Sama nazwa gatunkowa „nużeniec ludzki” sugeruje, że jest to pasożyt, który żyje z nami od zawsze. Jak dochodzi do zakażenia i co to ma wspólnego z trądzikiem i jęczmieniem? Ile osób cierpi na nużycę i czy wszyscy powinniśmy bać się ryzyka infekcji? Są pacjenci, którzy są od lat leczeni dermatologicznie całkowicie bezskutecznie, a wystarczyłoby wykonać jedno proste badanie na obecność nużeńca. Gdzie i jak tego dokonać, by rozprawić się z nim raz, a dobrze? Zwróciliśmy się z pytaniami do dr Mariusza Rowińskiego z Centrum Mikrochirurgii Oka Laser Profesora Jerzego Szaflika.
Żaneta Geltz: Dość często rozpoznawany jest trądzik różowaty, gdy pacjent pojawia się w gabinecie skarżąc się na uporczywe zmiany skórne na twarzy. A tymczasem, może to być zgoła coś innego…
dr Mariusz Rowiński: Jako okulista mogę powiedzieć, że bardzo często zauważam u pacjentów zmiany, które wyglądają jak trądzik różowaty, natomiast nie mnie precyzyjnie orzekać, czy jest to na pewno trądzik różowaty jako taki. Bardzo często jednak pacjenci chorujący na nużycę, posiadający nużeńca w brzegach powiek – mają zmiany podobne do trądziku w fałdach nosowych na gładyszce i na policzkach.
Ż.G.: … czyli zmiany, które wyglądają na trądzik…
M.R.: Dla mnie jedno z drugim jest ściśle związane. Natomiast czy nużeniec, jako podstawowy patogen jest odpowiedzialny za występowanie trądziku różowatego, czy zaostrza ten stan powodując, że te zmiany są bardziej widoczne, trudno jest mi zająć stanowisko, jako okulista. Nużeniec może spowodować zmiany skórne. Pacjenci na podstawie informacji znalezionych w Internecie uznają, że ich objawy są podobne i przychodzą do mnie, by to sprawdzić. Na moje pytanie, „Kto pana tu skierował i z jakiego powodu?”– uzyskuję odpowiedź: „Sam o tym przeczytałem i myślę, że to może być nużeniec.”
Rozpoczyna się era, kiedy pacjenci zgłaszają się do nas specjalistów, stawiając samemu wstępną diagnozę lub też podejrzewając u siebie konkretną chorobę na podstawie informacji znalezionych w sieci. Duża część pacjentów jednak trafia do nas z rekomendacji lekarzy, którzy uważają, że objawy, czyli różnego rodzaju patologie przedniego odcinka oka, czy zaburzenia filmu łzowego spowodowane zbyt małą produkcją tłuszczu. Są to w zasadzie uszkodzenia wtórne wynikające z obecności nużeńca, skutkujące zaburzeniami pracy gruczołów Meiboma.
Wyobraźmy sobie młodego i zdrowego pacjenta, u którego nagle pojawiają się kolejne gradówki lub jęczmienie. Są to dowody na to, że do gruczołu tego dostaje się patogen w postaci nużeńca, który jest wektorem zakażenia. Wychodząc na zewnątrz może wnieść zarazki na swoim grzbiecie do miejsca, jakim jest gruczoł Meiboma. W sprzyjających warunkach obecność bakterii powoduje otorbienie gruczołu i wywołanie choroby, która jest określona przez nas w zależności od tego, jaki gruczoł jest zajmowany: czy na przykład gruczoł tarczkowy Meiboma – to gradówka, a gruczoł łojowy Zeissa – to jęczmień.
Ż.G.: …możemy tutaj wyjaśnić, że wektor, czyli nosiciel…
M.R.: Tak, wektor oznacza nosiciela. Cykl życiowy nużeńca, który trwa od osiemnastu do dwudziestu trzech dni powoduje, że w pewnym jego okresie kopulacja dorosłych osobników następuje na rzęsach, czyli spotykają się poza naszymi gruczołami. Zapłodnione samice wracają, składają jaja i umierają. Samce czekają trochę dłużej na możliwość kolejnej kopulacji, w związku z czym do gruczołu i z gruczołu wchodzą osobniki, które na swojej powierzchni ciała mogą przynieść „świat zewnętrzny”.
