[dropcap]K[/dropcap]was askorbinowy czy też askorbowy, powszechniej znany jako witamina C, jest małą cząsteczką organiczną, zbudowaną tylko z 3 rodzajów atomów: węgla, tlenu i wodoru, a jego wzór chemiczny to C6H8O6. Witamina C powstaje u większości organizmów z glukozy, nie dziwi więc podobieństwo ich budowy chemicznej (glukoza: C6H12O6). Niestety człowiek nie potrafi wytworzyć kwasu askorbinowego, w przeciwieństwie na przykład do krowy, psa czy wieloryba, dlatego musimy go spożywać. Na szczęście jest go mnóstwo w jadalnych roślinach, więc przy właściwym odżywianiu nie powinno nam go brakować. Pojawia się więc pytanie: czy my, ludzie współcześni, mamy jakiś problem z witaminą C, skoro jest jej pod dostatkiem? Czy zdarzają się nam jej niedobory? Jeśli tak, to z jakiego powodu, w jakich okolicznościach? A może z jakiegoś powodu w naszych organizmach zwiększyło się zapotrzebowanie na nią? Spróbuję odpowiedzieć na te i inne ciekawe pytania.
Witamina, która wpłynęła na historię ludzkości?
Opis objawów przypominających niedobór witaminy C znajdziemy już w pismach Hipokratesa (460-370 p.n.e.). Zalecał on wówczas spożywanie zielonych liści określonych roślin. Pierwszy wiarygodny, ale też dramatyczny opis niedoboru witaminy znajdziemy w roku 1497(8). 9 lipca 1497 roku Vasco da Gama wyruszył w podróż dookoła Afryki, aby odkryć morską drogę do Indii. Kiedy w 1492 roku Kolumbowi nie udało się odkryć drogi do Indii, bo na drodze stanął mu nowy, nieznany ląd na zachodzie, powrócono do koncepcji opłynięcia Afryki. Vasco da Gama postanowił płynąć bez przybijania do brzegu. Całą wyprawę rozpoczęły 4 żaglowce łącznie z 140 marynarzami. Maksymalnie zaprowiantowane w pitną wodę i suchy prowiant. Dotarli do Indii, ale dopiero po 6 miesiącach. Po drodze 2 okręty zatonęły, a ponad połowa załogi zmarła. Musieli także przybić do brzegu, ale szczęśliwie udało się to już po wschodniej stronie Afryki, gdzieś na wysokości dzisiejszego Mozambiku. Dokładnej daty lądowania w Afryce nie znamy, ale można oszacować, że w połowie trasy, a więc po około 3 miesiącach bez uzupełniania prowiantu. Mimo dostępności wody na początku i świeżego pożywienia w tym owoców stopniowo u praktycznie wszystkich żeglarzy pojawiły się objawy, które dzisiaj przypisujemy niedoborowi witaminy C, choć oczywiście wówczas o niej nie wiedziano. Da Gama podejrzewał zarazę, „morowe powietrze”, albo „zepsucie się” wody, jaką zabrali. Gdy stracił 2 żaglowce, a ponad połowa załogi zmarła, zdecydował się przybić do brzegu. Szczęśliwie na wybrzeżu napotkał ludzi handlujących żywnością, w tym owocami cytrusowymi. Według relacji, zaledwie po 6 dniach pobytu na brzegu załoga zaczęła zdrowieć. Da Gama przypisywał to zmianie powietrza na wolne od zarazy. Nie zwrócił jeszcze uwagi na to, że przez te 6 dni wszyscy spożywali olbrzymie ilości pomarańczy i owoców. Po tym „cudownym” ozdrowieniu popłynęli dalej w kierunku Indii. Jak wiemy z sukcesem. Da Gama nie zaryzykował powrotu do Europy tą samą droga, lecz znanym wcześniej szlakiem morskim z Indii do Arabii, a stamtąd drogą lądową. Chciał dostarczyć Europie informację, że da się opłynąć Afrykę od południa. Ku jego zaskoczeniu, po 12 tygodniach płynięcia do Arabii na pokład wróciła ta sama choroba. Po przybyciu na Półwysep Arabski załoga zjadła ponownie dużo pomarańczy i cytrusów, a objawy zniknęły w ciągu kilku dni. Tym razem tego faktu już nie przegapiono. Uznano, że to właśnie owoce cytrusowe zawierały „coś”, co leczyło, a sama choroba nie jest związana z „morowym powietrzem”. Oczywiście nie znano witaminy C jako takiej. Natomiast pozostał nam dość dokładny opis naturalnego przebiegu awitaminozy C, czyli szkorbutu. Na odkrycie samej witaminy trzeba było jeszcze poczekać ponad 500 lat. Wiedza o skuteczności cytrusów nie rozchodziła się szybko. Ci, którzy nie wiedzieli chorowali i umierali na morzu. Z wyprawy dalekomorskiej Jacques’a Cartiera z 1536 zachował się np. taki opis:
Niektórzy stracili wszystkie siły i nie mogli utrzymać się na nogach. Inni mieli całą skórę pocętkowaną plamami krwi purpurowego koloru, które pojawiły się kolejno na kostkach, kolanach, udach, plecach, rękach i szyjach. Z ust ich wydobywał się nieprzyjemny zapach, dziąsła były w takim rozkładzie, że całe odpadały, odsłaniając korzenie zębów, które w końcu wypadały.
