Ma za sobą 5 międzynarodowych tras, ponad 150 wystąpień publicznych w ponad 20 krajach na 5 kontynentach. Zaprasza ją wiele stacji telewizyjnych, jak np. BBC, a prasa kocha fotografować jej kultowy słoik z zawartością rocznych odpadów 4-osobowej rodziny. Kim jest Bea Johnson i dlaczego jej minimalistyczny dom robi taką furorę na całym świecie?
W 2006 roku Bea Johnson przeprowadziła się z Francji do Kalifornii, a dokładnie zamieszkała wraz z mężem i dwoma synami w San Francisco. Ponieważ chcieli mieszkać bliżej centrum, a to wiązało się ze wzrostem kosztów, to w ciągu roku rodzina zredukowała 80% swoich rzeczy i zamieszkała na małej powierzchni w wynajętym mieszkanku.
Bea dużo czasu spędziła na testowaniu różnych rozwiązań i edukowaniu się w zarządzaniu domowymi odpadami, dodatkowo przez wiele godzin szperała w wyszukiwarkach internetowych i inwestowała w swój rozwój. W końcu, rodzina podjęła decyzję o zapoczątkowaniu idei DOMU BEZ ODPADÓW, czyli ZERO WASTE HOME. Ile trwała adaptacja do obecnego stanu faktycznego “zero”? Dwa lata. Zwracam się z pytaniami do Bei Johnson, która gościła w Polsce na początku grudnia 2016 r. dzięki Virginii Little.
Żaneta Geltz: Bea, od czego się to wszystko zaczęło?
Bea Johnson: Myśleliśmy nad redukcją naszych rzeczy przechowywanych w domu od wielu lat. Zastanawiało nas to, co zostawimy dzieciom. One nie powinny być obarczone naszymi starociami. Analizowaliśmy z mężem, czego tak naprawdę potrzebujemy. Wynajem mieszkania o małej powierzchni w centrum miasta, gdzie życie jest kosztowne, nauczyło nas, że możesz żyć jak w hotelu, będąc w stanie spakować wszystkie swoje rzeczy do jednej walizki. Następną sprawą, o której dużo myślałam i czytałam, była segregacja śmieci. Postanowiliśmy, że stawiamy jednak na “zero śmieci”, czyli nie generujemy żadnych odpadów, co jest bardziej w porządku – jeszcze bardziej niż segregacja. Dlaczego więc nie spróbować?
ŻG: Ile lat miały wtedy Twoje dzieci?
BJ: Chłopcy w 2008 roku mieli 5 i 6 lat, gdy skończyliśmy adaptację naszego domu, mieli już 7 i 8 lat. Już wtedy zdawali sobie sprawę, że postawiliśmy na “zero odpadów”, a nie na segregację śmieci, czy ich redukcję. Zarządzanie odpadami dotyczyło też zużycia wody, do której zasada “zero waste” również się odnosi. U nas w domu nic się nie marnuje.
ŻG: Zapytam o pieluchy. Czy będąc mamą maluszków, używałabyś jednorazowych pieluszek ekologicznych?
BJ: Nie. Uważam, że nawet jeśli pieluszki są ekologiczne, kompostowalne, są zdecydowanie gorsze dla środowiska niż te z tkanin, nadające się do prania. Czyli stosowałabym pieluchy, które można używać ponownie, a najchętniej z drugiej ręki. Gdyż nad jakąkolwiek inną zasadą, najbardziej wierzę w zasadę “REUSE”. Staram się we wszystkim stosować regułę 5R.
Zasady pokazane obok stosuję JEDYNIE w tej kolejności. To ważne. Kierując się nimi, zawsze łatwiej jest dokonać wyboru przed wniesieniem czegoś do domu. Co dalej się z tym stanie? Im więcej odmówisz sobie przedmiotów, tym mniej musisz ich redukować, używać ponownie bądź utylizować i tak dalej. Ludzie dużo mówią o recyklingu, o redukcji dóbr materialnych i rzeczach z second-handu, jednak wydaje mi się, że to wszystko jest pozbawione głębszego porządku.