Ż.G.: Czyli infekują różnymi innymi…
M.R.: Dokładnie. Wirusami, bakteriami…
Ż.G.: Jakie są objawy chorobowe zakażenia? Czy na przykład wypadanie rzęs może być konsekwencją nużenia?
M.R.: Jak najbardziej! Madaroza, czyli wypadanie rzęs, trychiaza, czyli krzywo rosnące rzęsy – są jak najbardziej spowodowane obecnością nużeńca. Z tego powodu, że podminowane cebulki albo zmiany struktury w samym gruczole powodują, że rzęsy albo wypadają, albo zaczynają krzywo rosnąć. Jednym z czynników oceniających skuteczność leczenia jest to, że w momencie, kiedy lekarz diagnozujący pobiera rzęsy – pęsetą, czy igło-trzymaczem, który jest wygodnym narzędziem do wyrywania pojedynczych, dedykowanych do badania rzęs – widzi, że rzęsa łatwo wychodzi lub stawia opór. W momencie, kiedy rzęsy łatwo wychodzą, będzie to świadczyło o tym, że cebulki są podminowane, najprawdopodobniej w mieszku bytuje nużeniec – łatwość wyciągania może być spowodowana obecnością pasożyta.
W toku leczenia i eliminacji kolonii nużeńców odrastają nowe, zdrowe rzęsy, których siła jest na tyle duża, że specjalista, pod narzędziem, czuje opór w momencie wyrywania. Wyrywając rzęsy możemy na podstawie ich wyglądu, czyli braku charakterystycznych struktur, które budują nużeńce wokół tzw. mankietów keratynowo-tłuszczowych, czy też łupieżu cylindrycznego, oszacować, czy pacjent walczy z nużeńcem w sposób skuteczny. Jeżeli siła, jaką musimy włożyć w to, aby wyrwać rzęsy jest większa niż na początku, kiedy były wyrwane bez większego wysiłku, to świadczy to o skuteczności leczenia i o tym, że coraz większa liczba rzęs jest zdrowa.
Ż.G.: A co w sytuacji, kiedy kobieta widząc, że traci rzęsy decyduje się na doklejenie rzęs zamiast na wizytę u okulisty?
M.R.: To i tak finalnie będzie nieskuteczne, gdyż doklejając sztuczne włoski do rzęs, które same są zbyt słabo umocowane w mieszku, czyli mają słabą cebulkę, to taka kobieta i tak straci doklejone rzęsy. Zresztą jest to dokładnie przykład dzisiejszej pacjentki, która zgłosiła się do mnie z tego powodu, że jej kosmetyczka, która dokleja jej od wielu lat rzęsy zauważyła u niej wzdłuż rzęs charakterystyczne dla obecności nużeńca struktury, czyli mankiety keratynowo-tłuszczowe. W związku z tym chwalić należy osoby zajmujące się takimi usługami, że po pierwsze są świadome obecności takiego patogenu, jakim jest nużeniec, a po drugie wiedzą, w jaki sposób może on modyfikować wygląd rzęs, i kierują pacjenta do lekarza diagnosty, który zajmuje się danym tematem.
Natomiast przyklejanie rzęs, jeżeli jest wykonywane w warunkach higienicznych, a nie wyobrażam sobie, aby było inaczej, teoretycznie nie grozi zainfekowaniem. Jeżeli są używane narzędzia po sterylizacji, to musi być to sterylizacja w parze powyżej 100 stopni, aby była skuteczna. Jeżeli takie warunki higieniczne nie są spełnione, to ryzyko infekcji istnieje!
Ż.G.: Gdzie najczęściej zarażamy się nużeńcem?
M.R.: We własnym łóżku, gdzie najczęściej współśpiący może mieć nużeńca. Nużeniec jest stworzeniem mobilnym, porusza się z prędkością do 16 mm/h, w związku z czym potrafi zejść z partnera, wejść na poduszkę i jeżeli w nocy przyłożymy swoją głowę na poduszkę partnera, to ma on sposobność, by na nas wejść. Nużeniec uwielbia wilgoć, więc jeżeli wytrzemy twarz ręcznikiem, który będzie wilgotny i którym przed chwilą ktoś inny wycierał swoją twarz, to zakażenie nużeńcem jest prawdopodobne. Stosowanie kosmetyków, szczególnie mokrych, np. różnego rodzaju szczoteczek, którymi aplikujemy tusz na rzęsy (pożyczony od koleżanki) – jest ryzykowne, gdyż nie wiemy jak długo nużeniec przebywa w płynnej części produktu, którym panie malują sobie rzęsy.
