Co nas bardziej chłodzi, mróz czy brak empatii? Czy możemy oduczyć się oceniania innych i skupić się na własnym rozwoju? Zosia Zborowska mówi „Basta!” i wskazuje, gdzie kryje się prawdziwy problem, który nie tylko dotyczy świata kobiet, ale właściwie nas wszystkich. Czy sposób odżywiania ma wpływ na nasze czyny i stan świadomości?
ROZMAWIAŁA: Żaneta Geltz
Żaneta Geltz: Na swoim Instagramie umieściłaś poważny post wymierzony w dziennikarki portali plotkarskich…
Zofia Zborowska: To była jedynie moja odpowiedź na to, co się dzieje teraz w polskich mediach i na absolutny brak wsparcia kobiet przez kobiety. Wszędzie na świecie obecnie panuje taki „trend”, że kobiety zaczynają się bardzo wspierać. A pozornie banalnie brzmiące hasło „Girl Power” wybrzmiewa coraz mocniej. W Polsce natomiast portale plotkarskie codziennie przekraczają granice pisząc o kobietach w taki sposób, że aż wierzyć mi się nie chce! I to bardzo często właśnie kobieta o kobiecie wysmaruje taki artykuł, w którym króluje nagłówek np. o ciężarnej aktorce, że „wyszła na zakupy z ogromnym, wielkim brzuchem” albo, że „brzuch ten wyprowadza ją na spacer” lub że ją „wysadziło” – ręce mi opadają, jak to czytam.
Ż.G.: …że niekorzystnie wyglądają…
Z.Z.: Tak! Albo, że spuchnięta, że zmęczona, że zaniedbana… Mi się ostatnio dostało od „naturalnej”, w cudzysłowie oczywiście, bo wyszłam po prostu do galerii handlowej nieumalowana w luźno spiętych włosach. I do tego umieszczono moje zdjęcia, gdzie akurat mrugam i mam zamknięte oczy – z opisem, że wyglądam na „wykończoną”, a zamykające się oczy nie dodają mi uroku! Oczy to mi wyszły z orbit, jak to przeczytałam. Oczywiście napisała to kobieta. W dobie XXI wieku, kiedy wszyscy się wspierają, to takie po prostu mendy, bo inaczej tego nie można nazwać, nakręcają ten hejt – to oczekiwanie, że w mediach osoby publiczne muszą być idealne, zawsze piękne, umalowane i nieskazitelne. Nie tędy droga… Właśnie chodzi o to, żeby pokazywać się z każdej strony, bez makeupu też. Każda z nas ma zmarszczki, pryszcze i niedoskonałości. Dlaczego mamy udawać, że jest inaczej i oszukiwać tym samym inne kobiety wpędzając je w poczucie winy, że nie wyglądają co rano jak panie z okładki?
Ż.G.: Chyba trudno zadowolić publiczność czy czytelników, bo z jednej strony zarzuca się osobom, które są znane, że są ładne, bo są umalowane! A jak się pokaże nieumalowana to też niedobrze, bo wtedy widać, że jest taka zwyczajna…
Z.Z.: Niestety, większość tych portali żyje właśnie z hejtu i tak zwanej szydery. Każdy ich nagłówek zachęca do krytyki, a ludzie chyba z nudów podchwytują ten nienawistny bełkot i wylewają swoją żółć na osoby, których nigdy nie poznały, ale mają już wyrobioną opinie na ich temat. Oczywiście, dzięki takiemu właśnie portalowi – opinia staje się negatywna. Bo to się klika i sprzedaje.
Ż.G.: A czy to nie jest dowód desperacji takich portali, że brakuje im czytelników, więc dopuszczają się chwytów niedozwolonych?