Przez kolejne 200 lat w wielu wyprawach dalekomorskich szkorbut (łac. scorbutus), był zmorą marynarzy. Lecznicze efekty cytrusów w szkorbucie zbadał i udowodnił naukowo szkocki lekarz, James Lind, dopiero w latach 1747- Rady Lind’a zastosowano w Anglii bardzo powszechnie i szybko. Praktyczne ich wdrożenie, zdaniem wielu historyków, pozwoliło Brytyjskiej Kompanii Handlowej na dominację w globalnym handlu dalekomorskim, nie tylko w Indiach. Niektórzy wręcz uważają, że całe Imperium Brytyjskie i światowa dominacja Anglików przez 200 lat to efekt cytryn i limonek. W 1865 roku, kiedy okazało się, że limonki są skuteczniejsze niż cytryny (jak dzisiaj wiemy zawierają zdecydowanie więcej kwasu askorbinowego) nawet zaczęto marynarzy brytyjskich nazywać „limeys”. Przytoczona historia to przykład wykorzystania wiedzy do odniesienia sukcesu na wielką skalę. Gdyby nie obserwacje, badania i racjonalne wnioski szkorbut siałby dalej spustoszenie i długo jeszcze nie pozwalał na dalekie wyprawy, odkrycia i … powstanie Imperium Brytyjskiego.
Lepiej na surowo
Kwas L-askorbinowy powstaje w żywych organizmach z glukozy, ale w przeciwieństwie do niej jest bardzo nietrwały. Ma silne właściwości redukujące, dlatego łatwo i szybko wchodzi w reakcje z wieloma związkami chemicznymi. W zetknięciu z tlenem w ciągu kilku godzin ulegnie rozkładowi. Energia słoneczna i cieplna powodują jego przemiany chemiczne i utratę właściwości redukujących. Dlatego obróbka cieplna żywności, jak gotowanie, smażenie, podgrzewanie, czy też pasteryzacja zmniejszają ilości aktywnej witaminy. Jednym z najbogatszych w witaminę C warzyw jest ziemniak. Niestety, po jego ugotowaniu ponad 50% witaminy C ulega dezaktywacji, dlatego w jej poszukiwaniu trzeba jeść warzywa i owoce na surowo. Ciekawostka – także surówki, krojone i obrane warzywa i owoce trzeba zjadać natychmiast po przygotowaniu, ponieważ krojenie i wszelka ingerencja w tkanki roślin przyspieszają utlenianie się wit. C. Z całą pewnością dla ludów europejskich kapitalnym źródłem tej witaminy jest kiszona kapusta. Dzięki kiszeniu zachowane są właściwości kwasu askorbinowego, a według niektórych badań witaminy C jest nawet nieco więcej w kapuście kiszonej niż świeżej.