Nieco lepiej jest z kosmetykami suchymi, czyli różnego rodzaju pudrami, kredkami, cieniami – one stanowią mniejszy rezerwuar życia nużeńca, bo do życia potrzebna jest mu wilgoć. Ale jeśli kosmetyk został jednak użyty w ciągu tej samej doby, w której używała go osoba zakażona, to takie ryzyko istnieje. Natomiast w moim odczuciu szczoteczki do nakładania maskary są szczególnie ryzykownym miejscem styku ze źródłem zakażenia.
Ż.G.: A koce, poduszki…?
M.R.: Tak! Będą to wszystkie miejsca, do których przykładamy głowę i do których ktoś przed nami mógł przyłożyć. Mam na myśli podejrzane hoteliki, miejsca tranzytowe, gdy jedziemy na dłuższe wakacje i śpimy w miejscu przesiadkowym, co do którego higieny mamy pewne wątpliwości. Ręczniki w łazienkach wspólnych, kosmetyki, okulary mikroskopów, okulary lornetek – krótko mówiąc: miejsca, do których ktoś przed nami przykładał swoje brwi i okolice oczodołu.
Ż.G.: Czyli powinniśmy uważać, do jakich powierzchni przykładamy twarz?
M.R.: Tak. Zwłaszcza okolice oczu, gdyż istnieje duże ryzyko, że nużeniec tylko czyha na okazję, na przykład przebywając na rzęsie. Zdarza się to bardzo często w trakcie oceny preparatu – pokazujemy wówczas pacjentowi, co jest elementem leczenia, czyli mankiet keratynowo-tłuszczowy – strukturę zbudowaną wokół rzęs, a w niej przyklejone, śpiące nużeńce przyklejone bez żadnej osłony. Wtedy takie osobniki mogą spaść, obudzić się i teoretycznie wejść tam, gdzie będą miały do tego sposobność. Niemniej uważam, że najczęściej zarażamy się w takich warunkach jak: łóżko, ręcznik i kosmetyki.
Ż.G.: Czy możemy obawiać się ryzyka zakażenia na innych miejscach niż twarz? Np. włosy?
M.R.: Sporadycznie zdarzało mi się badać pacjentki, które z powodu utraty brwi, bądź utraty włosów proszą mnie oto, aby pobrać brwi i pobrać włosy, aby ocenić cebulki. I tak naprawdę na kilkanaście diagnoz tylko w jednym przypadku zdarzyło mi się znaleźć jednego osobnika w brwiach. Jednak uważam, że była to wędrówka nie w tym kierunku, w którym nużeniec planował wędrować i najwyżej raz znalazłem nużeńca w cebulkach włosów z głowy.
Brwi są tak naprawdę obszarem styku pomiędzy dermatologami i okulistami, bo jest to obszar trochę skórny, owłosiony, a jednocześnie znajdujący się w okolicy oczodołu, niemniej jednak wolę wypowiadać się tylko na temat powierzchni oka i brzegów powiek.
Ż.G.: Czy wywiad alergologiczny jest częsty w przypadku nużycy?
M.R.: Obecność nużeńca, jako patogenu nie wiąże się z alergiami. Nużeniec działa miejscowo. Jeżeli będziemy mieli i nużycę i alergię, to są dwie różne choroby. A więc obecność nużeńca nie ma związku ze skłonnością do alergii.
Ż.G.: A jak to jest z częstotliwością. Czy każdy z nas ma nużeńca?
M.R.: Absolutnie nie. Pacjenci przygotowując się do wizyty, przeglądając strony internetowe, bardzo często przekazują mi informacje, które znaleźli, że wszyscy mamy nużeńca. Tak nie jest. To, co jest słuszne, to stwierdzenie, że im jesteśmy starsi, tym zakażenie nużeńcem występuje częściej. Zarażając kolejne osoby sprawiamy, że wraz z wiekiem coraz większy odsetek populacji jest zakażony.
Ż.G.: A czy istnieje skuteczna metoda leczenia?

