Przedszkole i szkoła często kojarzą się z czasem przeziębień, gryp i innych chorób. Monika Ptak-Korbacz udowadnia, że ajurweda skutecznie pomaga wzmocnić organizm dziecka na każdym etapie życia – od poczęcia, poprzez ciążę, okres niemowlęctwa i dalszy czas rozwoju. Dowiedz się, co w ajurwedzie urzeka, co jest mądre i co koniecznie powinno zostać wciągnięte do europejskiego podejścia do macierzyństwa.
Sonia Młodzianowska: Jak od samego początku uczyć dziecko dbania o odporność?
Monika Ptak-Korbacz: Kształtowanie odporności to długi i złożony proces. To nie tylko odpowiednie odżywianie, dbałość o aktywność fizyczną i prawidłowe oddychanie, ale także umiejętność radzenia sobie ze stresem i emocjami oraz budowanie pozytywnych relacji z otoczeniem. Wiele zależy także od środowiska, w którym żyjemy i genów – nie wszystko zatem leży w naszych rękach. Niemniej jednak podstawą, jaką mama może przekazać swoim pociechom jest odpowiedni sposób odżywiania (przede wszystkim dieta wykluczająca cukier), dbałość o higienę osobistą, regularny ruch na świeżym powietrzu i umiejętność rozładowywania emocji w bezpieczny sposób.
SM: Jakie błędy, które później odbijają się na odporności dzieci, najczęściej popełniają rodzice?
MPK: Błędów niestety jest wiele. I nie mam tu na myśli tylko przerażających błędów dietetycznych, czy notorycznego puszczania bajek dla odwrócenia uwagi. Istnieje cały szereg błędów, z których niestety większość rodziców zdaje sobie sprawę, a i tak je powiela. Według mnie największą szkodę wyrządzają dziecku szantaże emocjonalne, brak wspólnego spędzania czasu i tym samym brak budowania więzi, wypełnianie dziecku czasu od rana do wieczora, co z kolei przekłada się na zaburzanie rozwijającej się kreatywności oraz tak zwany „zimny chów” – wychowanie bez okazywania uczuć. Błędem są także praktyki, które w obecnych czasach są uważane za „normalne” – mam tu na myśli np. wkładanie dziecku kapci na stopy, podczas gdy powinno chodzić boso, przegrzewanie go, mycie zębów pastą z fluorem, codzienne kąpiele w wodzie z mydłem albo podawanie leków przeciwbólowych, podczas gdy właśnie kształtuje się jego próg bólu. Teoretycznie w dobrej wierze jest również podawanie dziecku gotowych zestawów witamin i minerałów, a przecież to o krok do zaburzenia asymilacji witamin z pożywienia i zaburzenia gospodarki mineralnej. Może zamiast dawać dziecku codziennie probiotyki i olej w kapsułkach, nauczymy je jeść kiszonki i olej do posiłku? Jeśli miałabym wybrać najpoważniejszy błąd, który rodzice popełniają nie zdając sobie sprawy z tego, że wyrządzają dziecku krzywdę, to jest to podawanie środków przeciwgorączkowych, podczas gdy organizm dziecka stara się samoistnie zwalczyć infekcję. Nie ma wyzdrowienia bez stanu zapalnego, gorączka jest potrzebna. Oczywiście wysoka i długotrwała gorączka jest niebezpieczna, ale większość rodziców reaguje pochopnie na standardowe 38,5°C, nie dając dziecku szansy na modulowanie systemu odpornościowego.
SM: A czy w budowaniu odporności dziecka przewidziano również zadania dla taty? Jaka jest jego rola w przekazywaniu dziecku wiedzy na temat długofalowego dbania o zdrowie?