Dlatego ustanowiłam swoją własną metodologię, która wreszcie rozwiązuje wiele naszych dylematów. Szczególny nacisk położyłam na “REFUSE”, czyli odmawianie choćby darmowych zabawek dla dzieci, które są w świecie konsumeryzmu dosłownie wszędzie. Odmawiam też gadżetów i materiałów podczas konferencji, np. plastikowych próbek, długopisów, które potem gromadzimy w domu na nasz koszt.
Nie wystarczy jednak myśleć o sobie i swoim domu w sensie dosłownym. Naszym domem jest też wszystko to, co mamy dookoła. Przestań więc przyjmować i kupować rzeczy, które w oczywisty sposób stanowią problem, jak na przykład plastik, produkty wytwarzane z pochodnych ropy naftowej.
Za każdym razem, kiedy zgadzasz się przyjąć plastikowy długopis lub gadżet reklamowy z tworzywa sztucznego, jest to Twoja zgoda na niszczenie środowiska naturalnego po to, by Ciebie zadowolić, wyrażasz zgodę na to, że giną dla Ciebie lasy i przyszłe pokolenia będą cierpieć.
Od wielu lat słyszymy też wszyscy o tym, że trzeba oszczędzać wodę i energię elektryczną, ale co robimy w tym kierunku? Czy na pewno myślimy o tym, ile używamy energii elektrycznej, by ogrzać za duży dom, albo ile wody zużyto do produkcji przedmiotów, które kupiliśmy? Albo ile jeszcze zasobów będzie zmarnowanych, żeby niepotrzebną lub wadliwą rzecz naprawiać i przechowywać? Z drugiej strony, jeśli podejmiemy decyzję o prowadzeniu minimalistycznego stylu życia i wdrożymy powyższe zasady, a między innymi wrzucimy w drugi obieg rzeczy, których już nie potrzebujemy, sprawiamy, że inni się nimi zadowolą i już nie będą musieli kupować nowych, a to z kolei jest bardzo ważne w kontekście całej idei „zero waste”. Finalnie, dzięki takim zachowaniom przyczyniasz się do niepowstawania nowych śmieci.
ŻG: Myślę, że Twoje zasady byłyby świetnie odebrane przez kraje skandynawskie, gdyż narody z tego regionu słyną od pokoleń z podobnych idei, które są nie tylko wyznawane, ale z powodzeniem stosowane w codziennym życiu. Właśnie mając dużo do czynienia ze Skandynawią, postanowiłam wydawać Magazyn Hipoalergiczni, który promuje ekologię i minimalizm. Chciałam jednak uniknąć wersji papierowej, stąd pierwsze dwa lata magazyn funkcjonował w wersji mobilnej i jako serwis online. Teraz już trzeci rok drukujemy pismo na papierze, ale używamy do tego farb spożywczych, które nie są toksyczne dla środowiska. Co w takim razie powiesz na drukowane informacje?
BJ: No cóż, moja książka również jest drukowana. Występuje w różnych formach: online, na papierze, ale jest także dostępna jako „second-hand”. Nawet byłam za to krytykowana, że sama produkuję śmieci, ale wydaje mi się, że jest to czasami jedyny sposób na to, aby propagować tego typu styl życia, więc nie ma innego wyjścia, jak się z tym pogodzić.
ŻG: A gdy kupujecie do domu żywność, która wymaga higienicznych warunków przechowywania lub ochrony swoich właściwości, jak na przykład kawa, czekolada. Idziesz do sklepu i co dalej?
BJ: Wszystko, co wiąże się z jedzeniem, kupujemy luzem. A co się da, to hurtowo. Stworzyłam nawet aplikację, która umożliwia moim Czytelnikom skorzystanie z bazy dostawców i sklepów, gdzie sama robię zakupy. To znacznie ułatwia innym osobom poszukiwanie odpowiednich źródeł produktów. Wyszukiwarka nazywa się „Bulk Finder”, znajduje się na mojej stronie i każdy możne znaleźć w niej takie miejsce – najbliżej swojego miasta, na całym świecie. Dotyczy to nie tylko zdrowej żywności i produktów dostępnych „na wagę”, baza ta uwzględnia też lokalne piekarnie, mleczarnie, sklepy rybne, a także kawiarnie ze specjalnymi dozownikami, które można znaleźć niemal w każdym kraju i kupić ulubioną kawę luzem.