fot. pexels by Andrea Bova
M.R.: Jeśli mówimy o sytuacji: zdiagnozowałem nużeńca, leczyłem go, diagnozuję go ponownie i nie znajduję, to jak najbardziej tak. Jeżeli pacjent będzie skutecznie wykonywał zalecenia i zastosuje wskazane techniki bójcze, to nie będzie go miał.
Ale jednak pozostają pewne pytania:
» po pierwsze, czy metoda, którą stosujemy do diagnozy jest metodą na tyle szczegółową, że fakt nieznalezienia nużeńców w preparacie podczas wizyty kontrolnej (drugiej, czy trzeciej) wtedy, kiedy pacjent się leczy – jest tożsamy z jego nieobecnością?
» po drugie, jak długo ten stan będzie się utrzymywał, bo jeżeli mamy współśpiącego w łóżku, który ma nużeńca, to my możemy się leczyć, a prawdopodobieństwo tego, że za miesiąc znowu go będziemy mieli jest bardzo wysokie, bo on będzie oczywiście migrował.
Bardzo często na wizytę diagnostyczną zgłaszają się małżonkowie i z reguły jedni i drudzy, kobiety i mężczyźni go mają. Jak również dzieci, które przybiegając do łóżka rodziców, potrafią go złapać. W związku z tym, jednym sukcesem jest uzyskanie tak zwanego stanu całkowitego wyleczenia, a drugim – utrzymanie go!
Ż.G.: Jak zapobiegać zakażeniu?
M.R.: Jeżeli ustalimy sobie, że będziemy wykonywali określone działania profilaktyczne:
» prasowanie żelazkiem w temperaturze 60°C jaśka, poduszki, poszewki od kołdry, jeżeli ktoś ma zwyczaj spania z rogiem kołdry pod brodą, to będą to całkowicie wystarczające
» nużeniec ma niewielkie szanse przeżycia w środowisku suchym, w związku z tym, jeżeli będziemy eliminować wilgotne elementy styku, takie jak ręczniki lub będziemy używali tylko swoich ręczników. Część pacjentów w okresie takiego początkowego gorącego okresu leczenia używa ręczników papierowych.
» jeżeli będziemy unikać ryzyka, czyli pożyczania kosmetyków – mam na myśli nastolatki, które podbierają mamom kosmetyki, oraz różnego rodzaju działania promocyjne w centrach handlowych, gdzie można wykonać makijaż próbny po to, żeby kupić sobie kosmetyki danej firmy (z reguły wykonywane za pomocą tych samych narzędzi), makijażownie w studiach filmowych, wizażystki, czyli unikając styczności z osobistymi akcesoriami do makijażu, to powinniśmy czuć się bezpiecznie.
Ż.G.: Czy wobec tego możemy krótko powiedzieć jak przebiega leczenie, czy jest to bardzo skomplikowane?
M.R.: Czasem słyszę od pacjenta, że jestem którymś z kolei, np. siódmym lekarzem, który wreszcie postawił diagnozę i pacjent wie dokładnie, co mu dolega. A więc bardzo często mają miejsce zalecenia i działania, które mimo leczenia są nieskuteczne. A dzieje się tak dlatego, że diagnoza nie została postawiona w sposób właściwy. A więc dla pacjenta diagnoza dotycząca nużycy, choć jest przykra, to jest ona wybawieniem, gdyż wróg został nareszcie zlokalizowany i wiadomo jak należy z nim walczyć.
Działania mechaniczne, które mają na celu pozbycie się osobników męskich ze względu na cykl życiowy nużeńca pozwalają na eliminację populacji pasożyta, ale będzie ona rozłożona w czasie. Leczenie pacjenta, który ma kilka lub kilkanaście osobników w dwunastu badanych rzęsach, będzie trwało ok. 10-11 miesięcy. Działania będą powodowały stopniowe eliminowanie osobników męskich z populacji i w pewnym momencie, jeżeli nie będzie wektora męskiego, ta populacja przestanie istnieć, ale do tego trzeba samozaparcia, trzeba być poukładanym wewnętrznie, żeby rano rozgrzać brzegi powiek, aby je przeczyścić, aby zrobić to samo na noc – na brzegi powiek nałożyć albo substancję bójczą albo substancję przeciwzapalną. Pewną nadzieję rodzi coraz częstsze zastosowanie terpinen-4-olu, czyli ekstrahowanego z olejku z drzewa herbacianego terpenu, który jest bójczy dla nużeńców. Leczenie powinno być krótsze i znacznie mniej absorbujące dla pacjentów.