MPK: Uśmiechnęłam się na to pytanie. Moje dzieci są wyedukowane zdrowotnie, dużo z nimi rozmawiam na temat tego, co jedzą, dlaczego nie jedzą pewnych produktów, dlaczego na urodzinach u kolegi nie powinni jeść tego czy tamtego. Oczywiście przytakują, rozumieją, wiedzą, że mają alergię itd. To bardzo mądre dzieci, dopóki na horyzoncie nie pojawi się… tata z szalonym pomysłem na zamówienie pizzy albo zrobienie tostów, bo np. mamy nie ma w domu. Całe gadanie, edukowanie, robienie razem najzdrowszych przekąsek na świecie jest niczym w porównaniu z tym, jakie świadectwo swoim przykładem daje tata. Guru i głowa rodziny. Tata ma największą moc sprawczą – to tata jest tym, który powinien pokazywać maluchowi, że jest silny, bo je brokuły i szpinak, jest taki mądry, bo je orzechy itd. Tata to chodzący ideał dla dziecka, dlatego byłoby dobrze, gdyby ten ideał przekazywał idealne wartości. Dlatego edukację zdrowotną w rodzinie należy zaczynać od taty, dopiero potem razem, słowem i przykładem, wskazywać prawidłową drogę dzieciom.
SM: Napisała Pani książkę o ajurwedyjskim macierzyństwie – czy różni się od polskiego? Czego nowego uczy?
MPK: Moja praca jest raczej osadzona w naszych „europejskich” warunkach społeczno-kulturowych. Wykorzystałam w niej zagadnienia prokreacyjne z ajurwedy, a także zaczerpnęłam inspiracji na działania profilatyczne i remedium na istniejące już dolegliwości ciężarnej czy dziecka. Nie pisałam o realiach indyjskich, które pozostawiają wiele do życzenia. Starałam się natomiast przedstawić, co w ajurwedzie urzeka, co jest mądre i powinno zostać wciągnięte do europejskiego podejścia do macierzyństwa. Na pierwszy plan wysuwają się: naturalne karmienie piersią, tworzenie emocjonalnych więzi z maluszkiem poprzez wizualizacje, rozmowy, puszczanie „brzuszkowi” muzyki itd., codzienny masaż niemowlęcia, metody na rozładowanie napięcia i wiele innych. Może nie są to jakieś bardzo odkrywcze rzeczy, niemniej jednak wdrożenie do swojej opieki nad maluchem podejścia pełnego miłości i spokoju, promowanego w ajurwedzie na pewno przyczynia się do budowania silnej więzi między mamą i dzieckiem, której często brak we współczesnym macierzyństwie.
SM: A czego mogłyby się uczyć ciężarne w szkołach rodzenia, aby już w trakcie ciąży wzmocnić zdrowie dziecka?
MPK: Według mnie jest to aktywność fizyczna. Będąc w pierwszej ciąży poszłam z ciekawości do szkoły rodzenia, która proponowała ćwiczenia dla ciężarnych. Mając już wtedy kilkuletnie doświadczenie w pracy z ciałem, kilka dyplomów z kursów z aktywności ciężarnych oraz własną praktykę – po pierwszych zajęciach włos zjeżył mi się na głowie. Po pierwsze z niewiedzy i lenistwa uczestniczących w nim ciężarnych, które za każdym ćwiczeniem twierdziły, że tego czy tamtego nie mogą zrobić. Po drugie z kompetencji prowadzącej, która najwyraźniej nie miała bogatego doświadczenia w pracy z kobietami w ciąży i rzeczywiście przebieg tych zajęć pozostawiały wiele do życzenia. Po trzecie z możliwości technicznych i zaplecza tej salki. A przecież aktywność w ciąży to podstawa dobrego samopoczucia, prawidłowego rozwoju płodu, profilaktyka przeciwcukrzycowa i przeciwmiażdżycowa oraz przede wszystkim gwarancja udanego porodu naturalnego! A jak wiadomo poród naturalny daje maleństwu siłę – to jego pierwsze starcie, najważniejsze w całym życiu.
SM: A jakie praktyczne rady ma Pani na początek szkoły?
MPK: Od najprostszych – zdecydowanie należy zaopatrzyć pociechę w plecak lub torbę na kółkach, a nie torbę na ramię gwarantującą skoliozę. Dobre obuwie, najlepiej oddychające, tak, by stopa przez cały dzień pobytu w szkole nie pociła się. To od stóp wszystko się zaczyna. Tu znaj- dują się receptory i tu zaczynają się też problemy z biodrami i kręgosłupem w przyszłości, warto więc mieć to na uwadze, kupując dziecku buty. Podobnie warto postawić na bawełniane oddychające ubrania, tak, by skóra mogła odprowadzać pot (mam nadzieję, że nikomu nie przychodzi do głowy stosować antyperspirantów u dzieci – gdyby jednak tak było, pamiętajcie drodzy rodzice, że w ten sposób blokujecie ujście toksyn, ciepła i różnych lotnych produktów odpadowych przemiany materii.