Z.Z.: Wątpię, bo większość z czytelników lubi czytać źle o innych. Tak jakby poprzez te złe i negatywne informacje o osobach publicznych nagle zaczynali dostrzegać w nas ludzi. Oczywiście, czasami portale przekroczą granicę tak bardzo, że można, a nawet trzeba się z nimi sądzić. Osoby, które mają siłę się w to bawić – wygrywają z nimi. Jak Pudelek, a w zasadzie Grupa o2 wykupiła WP, to zostało powiedziane na głos, że mają ogromną pulę na procesy. Im bardziej pojadą po bandzie, tym więcej osób w to wejdzie, więc oni na tym jeszcze więcej zarobią. A proces owszem przegrają, ale do tego czasu zarobią 70 razy tyle na reklamach na ich stronie. I żeby była jasność, nie mam problemu z tym, że ludzie o mnie piszą, komentują mój co drugi ruch i robią zdjęcia, na których nie jestem umalowana. To akurat żadne halo, bo taką można mnie oglądać codziennie na moich mediach społecznościowych. Chodzi o to, że kobiety, które pracują w tych portalach, piszą bez żadnych skrupułów. Pracują dla ludzi, którzy dorobili się na hejcie i obrabianiu tyłka. Nie rozumiem, jak można tak okropnie pisać o drugim człowieku, a potem ze spokojem spojrzeć w lustro i powiedzieć „świetna robota, jestem super dziennikarką i człowiekiem. Brawo, dziś znowu zrobiłam kawał dobrej roboty”. Fakt, że jest się osobą publiczną nie oznacza, że jest się betonem emocjonalnym. Słowa niosą za sobą konsekwencję i nie każdy daje sobie radę z takim hejtem, jaki nakręcają portale plotkarskie. Ale skończmy już ten temat, bo się zaraz zagotuję i znowu będę czerwona (śmiech).
Ż.G.: Dobrze, w takim razie z tematu hejtu przechodzimy na mróz. Przed sesją zdjęciową musiałaś odczekać 20 minut, bo po wejściu do budynku zrobiłaś się bardzo czerwona. Nazwałaś to alergią na zimno. Czy to jest w ogóle możliwe?
Z.Z.: Ja to tak nazywam, ale tak naprawdę nie mam pojęcia, co mi jest. Żyję już z tym 16 lat. Gdy gwałtownie zmienia się temperatura otoczenia, w którym jestem, to zachodzi jakaś przedziwna reakcja w moim ciele. Pękają mi naczynka na dłoniach, stopach, dekolcie, ale najmocniej na twarzy. Puchnę, jestem bordowa i mam wrażenie, że płonę przez 20-30 minut, a potem nagle mi to schodzi i mam dreszcze oraz wysuszoną śluzówkę w nosie. Mogę wtedy nawet zamknąć się w saunie, a i tak będzie mi zimno. Zjeździłam z tym problemem spory kawałek świata, ale na razie nikt nie był w stanie mi pomóc. Najbliżej jednak sukcesu był dr Romanowski, wybitny lekarz medycyny chińskiej.
Ż.G.: I co powiedział?
Z.Z.: Nazwał to skazą alergiczną i powiedział, że trzeba sporo czasu, żeby się z tym uporać. Wytrzymałam trzy miesiące na bardzo restrykcyjnej diecie, zapijając smutki okropnymi (ale skutecznymi) ziołami chińskimi (śmiech).
Ż.G.: …i pomogły?
Z.Z.: Za krótko je piłam, żeby zwalczyć moją „alergię”, ale za to pomogły mi na inne dolegliwości! Jednak zmiana stylu życia i nawyków żywieniowych niestety okazała się dla mnie dużym wyzwaniem. Najtrudniejsze chyba było chodzenie spać o 21:00 i nie jedzenie po godzinie 17:00, zwłaszcza, gdy kończyłam spektakl ok. 22:00 (śmiech). Ale myślę, że nadejdzie jeszcze czas na podjęcie wyzwania po raz kolejny.
Ż.G.: Masz sporą grupę wielbicielek na Instagramie i rozkręcasz tam bardzo dużo gorących dyskusji! Jak to robisz, że porywasz tyle osób do działania?