Jest jednak jeszcze za wcześnie, aby ocenić jego skuteczność. Metoda mechaniczna jest stosowana skutecznie już od kilku lat. Rzesza pacjentów, która wyleczyła się już za pomocą tej metody, jest znacząca i skuteczność metody – potwierdzona dużą liczbą wyleczonych pacjentów. Jeżeli chodzi o leczenie za pomocą terpinen-4-olu, to jest to substancja powszechnie dostępna od kilku miesięcy. A więc na razie zbyt krótko, by móc ocenić jej działanie zarówno w ocenie całkowitej bójczości, jak i długotrwałości efektu.
W leczeniu różnego rodzaju robaczyc, nie tyko nużeńca, ale też schorzeń powodowanych przez organizmy wielokomórkowe, głównie organizmy posiadające układ nerwowy – powszechne jest stosowanie ivermektyny, jako substancji podawanej ogólnie w postaci tabletek, albo w postaci kremu. Ta forma leczenia jest dostępna również w Polsce, ale jest to preparat dermatologiczny, którym dermatolodzy leczą zmiany skórne, ale nie posiada on rejestracji ocznej. Dermatolodzy opierają się głównie na efekcie przeciwzapalnym stosowanej ivermektyny i trzeba pamiętać, że działa ona jedynie miejscowo.
W momencie, kiedy stosujemy ten preparat ogólnie, czyli w tabletkach, to istota działania tego leku sprowadza się do uszkodzenia układu nerwowego pasożyta. W odpowiednim mechanizmie blokady kanałów chlorkowo-wapniowych – następuje zablokowanie przekaźnictwa i działając na układ nerwowy pasożyta powodujemy jego śmierć. Lek stosowany ogólnie (w tabletkach) nie ma jednak rejestracji w Polsce, a więc nie możemy nim leczyć. Nie możemy pozwolić sobie na to, aby legalnie zaproponować tego typu leczenie naszym pacjentom.
Ż.G.: A więc pacjenci, którzy na własną rękę próbują sobie pomóc zamawiając preparaty na stronach internetowych, mogą sobie zaszkodzić?
M.R.: Przede wszystkim musimy mieć świadomość tego, że to nie jest lek, który możemy stosować u każdego. To jest leczenie, którego zastosowanie jest obostrzone określonymi działaniami prawnymi. To nie jest Pyrantel, którym leczymy tasiemca i który jest powszechnie dostępny. Jest to lek, do którego zastosowania musimy mieć określone wskazania. Wiadomo o tym, że stosowanie Soolantry ma również skutki uboczne, że uszkadza wątrobę. A więc byłbym niezwykle ostrożny decydując się na tego typu leczenie, jakim jest ogólne stosowanie ivermektyny. Bezpieczniej jest ze stosowaniem miejscowym. Ono i w stężeniu i w ilości, która jest aplikowana, nie spowoduje działań ogólnoustrojowych (jak w przypadku ivermektyny podawanej doustnie).

fot. pexels by Karolina Grabowska
Ż.G.: A więc przypuśćmy, że jestem szczęśliwą pacjentką, która wyszła z wynikiem negatywnym: nie mam nużeńca! W jaki sposób zapobiegać?
M.R.: Hm, ja bym tak naprawdę zwrócił jeszcze uwagę na jeden element. Sama obecność nużeńca nie jest tożsama z nużycą, jako chorobą. To są dwa różne stany.
Przede wszystkim, nie do końca wiadomo, co powoduje, że bezobjawowy nużeniec nagle, (a są sytuacje, kiedy pacjenci wspominają długi lot samolotem, egzotyczne miejsce podczas wakacji albo silnego stresu związanego z podróżą albo silnego stresu miejscowego związanego z gorącą wodą) zaczyna sprawiać problemy.
Nie ma takiej możliwości, aby potencjalnie złapany w środę nużeniec, w piątek spowodował zaawansowaną nużycę. Aby populacja osiągnęła określony poziom, musi minąć określony czas. Pasożyt ten ma swój cykl życiowy, który oscyluje w granicach trzech tygodni. W tym czasie osobniki mnożą się i kolonizują kolejne mieszki. Są pacjenci, którzy mają pojedyncze osobniki i nie mają żadnych objawów. Sama obecność nużeńca nie powinna przerażać pacjentów. Wśród okulistów, oczywiście tych, którzy zajmują się nużeńcem, dominują tak naprawdę dwa poglądy:
» po pierwsze, lecz pacjenta, który ma objawy związane z obecnością nużeńca, czyli ma nużycę.