Jeśli nie wyjdą przez skórę, skumulują się w najsłabszym narządzie dziecka, powodując zaburzenia jego pracy lub inne dolegliwości.) Dziecko idąc do szkoły powinno być wyspane, dotlenione i najedzone – energetyczne śniadanie przed wysiłkiem intelektualnym jest potrzebne. Kilka ćwiczeń fizyznych z rana na pobudzenie krążenia, powinno stać się rytuałem, bez którego maluch nie zacznie dnia. Gdy to stanie się nawykiem, nie będzie problemu z utrzymaniem zdrowej formy przez całe życie. Dotleniony mózg szybciej chłonie wiedzę. Na przekąskę do szkoły warto dać dziecku orzechy lub pestki bogate w magnez – dzięki niemu dziecko będzie mogło się skoncentrować i wytrzyma wszystkie lekcje w skupieniu. A po szkole? Nie warto sadzać dziecka od razu do lekcji, tylko wysłać je na boisko do gry w piłkę albo zabawę w klasy – dopiero wypoczęty i dotleniony mózg będzie w stanie szybko rozprawić się z zadaniami z matematyki.
SM: A co konkretnie warto podać dziecku na śniadanie przed szkołą?
MPK: Wiele zależy od konstytucji psychosomatycznej dziecka, jego aktywności, zasobów energetycznych i możliwości metabolicznych. W ajurwedzie nie ma jednoznacznych odpowiedzi czy wskazówek dla wszystkich ludzi – są podane dla każdego indywiduum na podstawie jego cech osobniczych zależnych w dużej mierze od metabolizmu. Nad każdym dzieckiem należałoby się pochylić i dobrać mu odpowiednie składniki względem jego możliwości trawiennych i zapotrzebowania. Część dzieci będzie potrzebowała śniadania białkowo-tłuszczowego, gdyż mają np. jakieś choroby autoimmunologiczne lub są otyłe. Inne na początek dnia będą potrzebować większej ilości węglowodanów, gdyż ich metabolizm jest wtedy największy. Śmiało poradzą sobie ze sporą dawką musli czy kaszą z suszonymi owocami. Jeszcze innym wystarczy jakiś owoc lub mała przegryzka, bo o tej porze dnia w ogóle nie są głodne, apetyt budzi się dopiero ok. 10-11, na długiej przerwie. I to też jest normalne. Zatem nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
SM: A co zabiegani rodzice mogą zapakować dziecku na drugie śniadanie?
MPK: O ile w przypadku śniadania mamy wiele wariantów do wyboru, o tyle podając dziecku do szkoły drugie śniadanie trzeba się nieźle logistycznie nagłowić. Z termosem, ewentualnymi sztućcami, takim czy innym pudełkiem, martwiąc się, czy się nie zepsuje, czy dziecko nie wyleje itd. Najbezpieczniej zatem i najlepiej podawać dziecku produkty „suche”, niewymagające obróbki cieplnej i niepsujące się pod wpływem temperatury. Klasyczne kanapki powinny się poddać i odejść do lamusa, zanim zzielenieją w tylnej kieszeni plecaka. Lepszym wyjściem są prażone orzechy, migdały albo pestki. Suszone owoce, batonik zbożowy albo własnoręcznie pieczone ciastko to też niezły pomysł. W sprzedaży są także różnego rodzaju przekąski tzw. raw food – odżywcze, energetyzujące i surowe produkty, które nie tylko urozmaicą dietę, ale także dają „kopa” na kolejne godziny w szkole. Unikałabym natomiast wychładzających surowych warzyw i owoców, ciężkich kanapek, nabiału czy zimnego mięsa. Zamiast dodać energii do działania, organizm przestawi swoje tory na trawienie i ogrzewanie tego materiału.