Czy da się niezbędną ilość wit. C dostarczyć z pożywieniem? Odpowiedź jest niestety trudna. Zależy od tego, co jemy. Jeśli spożywamy „na zimno” surowe rośliny: warzywa (cebula, czosnek, buraczki czerwone, kalafior, brokuły), liście (natkę pietruszki, szczypiorek, kapustę, sałatę, szpinak, rukolę itp.), owoce (kiwi, porzeczki czarne, cytrusy, limonki, pomidory, paprykę), ale też kiszoną kapustę, sok z tej kapusty, prawidłowo gotowane ziemniaki i jarzyny, wystarczające ilości witaminy C dostarczy nam samo pożywienie. Jeżeli jednak nasza dieta jest uboga w świeże warzywa i owoce lub pokładamy nadzieję w kartonowych sokach czy innych sztucznie witaminizowanych produktach, zalegających miesiącami w magazynach hurtowni, a potem na półkach sklepowych, możemy srogo się zawieść. Deklarowane na opakowaniach soków czy produktów wzbogacanych ilości są być może obecne w dniu produkcji. Natomiast im dalej od niej, tym zawartość aktywnej witaminy C spada. Witamina ta wchodzi bowiem stopniowo w reakcje redukcji z całą masą składników takiego soku czy wyrobu. Mimo dodawania stabilizatorów i konserwantów, codziennie jakaś jej część jest tracona. Taka jest natura chemiczna kwasu askorbinowego. W żywych roślinach jest on bez przerwy rozkładany, ale i tworzony na nowo. W martwej roślinie to niemożliwe, więc w soku, dżemie, marynacie itp. będzie jej z upływem czasu coraz mniej, nawet w kiszonej kapuście przechowywanej dłużej niż 1 sezon. Zatem świeże i jeszcze raz świeże rośliny to konieczność.
Czym jest szkorbut (łac. scorbutus)?
Wiemy dzisiaj, że zapasy witaminy C u przeciętnego, zdrowego człowieka wystarczają na około 60 dni, zanim dojdzie do ciężkich objawów i ostatecznie zgonu. Stopniowo, przy braku spożywania witaminy C, dochodzi do zaburzeń metabolicznych i osłabienia wielu procesów życiowych w sposób początkowo niezauważalny dla chorego. Dlatego mówimy o niedoborze (hipowitaminozie) pojawiającej się już po kilkunastu dniach od zaprzestania jej spożywania oraz o braku (awitaminozie) z całą gamą objawów po dłuższym braku w pożywieniu.
Początkowo pojawia się ogólne osłabienie, znużenie, łatwe męczenie się nawet przy niewielkim wysiłku, złe samopoczucie. Przy coraz to większym niedoborze witaminy C pojawia się kruchość naczyń krwionośnych i związane z tym krwawienia. Mogą wystąpić na skórze, śluzówkach nosa i jamy ustnej lub spojówkach i białkówkach oczu. Krwawienia zachodzą także wewnątrz ciała, np. ze śluzówki jelit czy do narządów wewnętrznych, ale z reguły pacjent ich nie zauważa, jeśli są niewielkiego stopnia. Pojawia się suchość jamy ustnej i nosa oraz spojówek oczu. Często lekceważone, bo przypisywane obniżeniu wilgotności powietrza, jakim pacjent oddycha, albo też rozpoznaje się błędnie tzw. Zespół Sjogrena, czy zespół suchego oka. W dalszym etapie pojawiają się krwawienia z dziąseł siekaczy i kłów, a z jamy ustnej czuć gnijący oddech. Na skórze pojawia się coraz więcej wybroczyn krwi, ran i owrzodzeń, przy czym z powodu siły ciężkości najpierw pękają naczynka w dolnych partiach nóg, zwłaszcza u osób długo stojących i chodzących. Przy niewielkim urazie, a nawet ucisku pojawiają się siniaki, a następnie owrzodzenia i trudno gojące się rany. Gdy u takiej osoby dojdzie do zranienia lub jakiegoś zabiegu szyte rany nie będą się goić. Pogarsza się struktura kości, chrząstek, pojawiają się bóle kostne i trudności z chodzeniem. Osłabia się umocowanie zębów w kościach szczękowych, przez co łatwo wypadają. Osłabia się odporność immunologiczna, i nawet z pozoru niegroźnie infekcje mogą zakończyć się tragicznie. Przestaje prawidłowo funkcjonować śluzówka jelit, która fizjologicznie szybko się zużywa i wymaga stałej odbudowy, zaś niedobór witaminy C to utrudnia. Uszkodzona śluzówka jelit nie trawi dobrze i nie wchłania pożywienia. Pokarmy zalegają i gniją w przewodzie pokarmowym. Biegunka, a następnie niemożność przyjmowania pokarmów wtórnie nasilają niedożywienie. Wątroba przestaje produkować białka albuminy do krwi, co powoduje ucieczkę wody z naczyń krwionośnych do tkanek i narządów wewnętrznych. W związku z tym pojawiają się obrzęki stawów, kończyn, twarzy i tkanki podskórnej. Od pacjenta czuć, i to nie tylko z jamy ustnej, specyficzny zapach gnicia tkanek, dlatego szkorbut nazywamy też gnilcem.