» miej świadomość tego, że nieleczony nużeniec w pewnym momencie osiągnie masę krytyczną i spowoduje chorobę. W związku z tym mając w miarę powszechne i niedrogie narzędzie, jakim na przykład będzie terpinen-4-ol, którego stosowanie nie jest za bardzo absorbujące i nie rujnuje nam dnia, a jest łatwe i przyjemne, to jako forma profilaktyki – w mojej ocenie – ma dużą przyszłość.
Jeżeli mamy na myśli pacjentów, którzy cierpieli z powodu nużeńca, ale wyleczyli się, to zawsze warto, aby działania higieniczno-bójcze w okolicy powiek były realizowane chociaż raz w tygodniu. Zasób, jaki trzeba poświęcić jest niewielki.
Ż.G.: Na przykład?
M.R.: Na przykład użyjmy chusteczki z terpinen-4-olem. Jeżeli cokolwiek znajduje się na zewnątrz, to mamy szansę to zlikwidować zanim infekcja się rozwinie. Wystarczy bowiem, że pojawi się czynnik (stres, przemęczenie), który nagle spowoduje, że ta obecność nużeńca przerodzi się w nużycę. Nużeniec będzie starał się cały czas kolonizować kolejne struktury, takie jak mieszki przy rzęsowe, czy gruczoły Meiboma. I uszkodzenia tych struktur, w mojej ocenie, wcześniej czy później będą widoczne w postaci patologii, czyli choroby. Nie do końca wierzę w to, że mając nużeńca w gruczołach Meiboma, czyli gruczołach odpowiedzialnych za produkcję tłuszczu, jego obecność jest tam bezkarna.
52°C to jest temperatura, w której nużeniec ginie. W związku z tym, jeżeli będziemy prać pościele, poduszki i ręczniki w 60°C i następnie prasować, to ewentualne osobniki zostaną w ten sposób zabite. Nawet, jeżeli zrobimy pranie w temperaturze niższej, to i tak prasowanie w temperaturze 60°C sprawi, że pozbędziemy się osobników nużeńca, które to pranie przetrwały.
Natomiast, jeżeli mamy stwierdzonego nużeńca, to miejmy świadomość tego i nie czekajmy na objawy choroby. Działajmy profilaktycznie. Dzisiaj miałem pacjentkę, która przyszła do mnie w piętnastym tygodniu ciąży. Jestem z tej kategorii specjalistów, którzy uważają, że w momencie, gdy mamy etap organogenezy, czyli czas, kiedy powstają organy dziecka, to nie powinniśmy stosować żadnej chemii. Bo my nie wiemy jak to dokładnie zadziała. A ponieważ pacjentka ta nie miała objawów, tylko pojedyncze osobniki, a był to piętnasty tydzień ciąży to uznałem, że nie ma sensu leczyć. Wyjaśniłem to pacjentce.
Powiedziałem, że w momencie, kiedy pojawią się objawy, to zapraszam, będziemy się leczyć, natomiast na tym etapie z tych trzech powodów: ciąża, mało osobników i brak objawów – nie podjąłem działań. Mimo tego, iż uważam, że one w przyszłości będą musiały być podjęte, to mając przypadek wczesnej ciąży, wolę nie stosować żadnej chemii, nawet, jeżeli to będzie to mała doza i zastosowana miejscowo.
Ż.G.: Ilu Pan dzisiaj przyjął pacjentów z prośbą o badanie pod kątem nużeńca?
M.R.: Jedenastu.
Ż.G.: A ilu z nich miało wynik pozytywny?
M.R.: Dziewięcioro! Kiedy jest to wskazane, korzystam z zastosowania preparatu miejscowego dermatologicznego, dążąc do dobrostanu pacjenta i posiłkując się formułami prawnymi, gdyż jako okulista mam prawo leczenia preparatami, które nie mają rejestracji ocznej, ale dopiero wtedy, kiedy wyczerpię w sposób nieskuteczny wszelkie dostępne standardowe metody okulistyczne. Nie spotkałem się z sytuacją, aby po czterech miesiącach stosowania maści, cokolwiek, co było, przeżyło. Natomiast lek ten (ivermektyna) nie ma rejestracji okulistycznej, ma jedynie rejestrację dermatologiczną.