SM: Na jedzenie już mamy plan, a co do picia? Chcemy uniknąć sytuacji, w której dziecko kupi w drodze do szkoły słodki sok…
MPK: Zrobić sok rano. Tak jak poranne ćwiczenia, wielowarzywny sok wyciskany z rana przed śniadaniem powinien także stać się elementem rutyny. Wielowarzywny jest o tyle wspaniały, że można w nim przemycić wszystko, od szpinaku po mniszek lekarski i pokrzywę. Kolorowy, raz czerwony, raz zielony, raz pomarańczowy, innym razem brązowy, ale zawsze powinien być smaczny. Najlepiej robić go wraz z pociechą, to zawsze podnosi jego walory i dziecko chętniej pije. Najlepiej sprawdzają się soki na bazie jabłka np. z selerem naciowym, pokrzywą albo jarmużem, na bazie pomarańczy np. z burakiem, selerem lub pietruszką albo na bazie marchwi np. z melisą, miętą i kapustą. Sok można doprawić pieprzem lub cynamonem w zależności od smaku. Zaspokojone dziecko, przyzwyczajone do naturalnego smaku nie będzie sięgać po słodkie.
SM: A co z odpornością po szkole lub przedszkolu – jak budować odporność na co dzień?
MPK: Kształtowanie odporności to złożona kwestia niemniej jednak jest kilka podstawowych zasad, które sprzyjają utrzymaniu dobrej formy każdego dnia. Po pierwsze dobra dieta, zawierająca dużo warzyw, kiszonki, pro- i prebiotyki, sporą ilość błonnika i jak najmniej cukru. Picie wody zamiast kolorowych napojów przyspiesza proces wydalania z organizmu produktów przemiany materii. Obecność kwasu omega-3 w pożywieniu hamuje procesy utleniania. Generalnie – zdrowe jelita to 70% sukcesu w utrzymaniu odporności! Ale zdrowe odżywianie to nie wszystko. Należy pamiętać o codziennej higienie osobistej i tu zwracam uwagę na to, by nie używać mydeł i innych środków niszczących naturalną florę bakteryjną, z mozołem wykształcaną na skórze każdego dnia. Mycie rąk mydłem jak najbardziej, mycie całego ciała zdecydowanie nie. Kolejna kwestia to ruch, szczególnie ruch na świeżym powietrzu. Niby oczywistość, a dzieci na placu zabaw czy na boisku jest jak na lekarstwo… Unikanie telewizora, komputera, telefonu komórkowego i innych urządzeń emitujących fale elektromagnetyczne jest niezwykle istotne, aczkolwiek w dzisiejszych czasach chyba niemożliwe do osiągnięcia. Kolejną bardzo ważną kwestią jest utrzymanie dziecka w równowadze emocjonalnej m.in. zapewniając mu spokój, poczucie bezpieczeństwa, poczucie bycia kochanym i akceptowanym. Oddalenie dziecka od potencjalnych źródeł stresu jest także kluczowym czynnikiem. Mam tu na myśli przede wszystkim unikanie bajek z elementami przemocy, pomoc w rozwiązywaniu konfliktów z kolegami czy ograniczenie do niezbędnego minimum aktywności w internecie. Jeszcze inną grupę czynników wytrącających z równowagi stanowią środki chemiczne obecne w otoczeniu, kosmetykach, środkach czystości czy paście do zębów. Jakość tych środków i ich wysycenie substancjami chemicznymi są nie bez znaczenie dla zdrowia i odporności dziecka.
Oczywiście na otoczenie czy smog nie jesteśmy w stanie wpłynąć bezpośrednio, ale np. szampon, proszek do prania czy pasta do zębów są zdecydowanie pod naszą kontrolą.
SM: A jak wygląda kwestia zdrowych nawyków żywieniowych – jak nauczyć dzieci jedzenia większej ilości warzyw?