Z.Z.: Staram się, aby mój Instagram i media społecznościowe nie były pokazywaniem tylko tego, gdzie spotykam się z przyjaciółmi na kawę i gdzie pracuję. Regularnie poruszam ważne dla mnie tematy i rozmawiam z moimi obserwatorami. Tematy te, to między innymi: wegetarianizm, tudzież weganizm, obrona praw zwierząt czy ekologia. Zachęcam ludzi, aby chociaż postarali się ograniczyć mięso, jeśli nie są gotowi na bycie wege. To już jest i tak bardzo dużo. Niejedzenie mięsa codziennie przekłada się nie tylko na nasze własne zdrowie, ale i na środowisko. Chwalę się tym już po raz kolejny, ale to jest chyba mój największy „instagramowy sukces” – zrobiłam jakiś czas temu ankietę z pytaniem: ile osób dzięki mnie przestało jeść mięso i okazuje się, że ponad trzy tysiące! W tego typu momentach czuję, że jednak naprawdę warto mieć tego Instagrama.
Ż.G.: A co Tobie dało przejście na wegetarianizm, weganizm?
Z.Z.: Nie jestem weganką, ale do tego dążę. Daj mi jeszcze pół roku (śmiech). U mnie to wszystko zaczęło się 6,5 roku temu, kiedy to postanowiłam sobie, że spróbuje „wytrzymać” tydzień bez mięsa. No i ten tydzień nadal trwa (śmiech)! I czuje się świetnie. W między czasie, chyba po 1,5 roku, przestałam też jeść ryby i owoce morza. To wszystko wyszło u mnie jakoś tak bardzo naturalnie. Zaczęłam zadawać sobie pytania typu: jaka jest dla mnie różnica pomiędzy rybą, a krową? Czy ryba nie czuje bólu? Czuje. Czy ryba nie jest istotą żywą? Jest. Nie chcę żywić się czyimś mięsem, które kiedyś żyło. I w tej chwili nie ma to dla mnie znaczenia czy jest to pies, kot, krowa czy ryba. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla przeciętnego Polaka moje „rozkminy” są prawdopodobnie niedorzeczne i śmieszne, ale to jest kwestia rozwiniętej empatii i wyższego stanu świadomości. Nie myślimy tylko o sobie, ale o innych żyjących istotach oraz o planecie, na której żyjemy. Poza tym, naprawdę niesamowite jest to, jak bardzo spada w nas poziom agresji i wzrasta empatia po przejściu na zieloną stronę mocy. Człowiek jest jakiś taki bardziej spokojny, uśmiechnięty i generalnie bardziej wrażliwy. Polecam zmianę menu nerwusom i agresorom przede wszystkim (śmiech)! A jeśli nadal masz w nosie środowisko, planetę i zwierzęta, to pomyśl o własnym zdrowiu i staraj się chociaż kupować mięso ekologiczne, bo to tanie w 90% nafaszerowane jest antybiotykami i innymi, za przeproszeniem truciznami. Najwyższa Izba Kontroli twierdzi, że w polskiej hodowli zwierząt masowo stosuje się antybiotyki. Brzmi niezbyt ciekawie, prawda?
Ż.G.: A jak Twoja rodzina zareagowała na zmiany? Czy to, że przeszłaś na wegetarianizm wzbudziło jakieś emocje?
Staram się, aby mój Instagram i media społecznościowe nie były pokazywaniem tylko tego, gdzie spotykam się z przyjaciółmi na kawę i gdzie pracuję. Regularnie poruszam ważne dla mnie tematy i rozmawiam z moimi obserwatorami. Tematy te, to między innymi: wegetarianizm, tudzież weganizm, obrona praw zwierząt czy ekologia. Zachęcam ludzi, aby chociaż postarali się ograniczyć mięso, jeśli nie są gotowi na bycie wege.