Ż.G.: A więc przy diagnostyce i leczeniu nużeńca właściwie jest potrzebna współpraca okulisty i dermatologa, czyż nie?
M.R.: Tak. To znaczy my, jako okuliści będziemy precyzyjnie zajmowali stanowisko na temat zmian, które pacjent ma na brzegach powiek wokół oczu. Natomiast bardzo często zdarza się, że przychodzi pacjent, który ma tak charakterystyczne zmiany na twarzy, że lekarz okulista zasugeruje, aby pacjent zwrócił się do lekarza dermatologa, czy zmiany, które występują na twarzy, nie jest spowodowane obecnością nużeńca. Mam kolegę z lat liceum, który zawsze miał charakterystyczne zmiany na twarzy. Ta twarz od kiedy tylko pamiętam, czyli od szesnastego, siedemnastego roku życia, była zmieniona cały czas.
Ponieważ utrzymujemy kontakty, w pewnym momencie pomyślałem sobie, że może ma nużeńca! Kiedy zacząłem się zajmować tym schorzeniem dość szeroko (od kilku lat) i zdobyłem większą praktykę, postanowiłem przepisać mu maść, która spowodowała, że jego twarz w miesiąc uległa niesamowitej poprawie! Żaden z dermatologów, przed 20-30 laty nie miał świadomości, albo nie potrafił tego skutecznie wyleczyć. Nadal jednak część dermatologów traktuje obecność nużeńca na skórze, jako saprofit, czyli coś, co bytuje. Natomiast nie jest chyba przez dermatologów traktowany tak zupełnie serio, jako czynnik podstawowy.
Jeżeli chodzi o nas i okulistykę, to tutaj rozpoznania są albo rozpoznaniami bezpośrednimi wtedy, kiedy mamy określone zmiany gruczołów w powiekach, albo pośrednimi wtedy, kiedy nużeniec powoduje określone zmiany wpływające na strukturę filmu łzowego i powodujące go określone zaburzenia w okolicy oka.
Ż.G.: Skąd u Pana takie zainteresowanie tematem nużeńca?
M.R.: Tak naprawdę nużeńcem zacząłem się zajmować ok pięć lat temu. Wiedziałem o tym, że jest taki patogen, bo jest on powszechnie znany. Oczywiście, pewien zbieg okoliczności – jak to w życiu z reguły bywa – spowodował, że zająłem się tym tematem. I w momencie, gdy zrozumiałem, jak wiele patologii do tej pory tłumaczonych w sposób albo niejasny albo nieskuteczny, nużeniec wyjaśnił niesamowicie wiele zjawisk okulistycznych, które do tej pory były nieuleczalne.
Ż.G.: To właśnie tym samym czasie, bo w 2014 roku zrealizowaliśmy pierwszą publikację właśnie na temat nużeńca! Mówiliśmy wtedy o permetrynie.
M.R.: Możliwości oceny skuteczności działania substancji, o której mówiłem wcześniej, czyli terpinen-4-olu – są jeszcze przed nami. Wstępne wyniki są bardzo zachęcające, natomiast tu czas pokaże czy faktycznie substancja działa w sposób taki, jak oczekujemy. Dla mnie ideałem byłoby rozwiązania totalne: był nużeniec, a potem nie ma.
Ż.G.: I profilaktyka.
M.R.: Tak i profilaktyka. Ale, jeśli okaże się, że za pomocą substancji chemicznej, jaką jest terpinen-4-ol mogę trzymać w ryzach populację nużeńca u pacjenta, doprowadzając do tego, że w badaniu wystąpi u pacjenta, co jakiś czas jeden osobnik, to też to będzie to dla mnie satysfakcjonujący wynik.
dr Mariusz Rowiński
Absolwent Warszawskiej Akademii Medycznej I Wydziału Lekarskiego oraz Szkoły Głównej Handlowej [Studia Podyplomowe Zarządzanie Zakładami Opieki Zdrowotnej].
Przez wiele lat był dyrektorem Centrum Mikrochirurgii Oka LASER w Warszawie, obecnie od 10 lat prowadzi pełnoetatową praktykę okulistyczną w Warszawie w CMO Laser w Warszawie.
Specjalizuje się w diagnostyce i leczeniu nużeńca.