Do naszego domu żywność trafia w moich woreczkach, które są wielokrotnego użytku (cukier, mąka, sól, kasza, ryż), w pojemniki zamykane (np. mleko), chleb pakujemy w specjalną puszkę, a produkty, które są mokre, pakujemy w słoiczki (np. piersi drobiowe). A jeśli chodzi o mięso, to ze względów ekologicznych, zredukowaliśmy spożycie do jednego razu w tygodniu, choć moi chłopcy powoli wkraczają w wiek nastoletni i nasze posiłki zaczynają się troszeczkę zmieniać, aby sprostać ich potrzebom dietetycznym. Staramy się też minimum raz w tygodniu zjadać rybę, jednak najczęściej jadamy sery. Lubimy mieć przynajmniej 2-3 rodzaje do wyboru.
ŻG: A jak na Twoje nowe zasady reagował mąż. Czy od początku był z Tobą podczas całej transformacji, czy jednak musiałaś go do tej zmiany przekonywać?
BJ: Akurat cała zmiana miała miejsce w czasie światowego kryzysu i podczas zmiany pracy mojego męża. Więc jak zaczęłam chodzić na zakupy do sklepów ze zdrową żywnością, a sytuacja finansowa nie była wtedy najbardziej optymistyczna, to wydawało się, że nas na to nie stać. Zarówno mój mąż, jak i Czytelnicy mojego startującego bloga wyrażali opinię, że jest to bardzo drogie.
Te sceptyczne głosy zachęciły mnie do tego, aby wraz z mężem porównać rachunki oraz wyciągi bankowe, ile wydawaliśmy pieniędzy sprzed zmian i po wprowadzeniu zasad „zero-waste”. Okazało się, że nie dość, że nie jest to droższy styl życia, to oszczędzamy 40% naszego budżetu rocznego! Jak kupujesz żywność, która jest paczkowana, to musisz sobie zdawać sprawę, że 15% ceny produktu stanowi opakowanie. Więc kupując żywność luzem w większych ilościach, automatycznie tniesz koszty o 15%.
Mój mąż Scott uwielbia liczby, więc jak wyszedł mu taki wynik, to dał mi wreszcie „błogosławieństwo”, żebym dalej robiła to, co wprowadziłam! Odkryliśmy, że kupujemy znaaaaaaacznie mniej produktów. Dla zobrazowania podam przykład, kiedyś jak wyjeżdżaliśmy na wakacje, zawsze kupowaliśmy jakieś pamiątki, za każdym razem szliśmy w nowym miejscu na zakupy. I co? I zwoziliśmy te przedmioty do naszego domu. Całkowicie od tego odstąpiliśmy. Teraz, jeśli podczas wakacji coś kupimy, to pod dwoma warunkami, po pierwsze, że zakupiony przedmiot zastąpi inny, po drugie – musi on być nam potrzebny. Staramy się też kupować taką rzecz, która jest z drugiego obiegu, co – z definicji – kosztuje znacznie mniej.
Ktoś mi powiedział, że w detergentach udział kosztu opakowania jest kilkukrotnie wyższy! A więc kupowanie produktów paczkowanych po to, by je przenieść ze sklepu do domu, oznacza wyrzucanie Twoich pieniędzy do kosza, bo przychodzisz, wypakowujesz w domu do swojej lodówki, czy pojemnika i co robisz? Wyrzucasz opakowanie do kosza, więc wyobraź sobie, że właśnie wyrzucasz, dosłownie wyrzucasz swoje pieniądze.
Gdzie jeszcze znaleźliśmy oszczędności?
Zainstalowaliśmy panele słoneczne na naszym dachu, a także stworzyliśmy swój system odzyskiwania wody z kąpieli oraz z prania, które robimy w naszym domu. Woda po oczyszczeniu jest przeznaczona do podlewania naszej działki.
ŻG: A jak znosisz ciężar tych zakupów? Powiedzmy, że bierzesz ze sobą 10 sztuk słoików, napełniasz je, kupujesz też inne produkty. Jak to wszystko nosisz?
