To był wrzesień 2017 roku, gdy wprowadziłam się do wyczekiwanego mieszkania razem z moim narzeczonym. Oboje dopiero skończyliśmy studia, szukaliśmy więc pierwszych etatów w różnych firmach, planowaliśmy ślub. Wszystko układało się jak w bajce. Miałam wtedy 23 lata. Jednak stało się coś, co przerwało moją sielankę…
PRAWDZIWA HISTORIA, autorka: Maja Wita
Kiedy pojawiły się u mnie pierwsze piekące do granic możliwości bąble, przypominające poparzenie po pokrzywie, myślałam, że to zwykłe ugryzienie komara lub lekka reakcja alergiczna. Nie wiedziałam co to jest, sądziłam, że objawy przejdą po wypiciu wapna. I początkowo rzeczywiście tak było: bąble pojawiały się znikąd i właściwie tak szybko, jak się pojawiły, tak też szybko znikały, nie zostawiając po sobie ani śladu, ani dłuższej refleksji. Sytuacja jednak zaczęła się powtarzać coraz częściej. Podobne epizody miały miejsce przynajmniej raz w tygodniu, w różnych okolicznościach: w pracy, domu, na dworze, spacerze czy imprezie.
Zanim udałam się do alergologa, próbowałam znaleźć powód
na własną rękę. Kot? Pomidory? Mleko? Może proszek?
Wszystkie domysły pękały niczym bańka mydlana przy każdej
kolejnej sytuacji – bowiem nigdy nie miały
wspólnego czynnika. Pokrzywka pojawiała się jednak
coraz częściej i z coraz silniejszymi objawami.
Na początku obejmowała tylko szyję, ewentualnie twarz. Ot co, zwykłe bąble, które swędzą. Kto by się tam przejmował? Tak wtedy myślałam. Bardzo szybko jednak pożałowałam tych myśli.
Pierwszy atak. I kolejny…
Kolejny atak (dzisiaj używam tej nazwy ze względu na stopień nasilenia), który zmroził mi krew w żyłach, pojawił się na przełomie grudnia 2017 roku. Na dworze było ok. -15°C, sroga zima. Wróciłam z zakupów i przy ściąganiu rękawiczek zauważyłam na rękach dokładnie te same bąble, które widziałam kilka tygodni wcześniej na swojej szyi. Ściągnęłam buty, kurtkę, weszłam do mieszkania i spojrzałam w lustro. Moja twarz była cała pokryta bąblami, które nagle zaczęły rosnąć i niczym mrówki pojawiać się na całym ciele. Nie trwało długo, zanim zaczęłam się drapać. Całe ciało buzowało, było gorące jak w trakcie grypy. Wypiłam z nadzieją wapno i czekałam. Czekałam i czekałam, aż drobne bąble zamieniły się w jeden wielki bąbel na całym ciele, łącznie z wnętrzem ucha. Wzięłam podstawową tabletkę antyhistaminową, którą miałam w apteczce z wiarą, że zaraz mi przejdzie. Nic z tego. Po ok. 20 minutach męczarni, drapania i coraz większej paniki narzeczony zabrał mnie na pogotowie.
Dostałam domięśniowo zastrzyk oraz kroplówki. Od lekarza usłyszałam, że to pokrzywka, reakcja alergiczna wywołana jakimś alergenem. Jakim? Przecież to mogło być wszystko! Po kilku godzinach świąd ustał całkowicie, a ja połowicznie wróciłam do żywych, licząc jeszcze na to, że ów epizod był jednorazowy. Oczywiście dostałam od szpitala skierowanie do poradni alergologicznej i różne inne zalecenia. Nazajutrz udałam się do lekarza rodzinnego, który przepisał mi Jovesto jako lek antyhistaminowy. Wydawało mi się, że działał… do momentu, gdy tydzień później wylądowałam na pogotowiu z dokładnie takimi samymi objawami. Tym razem atak rozpoczął się nagle, jak grom z jasnego nieba. Siedziałam przed komputerem, byłam w pracy, odpisywałam na e-maile.
Pod koniec grudnia w końcu udałam się do alergologa, który przepisał mi Rupafin, zlecił serię badań oraz wytłumaczył dokładnie działanie pokrzywki. Już wtedy miałam dziwne przeczucie, że jesteśmy na środku morza bez jakiejkolwiek szansy wydostania się na ląd.
Tak minął grudzień, styczeń i luty. Pokrzywki pojawiały się co jakiś czas, ale w mniejszym nasileniu niż dotychczas. Wtedy myślałam, że jednak się udało, że będzie już tylko lepiej. Nie mogłam mylić się bardziej.
