On, w 1989 roku, przyjechał do Polski camperem marki Borgward prosto ze Szwajcarii, by prowadzić gospodarstwo ekologiczne w Polsce. Ona prowadziła w Warszawie warsztaty promujące zdrową kuchnię i naturalne karmienie. On przerobił stary kurnik na małą serowarnię z miedzianym kotłem, który ogrzewał żywym ogniem, ona organizowała kampanie o naturalnych porodach. W 1993 roku Ewa dołączyła do Petera, a już rok później wzięli ślub. Ewa przeprowadziła się 90 km na północ od Warszawy do Grzybowa. Gdyby nie ten romantyczny akcent, nie byłoby dziś m.in. Ekologicznego Uniwersytetu Ludowego w Polsce i innych bezcennych inicjatyw edukacyjnych.
Żaneta Geltz: Co sprawiło, że zajęła się Pani gospodarowaniem w systemie rolnictwa ekologicznego?
Ewa Smuk-Stratenwerth: Trochę z przypadku związanego z miłością mojego życia – mężem – Peterem Stratenwerthem, którego poznałam w Warszawie wiosną 1990 roku. Organizowałam wówczas razem z Piotrem Meterą – w ramach Ośrodka Edukacji Ekologicznej EKO-OKO na warszawskiej Ochocie – pierwszy w Polsce kiermasz żywności ekologicznej.
Na Grójecką 75, przed Ośrodek Kultury Ochoty – raz w tygodniu – zjeżdżali się rolnicy ekologiczni z całej Polski: Mietek Babalski, Piotr Hillar i miedzy innymi właśnie Peter, mój przyszły mąż. Mieszkańcy Warszawy zjeżdżali nawet z odległych dzielnic – szczęśliwi, że mogą kupić ekologiczne warzywa bez chemii dla swoich rodzin.
W EKO-OKO funkcjonowała wówczas ekologiczna stolica Polski. Razem z Przemkiem Radwańskim i Tanną Jakubowicz prowadziliśmy ośrodek ściągający pasjonatów ekologii z całej okolicy. Prowadziliśmy też warsztaty zdrowego odżywiania, prowadzone były kursy kuchni makrobiotycznej, kuchni pięciu przemian, kiełkowania… oj, działo się!
Jednocześnie prowadziłam (wraz z grupą matek, położnych oraz lekarzy położników) drugi, duży projekt „Jakość Narodzin – Jakość Życia”, który – dzięki zaangażowaniu Gazety Wyborczej – przerodził się w akcję Rodzić po Ludzku. Mówię o tym, gdyż w gruncie rzeczy nie było dla mnie łatwe zrezygnowanie z pasjonującej i rewolucyjnej na tamte czasy – pracy w Warszawie i przeniesienie się na prowincjonalną wieś mazowiecką.
Powiedziałam na wstępie, że „przypadek”, gdyż gdzieś w głębi duszy mam przekonanie, że było to przeznaczenie, jakby spełnienie młodzieńczych marzeń Warszawianki o życiu na wsi w rytmie pór roku, z dala od betonozy i zgiełku miasta.
Ż.G.: Jak do tego doszło, że do Polski przyjechał Pan Peter Stratenwerth i to tutaj postanowił poprowadzić swoją przygodę opartą na wiedzy o rolnictwie biodynamicznym, pozyskanej w Szwajcarii?
E.S-S.: Peter pochodzi z przepięknego szwajcarskiego miasta: Bazylei. Już jako młody 19-letni człowiek wyprowadził się na wieś, aby uczyć się i pracować w gospodarstwach biodynamicznych. Poświęcił temu 8 lat życia. Wtedy, w gospodarstwie szwajcarskim, poznał Polaków: Juliana Osetka i Mariana Kłoszewskiego, którzy zachęcili go do uprawiania ziemi z Polsce.
Marian rozwijał wtedy Kółko Rolnicze Ekologiczne ZIARNO w Grzybowie w powiecie płockim i zachęcał rolników do przestawiania się na metody ekologiczne. Pomógł Peterowi załatwić niezbędne pozwolenia, aby mógł przyjechać do Polski na początku 1989 roku (był to czas, kiedy funkcjonował czarny rynek na zachodnią walutę i cudzoziemcy musieli wymieniać 16 dolarów dziennie). Marian oczekiwał, ze Peter stanie się instruktorem rolnictwa biodynamicznego. Ale Peter dużo skromniej oceniał swoje możliwości i wolał po prostu pomagać innym rolnikom i stopniowo gospodarzyć na kilku hektarach, które udało mu się zakupić.
Ż.G.: Czy na gospodarstwie rolnym – dodatkowo prowadzonym według w systemie rolnictwa ekologicznego – można zarobić na tyle, aby się utrzymać?