BJ: Przede wszystkim nie robię tak dużych zakupów, nie biorę ze sobą 10 słoików. Zazwyczaj na zakupach używam kilka woreczków do produktów sypkich, a te nie ważą prawie nic! Zazwyczaj biorę 2-3 słoiki do produktów mokrych, czyli jeden do mięsa, drugi do ryby, a trzeci stosowałam do nabiału – obecnie już nie kupujemy twarogów i mokrych serków. Teraz nie patrzysz na swoje zakupy, jakie ciężary
nosisz, a tam też jest przecież wiele opakowań, które swoje ważą. Te kilka słoików tygodniowo dla całej mojej rodziny, to nie jest zbyt duży ciężar dla mnie. Ciekawą obserwacją jest też to, że kupując produkty paczkowane, sprawiasz, że nosisz bardzo objętościowe siatki, bo wiele opakowań jest podwójnych i zawiera zbędne powietrze, więc może moje zakupy są ciut cięższe, ale nie zajmują aż tylu toreb, jak zwykłe zakupy.
Jakiś czas temu francuskie czasopismo zaproponowało mi przeprowadzenie eksperymentu zakupowego. Otóż, miałam udać się do sklepu i zrealizować swoje tygodniowe zakupy w moich woreczkach i słoiczkach, a ich redakcja dokonała zakupu identycznych produktów, ale zwyczajowo paczkowanych.
Sprawdziliśmy, czy na pewno wszystkie produkty są identyczne i odpowiednie, a także co do grama o tej samej wadze, żeby nie było innych różnic. Więc to było ciekawe, bo moje zakupy były bardzo „szczupłe”, zwarte i wydawały się „małe” w porównaniu z ich siatkami pełnymi zakupionych opakowań oraz powietrza, które było uwięzione pomiędzy produktem a opakowaniem, a także pomiędzy tymi opakowaniami. To nam też dało do myślenia, bo przez porównanie okazało się, że gdy kupujesz produkty paczkowane, to nie widzisz tak naprawdę, jak wygląda produkt – widzisz tylko piękne opakowanie z wizualizacją produktu, jaką ktoś chce Ci przedstawić. Ostatecznie nie wiesz więc, co tak naprawdę kupujesz. W moich zakupach widzisz tylko i wyłącznie produkty. Tak, jak one naprawdę wyglądają.
Podczas eksperymentu zakupowego, był z nami fotograf, który nie dowierzał w oszczędności i różnice, wynikające z mojego stylu kupowania. Ale jak się okazało, że ich paragon przekroczył 200 euro, a mój był o około 30 euro niższy, to dopiero wtedy fotograf ów oświadczył, że teraz już mi całkowicie wierzy, że to ma sens!
Eksperyment był naprawdę świetną zabawą i jak widać, warto było pokazać oszczędności.
ŻG: Czy zauważyłaś, że te zasady mają jakiś wpływ na zdrowie Waszej rodziny?
BJ: Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego! Od razu po wdrożeniu naszego minimalizmu do domu i zakupów, zauważyłam wiele korzyści zdrowotnych w całej rodzinie. Zacznę od siebie, kupowałam kiedyś mascarę ze sklepu i regularnie dwa razy w roku miałam zapalenie spojówek, a od kiedy zaczęłam sama mieszać swoją miksturę tuszu do rzęs, czyli od 2012 roku, ani razu nie miałam najmniejszego kłopotu z oczami. Mój mąż co rok cierpiał na zapalenie migdałów, była to choroba chroniczna, nieodłączna, atakowała go dwa razy w roku. Musiał iść do lekarza, kupował leki, zazwyczaj antybiotyki, nie chodził do pracy.
Od kiedy wprowadziliśmy nasze zmiany w domu, wszystkie dolegliwości bezpowrotnie, całkowicie ustąpiły. Kiedy uruchamiasz minimalistyczny styl życia, automatycznie stajesz się szczęśliwszym człowiekiem. A to dzięki temu, że starannie planujesz listę produktów, które są potrzebne w domu, a do tego decydujesz, że wszystkie produkty będą zdrowe, nieprzetworzone. Omijasz więc ogromną część sklepu, gdzie wszystkie produkty są paczkowane, czyli konserwowane, zawierające mnóstwo składników, których nie jesteś w stanie wymówić. A Ty to wszystko pomijasz, czyli nie zostają w Twoim ciele te wszystkie pozostałości chemiczne (barwniki, spulchniacze, smaki syntetyczne) ze śmieciowego jedzenia. Robiąc uważne zakupy na obrzeżach sklepu, nie wchodząc w centralne alejki, unikasz ogromu szkodliwych substancji, dzięki czemu stajesz się zdrowszy! Jesteśmy teraz w dużo lepszej formie niż kiedyś! Praktycznie wcale nie chorujemy. Dotyczy to również dzieci, które kiedyś bardzo często chorowały. Jeśli o mnie chodzi, to dawniej przeziębienia dopadały mnie minimum dwa razy do roku, teraz o tym w ogóle zapomniałam!
