Jeannette Kalyta od 27 lat pracuje jako położna. Swoje przeżycia związane z przyjmowaniem porodów oraz nietypowe sytuacje z pacjentkami opisała w książce „3550 cudów narodzin”. W wywiadzie dla Magazynu Hipoalergiczni dzieli się swoim doświadczeniem oraz tłumaczy, dlaczego warto zaufać położnej i własnej intuicji.
Hipoalergiczni: Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Pani książkę „3550 cudów narodzin”. To, co mnie zaskoczyło, to sposób Pani podejścia do rodzenia. Nie opowiada się Pani ani za porodem domowym dla każdego, ani za cięciem cesarskim na życzenie. Jak znaleźć złoty środek w natłoku tych wszystkich porad?
Jeannette Kalyta: Kobiety oczekujące dziecka różnią się od siebie. Każda z nich ma inne podejście do swojego ciała, do jego fizjologii, ma inne relacje partnerskie. Kobiety pochodzą z różnych środowisk, lecz każda z nich potrzebuje poczucia bezpieczeństwa w tym najważniejszym dla siebie momencie. Dla każdej z tych kobiet bezpieczeństwo oznacza coś zupełnie innego. Dla jednej będzie to z pełną świadomością podjęta decyzja o porodzie w domu, dla innej poród w szpitalu, w którym pracuje jej lekarz prowadzący. Coraz więcej kobiet ceni sobie kontakt z położną, która będzie z nią przy porodzie od początku do końca. Może z powodów logistycznych wybiorą szpital blisko miejsca zamieszkania lub pojadą urodzić do innego miasta, gdyż słyszały, że jest tam dobry oddział położniczy. Opcji jest wiele, włączając w to modę na cesarskie cięcie. Niestety z modą bywa tak, że szybko przemija. Kobieta może słuchać setek dobrych rad, lecz i tak sama zmuszona jest podjąć ostateczną decyzję, dotyczącą bezpośrednio jej samej. Jak widać, nie ma złotego środka.
H: Bardzo cenimy sobie pracę położnej. Jednak wśród moich bezdzietnych rówieśniczek przed 30-stką panuje pogląd, że poród bez lekarza to proszenie się o kłopoty. Czy faktycznie często tak jest, że lekarz jest niezbędny przy porodzie?
JK: Można by powiedzieć „czym skorupka za młodu nasiąknie…”. Pani pokolenie rodziło się w trudnych czasach PRL-u, to co zapamiętały wasze mamy, wyssaliście z ich mlekiem lub z butelki (bo takie to były czasy). Wówczas podział personelu w szpitalu był prosty. Niepodzielnie panujący lekarz – jako reprezentant personelu wyższego, personel średni, czyli położna (bez względu na poziom wiedzy) ślepo wykonująca jego zalecenia, oraz personel niższy – salowa. Cóż, obecnie czasy się zmieniły. Większość położnych posiada wyższe wykształcenie. A bez pań salowych lub sprawnych ekip sprzątających nie wyobrażam sobie funkcjonowania oddziałów. Nie śmiałabym nazwać tej grupy personelem niższym, gdyż ich uczciwa, ciężka praca jest niezwykle ważna. Dyrektorzy jednostek medycznych wiedzą, że brudny szpital to zakażenia, powikłania, co za tym idzie mniej pacjentów itd.
Osobą odpowiadającą za pracę całego personelu jest lekarz zwany potocznie „szefem dyżuru”. Położne pracując zgodnie z ustawą o naszym zawodzie, zajmują się porodami fizjologicznymi. W sytuacji, gdy poród przestaje przebiegać fizjologicznie, położna natychmiast informuje o tym lekarza, który podejmuje decyzję o dalszym postępowaniu. Wiem, wiem, dla wielu koleżanek położnych brzmi to jak przemiły sen. Pracuję tak od lat i zapewniam, że taki model podziału obowiązków wszystkim się opłaca. Warunek to zaufanie, bez niego, jak to pani nazwała, „prosimy się o kłopoty”.
H: Jak z Pani perspektywy zmieniła się relacja położnej i ciężarnej? Czy kilkanaście lat temu emocje wokół porodu były inne niż obecnie?
JK: Emocje związane z porodem od lat są niezmienne. Zmieniają się jedynie warunki, w których rodzą kobiety i, co najważniejsze, opieka okołoporodowa. Cieszę się, że coraz bardziej dostrzegana i ceniona jest praca położnych, a kobiety wiedzą, że mogą się do nas zwracać. Położna jest przewodniczką i towarzyszką po „nieznanym terenie”, jakim jest ciąża czy poród. Wierzymy w możliwości rodzącej w trakcie porodu, znamy różne niefarmakologiczne metody łagodzenia bólu, pomagamy kobiecie zrozumieć toczące się procesy fizjologiczne. W razie pojawienia się patologii, jesteśmy w ścisłej współpracy z lekarzami, wówczas szybka reakcja i pomocna dłoń są nieocenione. Niejednokrotnie wspieramy także osoby towarzyszące przy porodzie.
H: Kto w tej relacji jest „mądrzejszy”? Pytam przewrotnie, bo wszyscy znamy sytuacje, kiedy do lekarza wybieramy się już z gotową własną diagnozą. Czy kobiety w ciąży chętnie przyjmują wskazówki?