MPK: Rozmawiać, tłumaczyć dlaczego są takie ważne i tak bardzo potrzebne. Używać sformuowań – „Zobacz, jakie tata ma muskuły! To wszystko przez szpinak. Jedz szpinak, będziesz taki silny jak tata”. Pytać, dlaczego nie chcą jeść buraka czy pietruszki. Być może odpowiedzią jest to, że w przedszkolu inne dzieci jak tylko zobaczą warzywa mówią „bleeeee”, więc i nasza mała papuga tak robi. Zdecydowanie nauka jedzenia warzyw to kwestia pierwszych lat życia dziecka. Nie nauczone w tym czasie, nigdy już nie przywyknie z łatwością do zup warzywnych i surówek. Nie powinno się wprowadzać elementu kary czy zastraszania (w stylu: „Jak nie zjesz tej rzepy, nie oglądasz bajki.”), bo dzieciom zawsze warzywa będą się wtedy kojarzyły z czymć negatywnym, jakąś przykrością. Warto zachęcić natomiast do wspólnego przygotowywania warzyw, do robienia jakiś sałatek, tak, by same mogły jeść owoce swojej pracy. To zawsze pomaga. Warzywa są kolorowe, warto zadbać o formę i estetykę ich podania. Dzieci przyjemniej zjedzą zrobioną z pokrojonej w kosteczkę marchewki wiewiórkę niż bezkształtną papę. Wreszcie warto dodawać warzywa do wszystkich potraw, przemycać je w sokach, ciastkach, ciasteczkach, w chlebie, kotletach i wszystkim, co tylko można. Świetnie sprawdzającą się formą jest posiadanie własnego ogródka czy choćby małej grządki. W ostateczności można posadzić trochę zieleniny w doniczkach. My mamy wielki ogród, o który dbają również dzieci. Znają wszystkie warzywa i bardzo chętnie podskubują niektóre z nich już w samym ogródku, podczas prac polowych. Zupę zrobioną z warzyw, które sami doglądali jedzą tak, że aż im się uszy trzęsą.
SM: A jak to jest z orzechami, migdałami i nasionami – czy dzieci powinny je jeść? W jakiej formie?
MPK: Oczywiście, jeśli tylko nie są na nie uczulone. Orzechy to jeden z najsilniejszych alergenów, dlatego powinno się je włączać do diety ostrożnie, obserwując wszystkie oznaki niepożądane. Orzechów ziemnych nie radzę w ogóle podawać maluchom do skończenia 3 roku życia. Ich części śladowe obecne w różnych produktach, są niestety nieuniknione. Wszystkie orzechy to świetne źródło witamin, minerałów i tłuszczów – najlepiej przyswajalne są delikatnie podprażone, spożywane na ciepło. Nie powinno się podawać dzieciom więcej niż garstki orzechów dziennie – taka ilość wystarczy, gdyż należy pamiętać o ich kaloryczności oraz dużej zawartości kwasu omega-6, który do zachowania równowagi musi być spożywany w odpowiedniej proporcji z kwasem omega-3. Najlepsze dla dzieci są migdały, pestki z dyni i słonecznika. Najmniej zalecane są natomiast orzechy brazylijskie i biały sezam.
- W mleku modyfikowanym, które pod względem ilości i proporcji składników odżywczych jest stosunkowo zhumanizowane, brakuje ludzkich hormonów, ciałek odpornościowych i czynników biologicznych (np. czynnika wzrostu), niezbędnych do prawidłowego wzrostu i rozwoju narządów dziecka, m.in. układu nerwowego i przewodu pokarmowego.
- Dzieci karmione piersią nie chorują w ogóle lub bardzo rzadko, gdyż mama karmi je swoimi ciałami odpornościowymi i to daje im ochronę. Można karmić, nawet będąc chorą, podaje się wtedy dziecku odpowiednie przeciwciała.
- Mleko mamy ma niską zawartość soli mineralnych, dzięki czemu nie dochodzi do obciążenia jeszcze niedojrzałych nerek. W mleku modyfikowanym może znajdować się nawet potrójna dawka składników mineralnych!
- Mleko z piersi ma zawsze odpowiednią dla dziecka temperaturę i gęstość, ale co najważniejsze – jest zawsze sterylne, bez zakażeń bakteriologicznych.
- Jest to produkt gatunkowy, który został stworzony dla potrzeb małego człowieka. Zawiera najlepsze dla rozwoju dziecka podstawowe składniki odżywcze. Mleko matki nie powoduje alergii. Słyszałam opinie, że rodzą się dzieci uczulone na mleko własnej matki, jednak nie zgadzam się z nimi. Według mnie matka powinna przyjrzeć się swojej diecie, bo być może spożywa tyle alergenów i substancji toksycznych, że dziecko po prostu się przed nimi skutecznie broni. Rodzą się natomiast dzieci z wrodzoną chorobą metaboliczną uniemożliwiającą przyjęcie i strawienie matczynego pokarmu i to trzeba sprawdzić.