Myślę, że to jest właśnie ogromny efekt uboczny tej metamorfozy życia. Do tego należy dołożyć jeszcze wniosek, do którego doszliśmy – odkryliśmy przyjemność smakowania życia przez doświadczanie go, a nie przez satysfakcję czy radość z kupowania rzeczy. Nagle odkrywasz, że życie jest piękne, gdy po prostu jesteś świadom tego, że jesteś, a nie dzięki temu, że coś posiadasz.
Ta świadomość sprawiła, że czujemy się bogatsi i zdrowsi. Spędzamy znacznie więcej czasu poza domem, ruszamy się, wykonujemy czynności, które sprawiają nam radość, a ta powoduje, że jesteśmy szczęśliwi i odkrywamy w tym wszystkim harmonię. Nie spędzamy już czasu na zwiedzaniu sklepów, tylko wolimy spotkać się z przyjaciółmi, zrobić z nimi coś ciekawego.
ŻG: Czy zaczęłaś też uprawiać jakiś sport, czy robić coś, czego nie robiłaś wcześniej?
BJ: Zapisałam się na kurs dotyczący uprawiania roślin i warzyw według staro-amerykańskich metod, a także stosowania ich, zarówno w kuchni, jak i w celach leczniczych.
Co prawda, nie mamy warunków, aby mieć swój warzywnik, ale uprawiam rośliny jadalne i zioła na naszym balkonie. A warzywa i owoce z przyjemnością kupuję od lokalnych farmerów, których znam z sąsiedztwa. I jestem szczęśliwa, że dzięki takim osobom jak my, rolnicy mogą żyć ze swoich plonów.
ŻG: A jak to wygląda z przyjaciółmi? Mieszkasz w Stanach Zjednoczonych już prawie 10 lat. Miałaś znajomych, którzy obserwowali Waszą zmianę. Jak oni reagowali? Przecież wszyscy wiemy, że Amerykanie lubią, kiedy wszystkiego jest dużo…
BJ: Nasi znajomi i przyjaciele nie krytykowali nas. Tak samo sąsiedzi. Oni szanują nasze zasady, nie wtrącają się, podobnie jak my nie wtrącamy się do ich stylu życia, szanujemy swoją wzajemną autonomię, nie oceniamy tego.
Nie idziesz do kogoś do domu po to, by wskazywać palcami to, że coś źle robi, czy generuje za dużo śmieci. I to samo dotyczy nas, kiedy ktoś nas odwiedza. Nie oczekujemy, że nagle stanie się jednym z nas. Chociaż muszę przyznać, że te osoby, które nie podzielały naszych wartości i ich światy były oparte raczej na wartościach materialnych, odeszli w dal. Nie mamy już teraz w naszych kręgach osób, które muszą mieć najnowsze nowinki technologiczne, najwyższe modele Apple i licytują się w towarzystwie tym, co droższe. Natomiast zaobserwowałam, że relacje z tymi osobami, z którymi wyznajemy te same wartości, zostały mocno zacieśnione. Nie tylko na poziomie wymiany idei, ale także poprzez wspólne aktywności, podróże, spędzanie czasu razem, doświadczanie życia i dawanie sobie wzajemnej radości. Nie mogę powiedzieć, że nasi znajomi czy przyjaciele zastosowali się do zasad „zero waste home”, ale wielu z nich zastosowało kilka porad z całego zestawu, który mamy do zaoferowania i na przykład wyeliminowali ręczniki papierowe, ograniczyli ilość przedmiotów w domu, w garderobie, albo wymieniają się domami na wakacje, tak jak my, czyli każdy „wyciągnął” dla siebie coś innego.