JK: Ciężarne chętnie przyjmują wskazówki, ale niestety nie tylko od położnej czy lekarza. Ciągle olbrzymi wpływ mają fora internetowe, portale z nie do końca rzetelnymi informacjami lub przyjaciółki „kombatantki porodowe”, które chętniej straszą przyszłą mamę niż wspierają. W tym natłoku informacji trudno kobiecie pójść prawdziwą drogą. Znowu polecam odwołać się do swojej intuicji, ona w takich sprawach nigdy nie zawodzi.
H: Ostatnio dużo słyszy się o doulach? Doula to nie jest osoba o kompetencjach położnej, prawda?
JK: Rodząca ma prawo wybrać osobę towarzyszącą i ten fakt jest bezsprzeczny. Najważniejsze, aby kobieta rodząc swoje dziecko, czuła się bezpiecznie. Najczęściej tą najbliższą osobą jest partner, ale bywa, że wynajęta towarzyszka. Rzeczywiście, doula nie posiada kompetencji medycznych, jej zadaniem jest wspieranie rodzącej, dodawanie jej otuchy, bycie z nią. Pojawienie się tej „profesji” to niejako powrót do odwiecznych praktyk porodowych, w których uczestniczyły oprócz akuszerek wspierające kobiety, pełne cierpliwości, pokory i empatii. Moim zdaniem każda doula bezwzględnie powinna mieć za sobą doświadczenie swojego porodu. Nie powinna nastawiać rodzącej niechętnie do personelu, ani ingerować w decyzje rodzącej, nawet gdyby jej samej trudno byłoby się z nimi zgodzić – jak chociażby dotyczące znieczulenia farmakologicznego, czego byłam świadkiem. Spotkałam też w swojej pracy doule niezwykle pomocne, „oddychające” w tym samym rytmie z rodzącą i położną.
H: Jakie jest Pani ulubione wspomnienie z pracy położnej? Czy któryś poród wyjątkowo zapadł Pani w pamięć?
JK: Opisując drogę zawodową, którą szłam przez te wszystkie lata, wracałam pamięcią do zdarzeń, sytuacji, ludzi. Często trudnych, obciążonych ogromnymi emocjami. Trochę przypominało to autopsychoterapię, to był niezwykle oczyszczający proces, ale nie twierdzę, że łatwy.
Ostatnio jedna z moich pacjentek, Agnieszka, przypomniała mi zabawne zdarzenie ze swojego porodu. Proszę sobie wyobrazić kolejną godzinę spędzaną w sali porodowej. Mąż rodzącej, pisząc esemesy, odpiera napór pytań rodziny, ja ustawiam w szafce kroplówki, wtem Agnieszka oznajmia, że widzi na ścianie Jezusa. Oboje z jej mężem natychmiast jesteśmy przy niej sądząc, że ból powoduje wizje. Rozpromieniona rodząca opowiada, że co prawda modliła się przez cały czas żarliwie o pomyślne i szybkie rozwiązanie, nawet dzień wcześniej była w kościele, ale jest zdziwiona, że Jezus tak szybko i do tego osobiście postanowił ją wesprzeć. A tymczasem za oknami zaklejonymi półprzezroczystą folią było rusztowanie. Stał na nim jeden z robotników, młody chłopak z długimi włosami i deską na ramionach… Jego postać w blasku zachodzącego słońca stworzyła na ścianie ten spektakularny obraz. Modlitwy jednak trafiły pod właściwy adres, Agnieszka urodziła sprawnie i szczęśliwie.
H: Czy poród w domu narodzin to dobry wybór?
JK: W Polsce jest jeden przyszpitalny Dom Narodzin przy Centrum Medycznym Żelazna w Warszawie. Cieszy się coraz większą popularnością. Na poród w jednym z trzech przytulnych pokoi (o nazwach Paryż, Londyn, Rzym) decydują się kobiety, które z różnych powodów nie podjęły wyzwania, by rodzić w domu. Po specjalnej kwalifikacji, z zapleczem bloku operacyjnego, rodzą swoje dziecko bez jakichkolwiek interwencji medycznych typu: znieczulenie zewnątrzoponowe, stymulacja skurczów macicy oksytocyną, zapisy KTG. Nie ma też konieczności zakładania wkłucia dożylnego. Wyboru „gdzie chcę rodzić?”– kobieta powinna dokonać w sercu. Intelekt, a zwłaszcza ego, często zwodzi nas na manowce.
Jeannette Kalyta – magister położnictwa z ponad 27 letnim stażem pracy w zawodzie. Autorka książki „Położna. 3550 cudów narodzin.” Od 17 lat związana jest ze szpitalem św. Zofii. W 2005 roku, po 14 latach prowadzenia zajęć w różnych szkołach rodzenia postanowiła otworzyć własną, Szkołę Narodzin Jeannette. Razem z zespołem stara się wzmacniać w kobietach wiarę we własne siły – w to, że są w stanie urodzić.
Pośmiałam się , zobaczyła Jezusa ,nieźle ale fakt mogę stwierdzić położna będzie zawsze z tobą ,w sumie większość pracy wykonuje ona ,doradza prosi lekarza o kontrolę naprawdę ciężko by było urodzić bez niej….