Najgorszy dzień w życiu
Przyszedł marzec. Pojechałam do Wrocławia na weekendowe szkolenie. Po serii mrozów, które utrzymywały się nad Polską, zaczynała się w końcu wiosna. Odwiedził mnie narzeczony, więc w ramach dnia kobiet udaliśmy się na obiad. Zjedliśmy, wyszliśmy z restauracji i poszliśmy na rynek.
Na rynku poczułam, że przez nogi przeszła mi fala ciepła, po chwili zaczęły swędzieć. Przypomniałam sobie, że nie wzięłam leku, który przepisał mi alergolog. Uznałam, że powinniśmy jak najszybciej wrócić do hotelu i na pewno wszystko przejdzie. Nie minęło pięć minut, gdy całe moje ciało zaczął oblewać gorący pot, cała skóra była czerwona i pokryta ogromnymi bąblami. Poczułam, że robi mi się słabo, a warga drętwieje, stając się większa. Coraz ciężej przełykałam ślinę. Nie umiałam już iść, całe ciało płonęło. Usiadłam na środku chodnika, a narzeczony zadzwonił po karetkę. Nie miałam siły mówić, czułam, że nie potrafię oddychać. Narzeczony wziął mnie na ręce, bo nie miałam siły utrzymać choćby głowy w pionie. Widziałam coraz mniej. Zaczęłam się trząść jak na mrozie, cała dygotałam. Oddech był ciężki, a oczy zamykały mi się same. „Maja! Spójrz na mnie! Mów do mnie, oni już tu jadą! Wytrzymaj! Słyszysz mnie!?”. Słyszałam wszystko, ale nie umiałam nic powiedzieć ani wykonać żadnego ruchu. Jedyne, co czułam, to jak całe moje rajstopy stają się mokre. Doszło do niekontrolowanego oddania moczu i kału. Nie potrafiłam tego kontrolować. Słyszałam, że wokół nas jest coraz więcej ludzi. Pytali, co się dzieje, czy mogą pomóc. Niedługo potem przyjechała karetka.
„Dzień dobry, proszę wstać” – powiedział jeden z ratowników. Próbowali mnie podnieść i wtedy…
„Nie czuję pulsu” – powiedział jeden i przyłożył palec do szyi. Obudziłam się jak z zimowego snu. Dalej nic nie widziałam, ale potrafiłam mówić.
„Halo, słyszy nas Pani? Jak się Pani nazywa?”
„Maja, jestem z Mikołowa na szkoleniu” – oczywiście nie było to tak płynne i szybkie, jak mi się wydawało. Z biegiem czasu odzyskiwałam świadomość i potrafiłam odpowiedzieć na więcej pytań. Po rozmowie z ratownikami uświadomiłam sobie, co tak naprawdę się przed chwilą stało, w jakim stanie byłam. Nie miałam na sobie butów, ubrania były całe w fekaliach, a ja leżałam cała spuchnięta i zażenowana w karetce. Przez szybę zobaczyłam przerażoną twarz mojego ukochanego. Kiwnęłam mu ręką, że jestem tutaj, że żyję… tak naprawdę dzięki niemu.
Zapaść a wstrząs anafilaktyczny
Na oddziale ratunkowym spędziłam 24 godziny, po czym wróciłam na Śląsk. Wiedziałam już, że żarty się skończyły – tego feralnego dnia byłam i mogę być jeszcze w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przeżyłam wstrząs anafilaktyczny, który skończył się zapaścią.
Po marcowym epizodzie leżałam na oddziale alergologicznym w Katowicach, aby ustalić przyczynę alergii i jej reakcji. Zostałam poddana różnym próbom i testom. Przypomniałam sobie, że w dniu ataku brałam tabletkę przepisana od lekarza rodzinnego, gdyż byłam przeziębiona. Po przeczytaniu ulotki byłam prawie pewna, że to ona wywołała reakcję.
W szpitalu jednak nie testowali na mnie tej grupy leków, która zawiera kwas salicylowy. Lekarze wyszli z założenia, że po prostu powinnam unikać lekarstw na jego bazie. Zrobili mi za to różne inne testy, w których nie wyszło zupełnie nic! Dowiedziałam się za to, że moje IgE całkowite wynosi 371. Zostałam zabezpieczona w adrenalinę, leki oraz sterydy, które miałam brać doraźnie w trakcie ataku. Dostałam listę leków zakazanych oraz procedury postępowania w trakcie wystąpienia objawów.
Kolejnego ataku dostałam dwa dni po wyjściu ze szpitala. Wzięłam sterydy i po kilku godzinach objawy ustały. Atak zakończył się tylko pokrzywką, bez dalszych powikłań.
Punktu zaczepienia nadal nie było. Jedyne co miałam to chęć walki, by znaleźć powód tego stanu.
