Brak snu, płacz, bieganina od lekarza do lekarza, sterydy. Na szczęście w porę amok zastąpiło zdrowe myślenie, które przywróciło normalne życie matki i syna. Oto historia o sile natury, która dobrze zna potrzeby organizmu, dzięki czemu przywraca zdrowie i święty spokój.
TEKST: Beata Kuliś
Tekst powstał w ramach cyklu prawdziwych historii czytelników, którzy dzięki zmianie stylu życia całkowicie pozbyli się kłopotów zdrowotnych. Nam opowiadają, jak to zrobili.
Intymny koszmar – początek
Moje macierzyństwo było idealne tylko w wyobrażeniach. W rzeczywistości okazało się trudną lekcją życia, do której nie sposób się
przygotować. Wszystko zaczęło się na trzy tygodnie przed planowanym terminem porodu. Stałam w kuchni przygotowując obiad. Zbliżało się południe, a mnie po prostu odeszły wody. Niespodziewanie, bez żadnej zapowiedzi zaczął się poród. Urodziłam po 16 godzinach – zarówno ja, jak i syn byliśmy wykończeni. Stan całkowitego zmęczenia trwał i pogłębiał się, a także nabierał nowych form w ciągu kolejnych lat wspólnego życia.
20 minut snu i napady bezdechu
Przez pierwsze dwanaście miesięcy spałam, kiedy spał synek. Z kolei, kiedy nie spał, płakał, a ja wielokrotnie razem z nim. Przez cały rok mierzyliśmy się z czymś, czego nawet dziś nie potrafię zdefiniować. W tym trudnym okresie nie trafiliśmy na lekarza, który mógłby pomóc. Właściwie wszyscy, u których szukaliśmy wsparcia, jakby nas zbywali – cicho, ale dobitnie, między wierszami sugerując, żebym wzięła się w garść i przestała marudzić na macierzyństwo. A synek spał po dwadzieścia minut, pięć razy na dobę. Kiedy nie spał, płakał. A kiedy płakał, to miał tzw. napady afektywnego bezdechu, czyli zapowietrzał się podczas płaczu, siniał i sztywniał. Jednym z zaleceń neurologa było niedopuszczanie dziecka do płaczu, a kiedy już się to zdarzy, zalecił klepać małego po pośladkach, aby szybciej wrócił do siebie. I ogólnie twierdził, że „mały jest zupełnie zdrowy”. Inny lekarz z kolei, twierdził, że jego stan wynika z głodu. Wątpliwości zostały jednak rozwiane i natychmiastowo usłyszałam diagnozę: „Synek ma taką naturę. Dalej karmić piersią.” Kiedy byłam już bardzo chuda, bo wyeliminowałam prawie wszystkie możliwe zagrożenia pokarmowe, mogące wywołać u synka kolkę, i miałam nieziemsko podkrążone oczy, skierowano nas do szpitala na obserwację. Zrobiliśmy badania, zmierzyliśmy, zważyliśmy małego – wszystko było w normie. Posiedzieliśmy parę dni, mały płakał, a ja razem z nim. Diagnoza: „synek jest zdrowy, ale niespokojny, co wynika z jego natury”.
Życie w amoku
Wróciliśmy do domu, aby kontynuować nasz mały, intymny koszmar. Po roku płacz synka znacznie się zmniejszył, ale przyszło nowe wyzwanie. Synek zaczął chorować, a właściwie kaszleć. W dużym skrócie opisując dalsze wydarzenia, po czterech nieudanych próbach wyleczenia synka antybiotykami trafiliśmy w ręce pulmonologa, który przez trzy lata przepisywał synkowi sterydy, gdyż podejrzewał astmę. Żyłam jak w amoku. Byłam zmęczona do granic możliwości. Długotrwały brak snu obdarł mnie ze zdolności myślenia oraz chęci poszukiwania rozwiązań, lekarzy i osób, mogących pomóc mi we wskazaniu innych rozwiązań, podpowiadając i edukując – tego brakowało najbardziej. Przyznam, że wówczas wykonywałam zalecenia lekarzy bez mrugnięcia okiem – zakładałam, że skoro są specjalistami, to mogę zupełnie poddać się ich decyzjom.