Z całą pewnością dalszy całkowity brak witaminy C w organizmie doprowadzi do zgonu. O ile jednak niedobory zostaną uzupełnione organizm przystępuje do naprawy. Szkody udaje się dość szybko naprawić i chory wraca do zdrowia w ciągu kilkunastu dni. Oczywiście utracone zęby nie odrosną, a blizny po owrzodzeniach i ranach pozostaną.
Co nam daje kwas askorbinowy?
Cząsteczka kwasu askorbinowego potrafi zneutralizować wolne elektrony w innych atomach „oddając” z siebie 2 jony wodorowe [H+].
Zamienia się wówczas w tzw. kwas dehydroaskorbinowy. Tę reakcję nazywamy redukcją. Kwas askorbinowy może redukować wolne atomy różnych pierwiastków lub atomy wbudowane w inne cząsteczki chemiczne. Na przykład tlen atomowy, żelazo trójwartościowe, ale też inne metale, w tym metale ciężkie (trujące) lub metale w enzymach. Część procesów redukcji, jaką wykonuje kwas askorbinowy jest niezbędna do prawidłowego działania różnych enzymów, ale część ma charakter obronny przed uszkadzającym działaniem tlenu atomowego. Takie związki nazywamy wolnymi rodnikami. Ich zdolność do niszczenia wszystkiego, co napotkają, nazywamy utlenianiem. Natomiast to, co robi kwas askorbinowy, nazywamy przeciwutlenianiem (antyoksydacją). Innymi słowy mówimy, że kwas askorbinowy jest antyoksydantem i zwalcza wolne rodniki (w domyśle tlenowe). Wit. C, razem np. z wit. E, melatoniną i innymi antyoksydantami roślinnymi, jest elementem szybkiej obrony i neutralizacji rodników w każdej komórce i w przestrzeni międzykomórkowej. Wolne rodniki stale powstają w naszym organizmie. Czasami jest ich więcej niż zazwyczaj. Z tego powodu zwiększa się zapotrzebowanie na witaminę C. W ostrych infekcjach, zwłaszcza wirusowych, może ono być większe kilkanaście razy. Rodniki powstają także przy działaniu czynników stresujących takich, jak hałas, chemikalia, emocje, zaburzenia snu, nadmierny wysiłek fizyczny itp. Nie dziwi więc, że w sytuacji niedoboru witaminy C wolne rodniki zaczynają przeważać i dochodzi do licznych uszkodzeń białek, DNA, lipoprotein, kwasów tłuszczowych itd. Najlepiej więc mieć w sobie przynajmniej tyle witaminy C, ile w danym momencie potrzebujemy do walki z rodnikami. W ostrych infekcjach wirusowych zapotrzebowanie na wit. C wzrasta nawet kilkanaście razy! Zapotrzebowanie i spożycie wit. C różni się także w zależności od trybu życia, stanu zdrowia, wieku, a nawet w zależności od masy ciała. Inne zapotrzebowanie mają także kobiety w ciąży.
Witamina C a hormony
Witamina C (jako koenzym) jest niezbędna do prawidłowego działania enzymów związanych z produkcją lub usuwaniem hormonów. Na przykład rozkładających tyroksynę (hormon tarczycowy). Przy zaburzeniach pracy tarczycy warto ocenić zasoby witaminy C. Witamina ta jest niezbędna enzymom wytwarzającym adrenalinę, noradrenalinę, dopaminę i serotoninę. Te zaś są mediatorami w układzie nerwowym. Zarówno w mózgu, jak i nerwach obwodowych. Mamy więc różne obszary możliwych zaburzeń układu nerwowego, od psychiki i emocji do pracy tzw. układu autonomicznego.