- Mleko mamy jest łatwostrawne i krócej niż mleko modyfikowane przebywa w żołądku, co ma niebagatelne znaczenie dla nie w pełni rozwiniętego jeszcze układu pokarmowego dziecka. Dzięki temu radzi on sobie z przyswojeniem, co redukuje wzdęcia, gazy i kolkę. Warto uzmysłowić sobie, że dziecko wypija ogromne ilości mleka w stosunku do swojej masy. To tak, jakby dorosłemu człowiekowi kazano wypić 13-15 litrów mleka. Ta ilość stanowi wyzwanie i układ pokarmowy dziecka wykonuje codziennie szaleńczo trudną pracę.
- Mleko można podawać bez względu na miejsce i czas. Kiedy tylko dziecko sygnalizuje głód, wystarczy podciągnąć bluzkę i posiłek gotowy.
- Dziecko je tyle, na ile ma ochotę, a nie tyle, ile wlejesz mu do butelki. Ma to swoje dobre i złe strony, np. nigdy nie wiadomo, ile zjadło.
- W mleku matki znajdują się przeciwciała określonych antygenów pożywienia wytworzone przez jej organizm. W ten sposób organizm dziecka przygotowuje się do samodzielnego ich neutralizowania przez własny system odpornościowy.
- Co najważniejsze, mleko matki w przeciwieństwie do mleka modyfikowanego zawiera w sobie pranę – siłę, energię życiową, która pozwala funkcjonować na wielu płaszczyznach w ramach jednego organizmu (wiąże ciało, umysł i ducha razem) i jest niezbędna do życia.
- Karmiąc własnym mlekiem, łatwiej rozpoznać preferencje żywieniowe dziecka.
- Gdy karmi się piersią, rozpoznawanie potencjalnych alergii u dziecka zaczyna się dużo wcześniej niż w przypadku podawania stałego pożywienia. Dla dzieci ma to niebagatelne znaczenie, bowiem pozwala na szybsze wyeliminowanie z diety szkodliwych produktów i wdrożenie ich zamienników bez narażania ich na braki składników mineralnych.
- Mama karmiąca łatwiej i szybciej wraca do formy po ciąży – karmienie przyśpiesza proces inwolucji macicy i redukuje ilość nagromadzonej w ciąży rezerwowej tkanki tłuszczowej. Warto karmić co najmniej rok, ale ajurweda wskazuje na okres 2 lat jako optymalny czas na karmienie piersią. Ajurweda daje również wskazówki przy problemach z laktacją, które można podzielić na 3 grupy: nadmierna laktacja, brak laktacji i nieprawidłowa produkcja mleka wynikająca z przewagi doszy lub innych czynników. Niepowodzenie w laktacji może objawiać się dwojako: zupełnym brakiem laktacji lub niewystarczającą ilością mleka. Główną przyczynę ajurweda upatruje w nieodpowiedniej diecie, niepokrywającej zapotrzebowania energetycznego samej matki oraz anemii. Suśruta, wybitny ajurwedyjski lekarz, wymienia w „Suśruta Samhicie” kilka powodów braku laktacji: psychiczne napięcie, niechęć do nowo narodzonego dziecka, smutek, strach przed bólem laktacyjnym oraz ekstremalny stres bądź trauma poporodowa. Uważam, że zanim kobieta zdecyduje się na jakiekolwiek leki czy zioła, powinna spacyfikować wszystkie negatywne emocje, które wpływają bezpośrednio na produkcję mleka i utrudniają kontakt matki z noworodkiem. Kobieta powinna też dużo odpoczywać i jeść pokarmy zwiększające laktację m.in. ziarna sezamu, dynia, ryby, jęczmień, sok z trzciny cukrowej i nabiał we wszelkiej postaci. Pomogą również zioła: shatavari, lukrecja, siemię lniane, koper włoski i kmin.
SM: Jakie złote rady znajdziemy w Pani książce – podzieli się Pani jedną najważniejszą?
