Typowy poranek: kawa, śniadanie, krótka pogawędka z listonoszem. Otwieram laptopa, przystępuję do pracy. Na poczcie, jak zwykle masa e-maili, a wśród nich… na pierwszy rzut oka perełka. Pomyślałam sobie, że szykuje się całkiem owocna współpraca.
Firma, która jest jednym z partnerów handlowych i polskich przedstawicieli amerykańskiej firmy kosmetycznej Chenice Beverly Hills specjalizującej się w produkcji nowoczesnej linii kosmetyków do pielęgnacji włosów opartej na technologii liposomowej zaproponowała mi wysyłkę swoich kosmetyków w celu przetestowania ich i opisania na swoim blogu. (Niestety nazwy firmy nie mogę wymienić, ze względu na to, że obecnie trwa dochodzenie o prawa konsumenta na drodze sądowej.)
Już następnego dnia, postanowiłam wypróbować kosmetyki, które dostarczył mi kurier. Zaczęłam od kuracji, która miała zapobiec wypadaniu włosów. Nałożyłam preparat na skórę głowy i delikatnie go wmasowywałam. Po piętnastu minutach na moim ciele zaczęły pojawiać się poparzenia wraz z opuchlizną. Ponadto pojawiły się problemy z równowagą. Niezbędna była natychmiastowa wizyta u lekarza. Otrzymałam leki, które zatrzymały reakcje alergiczną, a lekarz jednoznacznie stwierdził, że uczulił mnie użyty wcześniej produkt.
Po powrocie do domu postanowiłam bliżej przyjrzeć się kosmetykowi. Okazało się, że nie zawierał on daty ważności. Dodatkowo po analizie włoskiej instrukcji użytkowania przeczytałam, że produkt mogą używać tylko profesjonaliści i zabieg powinien być wykonywany pod ścisłą kontrolą fryzjera stylisty. Niestety taka informacja nie została dołączona w języku polskim. Mogę przypuszczać, że produkt nie ma pozwolenia na sprzedaż w Polsce, a dodatkowo jest przeterminowany. Nie wiem, dlaczego firma wysyłka blogerką, które nie są doświadczonymi fryzjerami tak inwazyjne kosmetyki. Na opakowaniu powinna również znaleźć się informacja, że produkt może uczulać i wywoływać silne reakcje alergiczne. Skład produktu, który został umieszczony w języku polskim znacznie odbiegał od tego, który został umieszczony w języku angielskim.
Jak mówi kodeks etyki reklamy § art. 8 par 3:
,,Reklama nie może nadużywać zaufania odbiorcy, ani też wykorzystywać jego braku doświadczenia lub wiedzy.” W tym przypadku spotkałam się z brakiem rzetelnych informacji na pudełku, które byłyby umieszczone w języku polskim. A także z brakiem informacji o skutkach ubocznych.
Analizując kodeks dalej, możemy przeczytać, w § art. 10 par 3:
,,Ponadto reklamy nie mogą wprowadzać w błąd jej odbiorców, w szczególności w odniesieniu
do:
a) istotnych cech, w tym właściwości, składu, metody, daty produkcji, przydatności, ilości,
pochodzenia (w tym geograficznego) reklamowanego produktu.”
Oraz § art. 19 par 3
,,W reklamie produktów, które w przypadku normalnego użytkowania stwarzają realne niebezpieczeństwo należy w czytelny sposób informować o potencjalnym niebezpieczeństwie związanym z ich używaniem.”
Drodzy Alergicy,
Bardzo Was proszę o sprawdzenie daty ważności, analizowanie składów i informacji. A także przede wszystkim o rozwagę. Nie dajmy sobie zrobić krzywdy, przez firmy, które nie mają nic wspólnego z profesjonalizmem. A największym smaczkiem jest fakt, że przedstawiciel firmy ustosunkował się w sposób jednoznaczny: mnie również produkt uczulił. (Dołączył nawet zdjęcie.)
Ze względu na to, że sprawa jest w toku, musiałam pozbawić tekst nazwy firmy i nazwiska przedstawiciela.
Jeżeli macie, jakieś pytania zapraszam do kontaktu.
Weronika Rudnicka, maniaczka życia, uśmiechania się i tworzenia. Uzależniona od szpilek, gumy do żucia i twórczości polskich raperów. Nie znająca pojęcia „nie uda mi się” czy też „to jest poza moim zasięgiem”. Zawsze sięga ciut ponad swoje marzenia. Właścicielka bloga:weronikarudnicka.pl