Chciałam dociec, dlaczego muszę żyć w wiecznym strachu, że to znowu się powtórzy. Przecież mam tyle planów i marzeń! Na szczęście moja świadomość była i jest dużo większa.
We wrześniu 2018 r. kupiłam “Hipoalergicznych”. Nie do końca wierzyłam, że znajdę jakiekolwiek rozwiązanie, bo w co można wierzyć, gdy lekarze rozkładają ręce? Czasem jednak spotykają nas w życiu takie sytuacje, które tylko przez przypadek są w stanie nas ocalić. I to właśnie jest ta sytuacja.
Po przeczytaniu tego czasopisma uznałam, że zmienię swoje nawyki żywieniowe: nie całkowicie, gdyż odżywiałam się całkiem dobrze. Chciałam wprowadzić kilka dodatkowych składników do mojej codziennej diety. Regularnie zaczęłam pić – raz dziennie – cytrynian magnezu (jedną łyżeczkę wymieszaną w ciepłej wodzie), wyposażyłam się też w zioła z Podlasia. Wybrałam ziele skrzypu, nawłoć, suszony korzeń lubczyku, suszony rdest ptasi, suszony liść brzozy, kłącze perzu oraz ziarna kozieradki, które mają przeróżne wartości odżywcze, ale przede wszystkim są wskazane dla alergików.
Początkowo, w kwietniu tego roku, zioła piłam cztery razy dziennie, tak, jak było zalecane. Pisząc te słowa, na kalendarzu jest lipiec – to najdłuższa przerwa, jaką odnotowałam do tej pory w przypadkach moich dziwnych pokrzywek. Wróciłam do starych aktywności, które wcześniej zawsze kończyły się pogotowiem: chodzę na kijki, w góry, biegam. Nie dzieje się totalnie nic, a zwykle po 10 minutach aktywności fizycznej zaczynała się cała procedura ratowania życia. Leków nie biorę od lutego, gdyż ciągle miałam wrażenie, że nie działają i dodatkowo występują u mnie wszystkie możliwe objawy niepożądane.
Nie wiem, co naprawdę się stało i sprawiło, że ataków jest mniej. Czy rzeczywiście moje obecne samopoczucie jest darem medycyny naturalnej? Jeśli sekretem jest wypicie tych ziół i oczyszczenie się, to muszę przyznać, że póki co – działa. Do tej pory jednak zapobiegawczo noszę przy sobie ampułkę z adrenaliną i zakładam opaskę na rękę informującą o mojej chorobie.
Mogę w pełni świadomie powiedzieć, że moje życie wróciło do względnej normy – nie chcę oczywiście zapeszać i twierdzić, że najgorsze za mną, bo w życiu nie można być niczego pewnym. Lepiej trzymać rękę na pulsie, ale mam nadzieję, że najlepsze dopiero przede mną.
Życie pisze niesamowite scenariusze. Zawsze wydawało mi się, że historie opisywane w gazetach, pokazywane w telewizji to tematy odległe, które dotyczą niewielkiego odsetka ludzi. Tymczasem takich historii jest mnóstwo, dzieją się co dzień i trafiają na każdego: bogatego, biednego, niskiego, wysokiego, młodego, starszego… Choroba nie wybiera.
Nie wiem, co naprawdę się stało i sprawiło, że ataków jest mniej.
Czy rzeczywiście moje obecne samopoczucie jest darem medycyny
naturalnej? Jeśli sekretem jest wypicie tych ziół i oczyszczenie się,
to muszę przyznać, że póki co – działa. Do tej pory jednak
zapobiegawczo noszę przy sobie ampułkę z adrenaliną (…).
Maja Wita
Chciałabym, aby moja historia była nie inspiracją, a ostrzeżeniem dla osób, którym wydaje się, że skoro nigdy nie miały alergii, to nigdy ich ona nie dotknie. Nic bardziej mylnego! Ta historia mogła spotkać każdego nas, tak jak mnie po 23 latach bez najmniejszych objawów alergii. Apeluję również, aby nikt nigdy nie ignorował objawów – im wcześniej podejmie się kroki, tym większa szansa na znalezienie przyczyny i zabezpieczenie przed tym, co najgorsze.
W Polsce o wstrząsie anafilaktycznym jeszcze niewiele się mówi. Sama nie miałam za wielkiego pojęcia, dopóki osobiście mnie to nie spotkało. Dlatego warto poświęcić kilka minut, aby sprawdzić, w jaki sposób uratować życie sobie i komuś innemu.
Kilka minut wystarczy, by zwiększyć swoją świadomość. Pamiętajmy, że w momencie wstrząsu każda sekunda jest na wagę złota. Bądźmy gotowi i świadomi już dziś!