Z.Z.: Na początku trochę mama się przestraszyła. Ale też świadomość ludzi w Polsce jeszcze te 6 lat temu była bardzo mała. „Przechodzisz na wegetarianizm?! Wow, to co teraz będziesz jadła? Trawę?” Do tej pory bawi mnie to pytanie, tak samo jak to: „Czym będziesz sobie zastępować białko?”. Zabawne jest to, że ludzie nie mają pojęcia, ile normalnie powinni jeść białka. A nagle, jak ktoś przechodzi na dietę wege, to stają się specjalistami. Według medycyny chińskiej jemy ponad 300% zapotrzebowania białka dziennie. Jesteśmy „przebiałczeni”. I nie mówię tu o białku pochodzenia roślinnego, tylko właśnie zwierzęcego. Ciekawskich odsyłam do książki „China Study” T. Collina Campbella, która czarno na białym udowadnia, że kazeina, czyli proteina zwierzęca, szeroko badana w pracach naukowych, jest największym promotorem raka ze wszystkich czynników przeanalizowanych w jego laboratorium. Obecnie mój tata ograniczył mięso, mama jest na diecie wegetariańskiej, a siostra „on and off” – różnie to u niej bywa, w zależności od tego, czy jest akurat w ciąży czy nie (śmiech). Ale jest gigantyczny postęp również w społeczeństwie! Wiesz, że w rankingu Happy Cow – chyba w zeszłym roku – Warszawa zajęła trzecie miejsce, jeżeli chodzi o liczbę wegańskich knajp na świecie!!! Na pierwszym miejscu był Nowy Jork, następnie Berlin i nasza kochana Warszawa. Więc jak widać, bycie weganką czy wegetarianką w stolicy, to bułka z masłem. Kokosowym oczywiście (śmiech).
Ż.G.: Już jest około pięć milionów wegetarian w Polsce!1
Z.Z.: Naprawdę? Nawet nie wiedziałam. To super!
Ż.G.: Czy zauważyłaś jakieś zmiany w swoim ciele po przejściu na wegetarianizm?
Z.Z.: Pewnie! Przede wszystkim przemiana materii mi się tak rozhulała, że aż byłam w szoku. Schudłam i poprawiła mi się cera! Mięso trawi się od dwudziestu do trzydziestu paru godzin, więc jeżeli jemy je codziennie, to nasz układ pokarmowy jest ciągle na najwyższych obrotach. Ważne jest to, żeby w momencie, gdy przestajemy jeść mięso – nie rzucić się na nabiał. Nabiał moim zdaniem jest jeszcze bardziej niezdrowy niż mięso. Krowiego już prawie w ogóle nie tykam, jeżeli już to kozi albo owczy. I oczywiście staram się, aby był ekologiczny.
Ż.G.: Czy przerzuciłaś się też na ekologiczne produkty w łazience?
Z.Z.: Tak, u mnie wszystko poszło bardzo szybko i bardzo świadomie. W 2012 roku w czerwcu zrezygnowałam z jedzenia mięsa, potem zaczęłam interesować się ajurwedą. I tak trafiłam na Detoks Szambala do Marty Gładuń. I do dziś pamiętam zdanie, które powiedziała mi wtedy Marta: „skóra jest naszym największym organem, jest to organ chłonny – więc nie smaruj się niczym, czego byś nie zjadła”. Od tamtej pory 90% kosmetyków, które mam w łazience, to kosmetyki naturalne. Zwracam też uwagę na to, żeby nie były testowane na zwierzętach. W kuchni również staram się mieć tylko dobrej jakości produkty. Kupuję głównie w sklepach ekologicznych, ale wiadomo – będąc w biegu – czasem złapię coś w zwykłym warzywniaku. Wtedy wkładam moje zakupy do miski z wodą i uruchamiam ozonator. Polecam zagłębić temat ozonowania warzyw i owoców.
Ż.G.: Czy po tych zmianach, które wiążą się z tym, że wiele rzeczy rzuciłaś, masz więcej siły?
Z.Z.: Oczywiście. Za świadomością zawsze idzie siła.
Ż.G.: Są osoby, które marzyłyby o takiej zmianie, chciałyby zrobić to, co zrobiłaś Ty, co zrobiło parę tysięcy Twoich wielbicielek. Co mogłaby zrobić każda osoba, której brakuje motywacji i nie wie, od czego zacząć?