ŻG: Lepiej wynajmować dom niż go posiadać na własność?
BJ: My akurat mamy swój dom, ale prowadzimy go już na tyle minimalistycznie, że jak zbliżają się wakacje, to często wynajmujemy nasz dom nawet na dwa miesiące turystom albo znajomym i pakując wszystkie swoje rzeczy do walizki (każdy ma swoją), zostawiamy praktycznie pusty dom, bez rzeczy osobistych. Każdy z nas ma tyle ciuchów, ile jesteśmy w stanie zmieścić w jednej walizce. Gdy wyjeżdżamy, wpada do nas osoba zajmująca się sprzątaniem, zaprowadza ład w całym domu i wnętrze nie wygląda jak dom, w którym ktokolwiek mieszka. Nasze wakacje są dłuższe i ciekawsze dzięki oszczędnościom, które robimy na redukcji zakupów, na odpowiedniej gospodarce domowej, dzięki temu możemy więcej DOŚWIADCZAĆ ŻYCIA.
Najemcom nie nagłaśniamy tego, że nasz dom prowadzony jest według zasad „zero waste home”, bo nie chcemy ich odstraszać. Zyskujemy ich jednak właśnie dzięki temu, że dom jest tak pusty, tak przyjazny i dopiero mieszkając tutaj, zapoznają się z zasadami minimalizmu. Zostawiamy im dyskretnie informacje, książkę do poczytania, co tak naprawdę ten w dom sobie skrywa. Udostępniamy też naszego asystenta, który ułatwia poruszanie się w domu, opowiada dlaczego tak a nie inaczej jest zarządzany, pomaga w utylizacji śmieci, uczy zasad, ale tłumaczy też najemcom, że nie mają obowiązku stosować tych wszystkich zasad, bo trudno opanować tę sztukę tak z dnia na dzień. Część osób wyjeżdżając z naszego domu, zamierza jednak wprowadzić niektóre sposoby w swoim domu rodzinnym. Tym bardziej, że przechodzą u nas mały trening, jak chociażby zakupy we wskazanych miejscach, z pomocą naszego przewodnika, który zdradza ścieżki, którymi poruszamy się.
Dla mnie wystarczającym sukcesem jest chociażby to, że najemcy, którzy opuszczają nasz dom postanawiają prowadzić zdecydowanie prostszy styl życia, więc nawet jeśli nie decydują się na redukcję odpadów do zera, to już sama zmiana dokonana w robieniu zakupów i „chceniu mniej”, to bardzo duży postęp.
ŻG: A dlaczego każdy człowiek nie dochodzi do tych samych wniosków, co Ty? Dlaczego ludzi trzeba inspirować do takich zmian i decyzji?
BJ: Nie wszystkich interesuje to samo, to po pierwsze. Po drugie, styl życia „zero odpadów” brzmi przerażająco, więc na wszelki wypadek mówimy „nie”. Kiedyś też miałam takie wyobrażenie, że to coś dziwnego. Jak ktoś zapytałby mnie, jak sobie wyobrażam takich ludzi, którzy stosują zasady „zero waste home” 10 lat temu, to myślałabym, że mieszkają w lesie, wyglądają jak Hipisi, gdzie kobieta nie pracuje, tylko sama wytwarza rzeczy w domu. Generalnie, my jako ludzie, ulegamy niewłaściwym wyobrażeniom, jak chociażby to, że taki styl życia bez odpadów jest korzystny jedynie dla środowiska, że będzie drogi i zajmie nam dużo czasu. Jestem pewna, że większość z nas jest przekonana o tym, że to, jaki styl życia teraz prowadzi, to prowadzi do najmniejszego zużycia czasu.
Jednak, gdy zaczynasz stosować zasady zeroodpadowe, bardzo szybko orientujesz się, że to, jak żyłeś dotychczas, to była oczywista strata czasu i Twoich pieniędzy. Dlatego osoby, które weszły w ten świat, już nie wyobrażają sobie siebie, że mogłyby zawrócić.