E.S-S.: W ciągu naszego – już ponad 30-letniego – życia w gospodarstwie w Grzybowie wychowaliśmy i wykształciliśmy 5 córek! Jest to dowodem na to, że można się utrzymać! Owszem, żyliśmy skromnie, ale nigdy nie brakowało nam środków niezbędnych do życia. Dzisiaj nie mamy może wielkich oszczędności, ale nie mamy też długów czy kredytów.
Pragnę dodać, że od mojej przeprowadzki do Grzybowa w 1993 roku, pisałam też różne projekty na powołane – wspólnie z innymi rolnikami i aktywistami – Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne ZIARNO. W ramach tych projektów, jako koordynator, czasem otrzymywałam wynagrodzenie, co też było dodatkowym źródłem dochodu.
Ż.G.: Co jest Państwa celem, wizją?
E.S-S.: Kiedy rozpoczynaliśmy naszą pracę ponad 30 lat temu, nie mieliśmy konkretnej wizji, nie spodziewaliśmy się, że nasza praca społeczna takie owoce. Z jednej strony ciągle widzimy dużo rzeczy, które musimy poprawić, ale całościowo oceniając naszą sytuację, powiedziałabym, że Opatrzność nam sprzyjała i sprzyja. Dziś w Grzybowie działają – oprócz gospodarstwa ekologicznego z serowarnią – trzy organizacje pozarządowe: Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne ZIARNO, fundacja Ekologiczny Uniwersytet Ludowy i Spółdzielnia Socjalna: Cor et Manus. Smaki z Grzybowa. Pracuje tu blisko 30 osób. Oczywiście, czasem są trudniejsze czasy, kiedy trzeba „zaciskać pasa” i zmagać się z różnymi kryzysami, ale teraz akurat mamy dość dobry czas w Grzybowie.
Patrząc z perspektywy czasu i będąc świadomymi narastającego kryzysu ekologicznego, klimatycznego, politycznego – naszym celem jest dalsze pielęgnowanie inicjatywy w Grzybowie tak, aby przetrwała i dalej służyła dobru wspólnemu, także po naszym wycofaniu się.
Naszym celem jest też budowanie sieci współpracy: rolników ekologicznych, aktywistów, ludzi dobrej woli, tych którzy będąc świadomi wartości dziedzictwa przyrodniczego, kulturowego, umieją iść pod prąd konsumpcjonizmowi zżerającemu naszą Planetę.
Ż.G.: Jak doszło do powstania Ekologicznego Uniwersytetu Ludowego w Grzybowie?
E.S-S.: Ekologiczny Uniwersytet Ludowy to spełnienie naszych wspólnych marzeń. Ponad 10 lat temu otrzymałam propozycję zredagowania wniosku do duńskiej Fundacji VELUX na utworzenie uniwersytetu ludowego. Od kiedy w 1992 roku zetknęłam się z tym rodzajem edukacji dorosłych, który w Danii ma ponad 170-letnia tradycję i który wywarł ogromny wpływ na rozwój ekonomiczny i społeczny tego małego kraju, marzyłam, by utworzyć uniwersytet ludowy w Polsce. Potem dowiedziałam się, że w Polsce też istnieje ponad stuletnia tradycja takich placówek. Kilka z nich poznałam, np. Kaszubski Uniwersytet Ludowy czy Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej.
Zapytałam wówczas Petera, co jest jego marzeniem. A on odpowiedział, że chciałby, żeby w Polsce rozwinęły się kursy rolnictwa ekologicznego, inspirowane szkołą rolnictwa biodynamicznego, którą sam skończył w Szwajcarii. I tym sposobem postanowiliśmy – korzystając ze środków fundacji VELUX – nie tylko zbudować szkołę z salami zajęciowymi i internatem, ale też rozpocząć dwuletnie kursy rolnictwa ekologicznego, połączone z wielomiesięczną praktyką.
Ż.G.: Kto może skorzystać z Państwa zajęć i na jakich zasadach odbywa się pełna edukacja? Jaki tytuł uzyskują absolwenci?
E.S-S.: Nasz długi kurs trwa dwa lata. Jest to kurs rolnictwa ekologicznego, w trakcie którego studenci spędzają dwa sezony (łącznie 14 miesięcy) w różnych gospodarstwach ekologicznych na praktykach i mają ponad 100 dni nauki stacjonarnej. Jest to duże wyzwanie dla wszystkich osób zainteresowanych, ale nie da się nauczyć rolnictwa online. Konieczny jest kontakt z ziemią, z bardziej doświadczonymi rolnikami.