Z.Z.: Są takie osoby, które z dnia na dzień przechodzą na weganizm, udaje im się to i są szczęśliwe. Ja na tego typu zmiany potrzebuję czasu. Jeżeli jest się naprawdę bardzo dużym wielbicielem mięsa, to zaczęłabym po prostu od ograniczenia liczby mięsnych posiłków. Na przykład do 3 razy w tygodniu. To już jest bardzo dużo, naprawdę.
Ż.G.: Ograniczamy mięso, to jest pierwszy krok.
Z.Z.: Następnie zainwestowałabym w fajną wege książkę kucharską. Ja jestem fanką Smakoterapii, Jaglanego Detoksu, Food Pharmacy i Qmam kaszę. Bardzo polecam ich przepisy, są szybkie, zdrowe i pyszne. Dalej możemy też ograniczyć spożycie jajek, np. do 5 sztuk tygodniowo. Wszystko musi być zrobione z głową. Nie jestem dietetykiem, ale myślę, że ograniczenie, to jest dobre słowo w tym wypadku (śmiech).
Ż.G.: Wspominałaś przed chwilą o detoksie. Uważasz, że to jest dobry pomysł dla każdego?
Z.Z.: Uważam, że trzeba słuchać swojego ciała. Ja na swoim własnym przykładzie mogę stwierdzić, że mi detoks bardzo pomógł. Na detoksie byłam już pięć razy, a ostatni przeciągnęłam do trzynastu dni głodówki. Było to bardzo świadome działanie pod okiem osób, które się na tym znają. Próbowałam pozbyć się wirusa z mojego ciała. Podobno głodówka to jedyny sposób na to.
Ż.G.: Czyli kolejny krok to jest ograniczanie. Następny to słuchanie ciała?
Z.Z.: Na pewno, ale czasami nasze ciało próbuje nas oszukać i krzyczy: daj mi cukru, zjedz czekoladę, napij się coli! (śmiech). Przeczytałam kiedyś w jakiejś książce fajne porównanie ciała do samochodu. Gdy jedziemy samochodem i widzimy, że zapaliła się kontrolka na tablicy, to postanawiamy pojechać z samochodem do warsztatu, a jak pali nam się kontrolka w ciele, to mamy to głęboko w nosie i dopiero jak się „zepsujemy”, to wpadamy w panikę i jesteśmy gotowi zmienić wszystko w naszym życiu, ale wtedy jest już o wiele trudniej. To tak à propos słuchania swojego ciała…
Ż.G.: Co jeszcze jest niezbędnym krokiem?
Z.Z.: Zachęcam do obejrzenia dokumentu „What The Health” na Netflixie. Zresztą jest mnóstwo genialnych dokumentów o tym, jaki wpływ na nas wywiera jedzenie mięsa. Warto obejrzeć chociaż jeden, dla własnego spokoju.
Ż.G.: Czyli edukowanie się mogłoby być takim spustem, żeby te zmiany jednak wprowadzić. Co jeszcze?
Z.Z.: Świadomość tego, że żyjemy tak, jakbyśmy byli ostatnim pokoleniem na tym świecie, a nie jesteśmy. Każdy z nas chce mieć rodzinę, chce mieć dziecko. To myślmy o tym, żeby ten świat, w którym żyjemy był też dla nich. Dla naszych dzieci, wnuków, następnych pokoleń. My naprawdę jesteśmy tu tylko na chwilę, a to co zrobiliśmy z naszą planetą przez ostatnie 100 lat woła o pomstę do nieba. Dryfująca po Pacyfiku wyspa śmieci jest 5 razy większa od Polski, a wycinanie Amazonii, która jest niezwykle ważna dla utrzymania równowagi gatunkowej i pogodowej naszej planety? Masowe hodowle zwierząt?
Ż.G.: Naukowcy dokonali obliczeń, że hodowla mięsa, gdyby była „krajem” to byłaby trzecim krajem na świecie odpowiedzialnym za emisje CO2 zaraz za Chinami i USA.
