. Nie działoby się tak, gdyby żywność miała wyższą cenę, a w idealnym świecie małe gospodarstwa mogłyby przetrwać, zapewniając żywność wysokiej jakości. Niestety, w tej chwili rządzi mantra taniego jedzenia.
Ż.G.: Jakimi złotymi radami może się Pan podzielić z Czytelnikami, również tymi, którzy nie mają możliwości nabyć farmy i postawić drewnianego domku na pustkowiu? Co takiego może zrobić każdy, choćby jutro?
A.Z.: Moja rada:
Wywiad ukazał się w Magazynie Hipoalergiczni nr 20’2019
Adam Zamoyski
ur. 11 stycznia 1949 w Nowym Jorku – brytyjski historyk polskiego pochodzenia, wykształcony w Oksfordzie.
Autor kilkunastu opracowań książkowych na temat różnych aspektów historii Europy w tym dwóch bestsellerów według Sunday Times: „The Polish Way” i „1812″. Jego książka „Fatalny marsz Napoleona na Moskwę” została przetłumaczona na wiele języków.
Mówi biegle w kilku językach, a jego książki prezentują wieloaspektowe podejście do złożonych zagadnień, takich jak chociażby narodziny nacjonalizmu w Europie, początki terroryzmu, czy przełomowe studium Kongresu Wiedeńskiego w książce „1815” oraz dyplomatyczna relacja władzy i polityki.
Jego najnowsza książka, to „Napoleon, Człowiek i Mit” zapewnia całkowicie unikalny wgląd w zjawisko wzlotu i upadku człowieka. Zamoyski mieszka w Londynie wraz ze swoją żoną malarką– Emmą Sergeant, spędzając też trochę czasu w swoim drugim domu pod Zamościem w południowo-wschodniej Polsce.
Strona z ofertą soków ekologicznych: www.ekoadamow.pl
fot. Rafał Kuszpyt dla Magazynu Hipoalergiczni
Książki dostępne na: http://adamzamoyski.com/