Specyfiką pedagogiki uniwersytetów ludowych, a taką stosujemy, jest brak obowiązkowych egzaminów. Natomiast przygotowujemy wszystkich do zdania egzaminu w zawodzie rolnik, co dla wielu osób jest bardzo przydatne.
Ż.G.: Jakie produkty można od Państwa kupić i jak należy je zamawiać?
E.S-S.: Sprzedajemy przede wszystkim żółte sery dojrzewające z mleka naszych krów i kóz, które wypasają się na naszych łąkach w Grzybowie. Dlatego nazywamy nasz ser – serem z Grzybowa, podobnie jak nazwy Gouda czy Ementaler odnoszą się do miejscowości, gdzie początkowo je wytwarzano.
Są ro sery kozie, krowie i mieszane. Stosujemy recepturę, której Peter nauczył się w szwajcarskich Alpach.
Dodatkowo, w piekarni HRUBY, która obecnie należy do Ekologicznego Uniwersytetu Ludowego, wypiekamy różne chleby ekologiczne na zakwasie, z których najbardziej znany jest żytni razowy, czyli chleb na zakwasie ze świeżo zmielonej razowej mąki żytniej.
Pieczemy też żytni sitkowy, czyli z mniejszą ilością otrąb, w tym pyszna nowość: sitkowy z żurawiną.
Inne chleby na zakwasie, to pszenny z dodatkiem czarnuszki lub w formie bułek z żurawiną albo oliwkami.
Pieczemy także chleby z małym dodatkiem drożdży, takie jak orkiszowy, pszenno-żytni słonecznikowy, czy bułki razowe pszenno-żytnie.
Nasze chleby można zamawiać online: od ponad roku prowadzimy sklep-hruby.pl.
Ż.G.: Jakie są plany na przyszłość, co jeszcze powstanie w obszarze gospodarstwa albo jakie produkty planujecie wprowadzić do oferty?
E.S-S.: Wciąż mamy plany, aby dalej rozwijać naszą inicjatywę w Grzybowie, choć wciąż szukamy następców, zwłaszcza, jeśli chodzi o prowadzenie gospodarstwa ekologicznego. Chcemy rozwijać przetwórstwo owocowo-warzywne oraz suszenie ziół, ale to już w ramach Ekologicznego Uniwersytetu Ludowego, który uczy przez praktykę, ale też służy rozwijaniu dobrej współpracy z innymi rolnikami agroekologicznymi. Mamy już wstępny projekt i przy sprzyjających wiatrach za dwa lata powinniśmy wytwarzać dodatkowo ekologiczne dżemy i przetwory warzywne.
Naszym marzeniem jest utworzenie u nas inicjatywy Rolnictwo Wspierane przez Społeczność, tzn. chcielibyśmy, aby kilkuosobowa grupa rolników z okolicy zaopatrywała regularnie w żywność jakąś małą społeczność w dużym mieście. Krótkie łańcuchy dostaw dla niektórych brzmią utopijnie, ale według nas, to przyszłość: tworzymy więzi miedzy tymi, którzy żywność wytwarzają, a tymi, którzy ją konsumują. Uczymy się współpracy i wzajemnego szacunku. To oczywiście dużo trudniejsze niż szybkie i tanie zakupy w Biedronce czy innym supermarkecie, ale ma dużo większy sens społeczny i ekologiczny.
Ż.G.: Jakie dziedzictwo chcieliby Państwo przekazać potomnym, mając na względzie potrzeby przyszłych pokoleń?
E.S-S.: Ważne i trudne pytanie. Na poziomie naszej Grzybowskiej inicjatywy przede wszystkim chcielibyśmy, aby ona przetrwała: żeby ziemia dalej była uprawiana z szacunkiem do przyrody, bez jej eksploatowania, w bliskiej z nią współpracy.
Czujemy oboje niezwykłą radość, kiedy widzimy, że gospodarstwo ekologiczne nie niszczy, a wspiera bioróżnorodność. Cieszy nas obecność licznych „sąsiadów”, takich jak: bażanty, jeże, zięby, rudziki, piegże, kapturki, puszczyki, nawet wilgi i dudki, nie wspominając już o szlachetnych dżdżownicach, skoczogonkach, rohatyńcach…
Przez te wszystkie lata pracy próbujemy pokazać, że rolnictwo może być przyjazne przyrodzie i człowiekowi. I staraliśmy się temu służyć. Bylibyśmy wdzięczni i szczęśliwi, gdyby gospodarstwo i inicjatywa w Grzybowie dalej krzewiły taką nadzieję. Nadzieję, że „mniej” w sensie materialnym czy finansowym często znaczy „więcej” w sensie społecznym i przyrodniczym.