Z.Z.: Przerażające, ale to jest właśnie trochę takie myślenie, że „przecież ja jedna nie dokonam zmiany”. Gdyby każdy z nas tak myślał – wegetarianin, weganin – to nie byłoby już nas pięć milionów. Właśnie zrobimy! Zrobimy tę różnicę bardzo powoli, bo ciężko jest wygrać z lobby spożywczym, które od dziecka wciska nam hasła typu „pij mleko będziesz wielki”.
Ż.G.: Czyli według Ciebie nie ma usprawiedliwienia dla tych, którzy to wiedzą, a nic nie zmieniają?
Z.Z.: Myślę, że bardzo często jest to kwestia lenistwa i egoizmu. „Nie wyobrażam sobie życia bez mięsa”. O wow, serio? To masz zaskakująco słabą wyobraźnię. Wiadomo, że do zmian każdy potrzebuje czasu i liczę na to, że taka osoba, która osłucha się tematem, poczyta, obejrzy kilka dokumentów, prędzej czy później dojdzie do tego, że może faktycznie jest coś na rzeczy. Często też jest tak, że choroba stawia nas pod ścianą i wtedy nie mamy już wyboru. Wtedy szukamy pomocy wszędzie, nie u jednego lekarza tylko u kilku. Pukamy też do drzwi medycyny niekonwencjonalnej, a tam bardzo często pierwsze, co trzeba zrobić, to zmienić dietę. Przestać jeść mięso, nabiał i tak dalej. Ale takich scenariuszy nikomu nie życzę. Fajnie jak sami dochodzimy do tego, że taka zmiana niesie za sobą kolejne. Wyniki badań się poprawiają, samopoczucie staje się lepsze, utrata wagi. Świetnym przykładem jest moja mama, która 5 lat temu pierwszy raz pojechała na głodówkę, przeszła na wegetarianizm, schudła 15 kg w rok i w wieku 63 lat powiedziała mi kiedyś przez telefon: „Zosiu, czuję się genialnie! Po prostu jak nastolatka! Chce mi się wstawać, chce mi się żyć i chce mi się tańczyć!”
Ż.G.: Więc to jest ta nagroda!
Z.Z.: Dokładnie tak! Jak jesz zdrowo, organicznie i delikatnie, to tak też się czujesz. Jak jesz mięso, które zostało wyhodowane na hormonach, żyło w ogromnym stresie i w nieszczęściu, to jesteś właśnie taką „smutną, chorą krową na antybiotyku”.
Aktorka (ur. 1987 r.), zafascynowana aktorstwem już od dzieciństwa, debiutowała w wieku 5 lat w serialu telewizyjnym „Mordziaki”. Jest córką aktorów Wiktora Zborowskiego i Marii Winiarskiej, ma siostrę Hanię. 8 lat temu ukończyła Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Studiowała w Instytucie Lee Strasberga w Los Angeles, dziś występuje między innymi na deskach Och Teatru, Teatru Kamienica, Teatru 6 Piętro i Capitol. Zawodowo udziela się również jako „głos” w animowanych filmach i grach komputerowych. Kilka lat temu brała udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, w którym zajęła drugie miejsce. Od lat promuje wegetarianizm i weganizm, nie tylko jako rozsądny kierunek żywienia dla ludzkości, ale również wyraz miłości do zwierząt i dowód świadomości ekologicznej. Fanka dalekich podróży, organicznej żywności i ekologicznych, wegańskich kosmetyków. Można dołączyć do grona jej fanów na Instagramie: @zborowskazofia.
Portale plotkarskie ,to raczej maja tak że piszą niekoniecznie to co prawdziwe ,byle ktoś chciał to czytać ,mam takie wrażenie ,a co do reszty warto się zaznajomić z kimś kto hoduje sobie świnkę lub warzywa aby korzystać z produktów jak najmniej dojechanych chemia i szprycą
fakt ,niestety w naszym kraju w ,mięsie jest mnóstwo zbędnych wkładów a to antybiotyki a to ulepszacze ,poprawiacze koloru zwiększacze wagi, czemu jako ludzie idziemy w tym kierunku zamiast zająć się tradycyjnym rolnictwem które było ekologiczne , dobre i bez nadmiaru gmo i innych tworów laboratoryjnych