I na tym właśnie polega moje zadanie, aby mówić o tym ekologiczna gospodarka odpadami nie oznacza, że musisz wyglądać jak Hipis. Możesz być kim chcesz, mieć swoje poczucie estetyki, wcale nie musisz malować swojego domu na biało, tylko dlatego, że ja taki mam. Jedyne, co musisz wiedzieć to to, że Twoje oszczędności mogą sięgnąć 40% budżetu domowego i że nie musisz na to przeznaczać dodatkowego czasu, wręcz go zaoszczędzisz! Gwarantowanym efektem jest to, że uproszczenie stylu stwarza niedostępną wcześniej przestrzeń na rzeczy, które są dla Ciebie w życiu ważne, a możesz nawet nie zdawać sobie z nich sprawy. I to jest najwspanialszy efekt.
ŻG: Myślę, że większość naszych Czytelników chętnie rozważyłaby na początek zakup Twojej książki, czy jest ona dostępna wyłącznie po angielsku? Gdzie można ją kupić? Gdzie dowiedzieć się więcej o Twoim stylu życia?
BJ: Angielska wersja książki jest do kupienia na Amazon.com pod tytułem „ZERO WASTE HOME”, w cenie 12,29 USD.
Jestem z niej naprawdę bardzo dumna, gdyż zawarłam tam wszystkie recepty, porady, zasady i podpowiedzi, jak wprowadzić je do wszystkich sfer życia. I wcale nie polega to na tym, że teraz będziesz sama wytwarzać bardzo wiele rzeczy i mieszać receptury, wręcz przeciwnie. Wystarczy zaledwie kilka mieszanek, dzięki którym wysprzątasz cały dom, jak na przykład środki czystości na bazie octu, który jest tani, naturalny i bezpieczny.
Podobnie z kosmetykami, nie polecam wcale wielu mikstur, bo znacząco ograniczyłam liczbę kosmetyków, które stosuję. Jak wspomniałam wcześniej, sama robię tusz do rzęs, do osiągania efektu różu na policzkach, stosuję sproszkowane kakao, które kupuję luzem, więc nie potrzebuję kolejnego produktu, nie ma produkcji i opakowań. Podobnie z barwieniem ust czerwienią buraka, czy nawilżaniem skóry naturalnymi olejkami. Kiedyś, za starych czasów, kobiety tak właśnie sobie radziły, wszystko to opisuję w swojej książce.
ŻG: Czyli wracamy do natury i do starożytności.
BJ: Tak, zgadza się.
Bea Johnson
dostosowała swój dom do reguły ZERO WASTE wraz ze swoją rodziną w USA. Prowadzi bloga o tym, jak zredukować ilość śmieci, napisała bestsellerową książę “Zero Waste Home”, która została przetłumaczona na 13 języków. Bea propaguje globalny ruch “zero odpadów” i tworzy społeczność, która chce żyć prościej i nie generować niepotrzebnych śmieci.
Stworzyła regułę „5R: Refuse, Reduce, Reuse, Recycle, Rot and only in that order”, która ułatwia pozbywania się rzeczy, zanim przyniesiemy je do domu. Udowadnia tym samym, że taki styl życia jest nie tylko modny, ale prowadzi do korzyści zdrowotnych i oszczędności finansowych oraz czasowych. Zapraszają ją uniwersytety, przedsiębiorcy i organizatorzy konferencji na całym świecie. Gościła już w ponad 20 krajach i inspirowała do zmiany takie firmy, jak Google, Adobe, European Parliament i ONZ. New York Times nazwał ją „The Priestess of Waste-Free Living”, czyli “Pastorką życia bez odpadów”. Została wyróżniona nagrodą Grand Prize podczas wydarzenia The Green Awards. Z pochodzenia jest Francuską, mieszka w Mill Valley w Kaliforni.
Książka dostępna jest w sklepie Amazon w cenie 12,29 USD. https://www.amazon.com/Zero-Waste-Home-Ultimate-Simplifying/dp/1451697686
ciężko, serio ciężko kupować w sklepie aż tak bez opakowań ale staram się je mocno ograniczać, może nie jesteśmy kompletnie zero waste , ale myślę że można by sie pokusić o rozwój świadomości w naszym kraju aby zużywać jak najmniej plastiku czy papieru , ja odkąd zainwestowałam w dzbanek z filtrem mam 5 worków z plastikiem na miesiąc mniej aż uwierzyć nie mogłam ,że aż tyle