Porzuciliśmy sterydy
Porzuciliśmy sterydy Dziś jest zupełnie inaczej. Na własne życzenie porzuciliśmy sterydy. Okazało się, że syn ma alergię na pyłki drzew, zbóż i traw. Jednak nie przeszkadza mu to w trenowaniu – gra w piłkę nożną i biega ze mną długie dystanse. Alergię „oszukujemy” olejem z czarnuszki, który w naszym przypadku okazał się strzałem w dziesiątkę. Mam trzech synów. Odpoczęłam. Teraz szukam naturalnych rozwiązań za każdym razem, gdy przytrafi się nam jakaś choroba. Jednak czuję, że jedyną słuszną drogę wskazał nam Hipokrates zachęcając do traktowania pożywienia jako lekarstwa. Właśnie w tym, co jemy na co dzień poszukuję zdrowia dla siebie i rodziny. Efekt jest taki, że dzieci są wesołe, pełne pomysłów i chęci do zabawy. Ja również – od momentu, gdy odważyłam się podejmować własne decyzje, a diagnozy lekarskie choć pomocne, nie są już dla mnie wyrocznią. Olej z czarnuszki sprawia, że objawy alergii znacznie się zmniejszają (katar, swędzenie oczu, kaszel) i choć występują, to są bardzo słabe, pozwalają normalnie funkcjonować. Z racji tego, że alergeny, na które uczulony jest syn występują w określonych porach roku wiemy, kiedy rozpocząć kurację olejem. I tak: zimą mamy zupełny spokój, natomiast w maju alergia rusza pełną parą, dlatego już od początku lutego regularnie stosujemy olej, po łyżeczce dziennie. I tak do końca września. Potem mamy wolne, aż do kolejnego lutego. Kiedy są gorsze dni i alergia sięga zenitu wspieramy się inhalacjami z soli fizjologicznej. Inhalacje oczyszczają drogi oddechowe i są zupełnie neutralne dla zdrowia dziecka. Ważne jest też częste przemywanie wodą twarzy i oczu – zwłaszcza po przebywaniu na dworze i treningu. Mieszkamy blisko jeziora, w którym chłopcy spędzają najbardziej upalne i suche dni lata – kąpiele świetnie hartują i oczyszczają skórę z pyłków.
Zdrowie z natury
W mojej apteczce, oprócz soli fizjologicznej jest też czosnek, węgiel i mój ulubiony tzw. napój bogów, czyli cud – mix wody, miodu, cytryny i opcjonalnie, w sytuacji przeziębienia imbir. Napój ten doskonale poprawia pracę jelit, co w przypadku mojego drugiego synka zastąpiło dwuletnie leczenie farmakologiczne bardzo mocnych zaparć. Napój pijemy prawie codziennie, zawsze rano, na czczo i na ciepło. Węgiel wykorzystujemy w przypadku niestrawności, bólu brzucha, a także w przypadku wirusów żołądkowo-jelitowych. W okresie jesienno- zimowym w mojej apteczce pojawia się również chlorella i spirulina. Nie używamy gotowych witamin wspierających odporność lub podobnych specyfików (zauważyłam, że po nich dzieci pokasłują). I co według mnie najważniejsze, jak do tej pory, najlepszym nawykiem, jaki mogłam wpoić dzieciom to picie wody. Nie z plastikowej butelki, ale filtrowanej wody z kranu. Nie pijemy soków, poza sporadycznymi sytuacjami. Naprawdę niesamowite jest to, jak dzieci potrafią zachwycać się smakiem samej wody.
Gdybym wiedziała
I gdybym wiedziała o tych prostych i zupełnie naturalnych rozwiązaniach przed sięgnięciem po sterydy czy inne lekarstwa, które po prostu pustoszyły organizmy moich dzieci, tej historii by nie było. Jeśli jednak miałabym wskazać choć jeden pozytyw w tym szaleństwie, to powiedziałabym o tym, że moja historia może się komuś przydać i rozwiązać jego problemy, albo chociaż wskazać kierunek poszukiwań na wcześniejszym etapie. Kiedy dziś z perspektywy czasu robię podsumowanie zmian, jakie trzeba było wprowadzić, aby mimo chorób normalnie funkcjonować, to jest to zaledwie kilka, prostych zabiegów kulinarnych oraz dodatkowo omijanie szerokim łukiem fast-foodów i dużo aktywności fizycznej. Żadnych wyrzeczeń, poza umiarem. Teraz stajemy przed nowym wyzwaniem: dojrzewanie. Ale, jak zwykł mawiać mój mąż: „Tylko spokój nas uratuje”.
nie zazdroszczę ,tyle snu i tyle płaczu masakra jakaś ,nie wiem czy dała bym tak radę z nieodkładalnym dzieckiem które ciągle płacze , wysiadła bym , dziekuję za tę historie i podziwiam