MPK: Cała książka składa się z szeregu porad, nie tylko ajurwedyjskich, ale także z naturoterapii. Prawie wszystkie praktycznie przetestowałam na swoich dzieciach lub na moich małych pacjentach. Bardzo trudno jest wśród takiej mnogości znaleźć tą jedną, złotą poradę, ale jeśli miałabym wybierać, to chciałbym odnieść się do samego początku, czyli przygotowania do poczęcia. Równowaga emocjonalna i fizyczna w momencie poczęcia odrywa ogromną rolę, bowiem kondycja psychosomatyczna rzutuje na rozwój i ukształtowanie płodu. Wiele kobiet zdaje sobie z tego sprawę, lecz niezbyt wiele z nich wykorzystuje tę informację w praktyce, zachodząc w ciążę pod presją czasu czy środowiska – w nieodpowiednim dla siebie okresie życia. Nieprzygotowane i niedożywnione ciało zazwyczaj odrzuca płód lub płód ten nie rozwija się prawidłowo, generuje się postępujące wytrącenie z życiodajnego balansu. Odzyskanie tej równowagi jest niezwykle trudne, a z biegiem czasu i postępującą ilością zaburzeń staje się wręcz niemożliwe. Zatem największą uwagę powinniśmy przywiązywać do odpowiedniego przygotowania do samego zajścia w ciążę – w takiej opcji wszystko dalej dobrze się ułoży.
SM: Jeszcze na koniec proszę nam powiedzieć, co ajurwedyjskie macierzyństwo mówi na temat karmienia piersią – czy porusza takie kwestie jak m.in. karmienie w miejscach publicznych, czas karmienia oraz wspieranie laktacji, gdy brakuje mleka?
MPK: Przede wszystkim ajurweda nie widzi innego rozwiązania niż karmienie piersią! I chwała jej za to. Mleko matki według ajurwedy redukuje watę i pittę1, łatwo się trawi i filtruje przez nerki. Proteina zawarta w mleku (laktoalbumina) znacznie szybciej ulega strawieniu niż proteiny zawarte w mleku krowim. Co ciekawe, nawet wcześniaki są zdolne całkowicie strawić i przyswoić mleko matczyne. Dawniej, gdy matka nie mogła z różnych powodów wykarmić swojego dziecka, podawano je do karmienia innej kobiecie. Teraz jest to oczywiście utrudnione. Każda mama w trosce o zdrowie i rozwój swojego dziecka powinna zatem karmić je piersią. Karmienie daje matce ogromną satysfakcję i buduje silną relację opartą na miłości i zaufaniu. Pozostawiając aspekt rozwijającej się fizycznej bliskości między matką a jej dzieckiem, która jest nie- zwykle istotnym elementem w rozwoju psychoemocjonalnym dziecka, zwracam uwagę na naturalne dostosowanie karmienia do potrzeb dziecka. Mały organizm dostaje z mlekiem matki właściwe do jego rozwoju na poszczególnych etapach, idealne i wyważone proporcje składników odżywczych, których nie da się zastąpić żadnym innym pokarmem!
Monika Ptak-Korbacz
Autorka książek z zakresu ajurwedy, z wykształcenia kulturoznawca, z zawodu instruktorka pilates, naturoterapeutka, terapeutka ajurwedy wyuczona w Indiach. Dzięki Porównawczym Studiom Cywilizacji, ukończonym na UJ, nabyła ogrom wiedzy kulturoznawczej, religioznawczej, filozoficznej i medycznej z zakresu medycyny alternatywnej. Mimo zdobycia certyfikatów z kilkunastu kursów, stale pogłębia swoją merytoryczną wiedzę, tak, by wychodzić z pomysłem na potrzeby drugiego człowieka.
Kontakt: www.ajurweda-dla-zdrowia.pl, tel. 783 777 080.
po przeczytaniu artykułu ,oczami wyobraźni zobaczyłam te wszystkie napakowane cukrem syropy podnoszące odporność tak słynne w reklamach tv ,pigułka na wszystko bo przecież w filmach i bajeczkach żadne dziecko nie lubi warzyw ale jest zdrowe bo mama da pigułkę… nikt nie myśli o tym jak ważne jest zdrowe jedzenie dla zdrowia dziecka…