Witamina C a karnityna
Peptydem nazywamy łańcuch aminokwasów krótszy niż 100 (minimum 2, wówczas zwany dwupeptydem), białkiem zaś dłuższy niż 100. Przy czym większość białek to łańcuchy liczące kilka a nawet kilkanaście tysięcy aminokwasów. Peptydy nie budują trwałych struktur tkanek jak kolagen, służą natomiast, jako przekaźniki informacji (hormony) albo lokalne transportery wewnątrz komórki dla innych związków chemicznych. Jednym z takich transporterów jest karnityna. Dwuaminokwasowy peptyd złożony z lizyny i metioniny, niezbędny do przeniesienia cząsteczki kwasu tłuszczowego z cytoplazmy komórki do mitochondriów, czyli jedynego miejsca, gdzie kwas tłuszczowy może być spalony do dwutlenku węgla, z wytworzeniem energii. Innymi słowy: nie ma karnityny, nie ma spalania tłuszczów, brakuje energii, a tłuszcze odkładają się w komórkach „na zapas”. Enzymy produkujące karnitynę bezwzględnie potrzebują w tym procesie witaminy C, jako koenzymu. Bez karnityny naszym komórkom ciężko jest żyć. Mogą wówczas spalać w mitochondriach tylko glukozę i aminokwasy, które wnikają do nich bez karnityny. Ale tłuszcz to najbardziej efektywne źródło energii dla wielu komórek, np. mięśnia sercowego. Zatem bez karnityny energii jest mniej. Niektóre teorie nawet przypisują tycie niedoborowi witaminy C, właśnie poprzez zmniejszenie produkcji karnityny i konsekwentną niemożność spalania kwasów tłuszczowych. Każdy otyły powinien rozważyć niedobór witaminy C, a nawet zbadać sobie jej poziom. Karnityna jest zwana „spalaczem tłuszczu” (fat burner), a nawet sprzedawana, jako składnik suplementów odchudzających. Prościej i taniej jest jednak uzupełnić zasoby witaminy C, aby organizm sobie sam wytworzył tyle karnityny, ile trzeba. Jeżeli otyła osoba odczuwa inne subkliniczne objawy podobne do opisywanych przy niedoborze witaminy C, należy przeprowadzić diagnostykę i ewentualnie suplementację. Podsumowując: chcesz mieć dobre białka i spalać tłuszcz, musisz mieć w sobie witaminę C!
Witamina C a kolagen
Kolagen to najważniejsze białko budulcowe naszego ciała. Jest go dużo w kościach, chrząstkach, skórze, ścięgnach, więzadłach, powięziach, ścianie naczyń krwionośnych, przestrzeni międzykomórkowej. Jest głównym białkiem tkanki łącznej, która scala i formuje inne tkanki w kształty narządów. Jest też głównym białkiem blizny przy gojeniu ran. Kolagen, jak każde białko to łańcuch połączonych ze sobą aminokwasów, ale by był mocny i wytrzymały potrzebne są dwa specjalne aminokwasy, hydroksyprolina i hydroksylizyna. A te powstają wyłącznie przy udziale witaminy C. Jeżeli jej nie ma w pobliżu hydrolaz, zamiast tych dwóch „mocnych” aminokwasów do łańcucha wbudowywana jest prolina, a taki kolagen jest po prostu słaby na rozciąganie i na wysoką temperaturę. Kolagen prawidłowy jest stabilny w temperaturze nawet do 58oC, podczas gdy ten bez aminokwasów „hydroksy” rozpada się już powyżej 24oC. Ponieważ temperatura naszego ciała jest stała (w okolicach 36,6oC), słaby kolagen, nawet jeśli powstanie, ulega szybko i łatwo rozerwaniu pod wpływem pracy mechanicznej i nagrzewania się tkanek. Pękają więc naczynka krwionośne i z ich wnętrza mamy krwawienia, najpierw w dolnych partiach ciała, gdyż tam ciśnienie krwi jest największe. Kruszy się także kolagen w skórze i mamy jego zanik, bruzdy, zmarszczki, a nawet rany i owrzodzenia. Zanik w dziąsłach i dołach zębowych daje początkowo krwawienia z dziąseł, a następnie obluzowanie mocowania zębów i ich wypadanie. Niewidoczne „gołym okiem”, ale obecne pękanie kolagenu w kościach i chrząstkach, powoduje mikrozłamania i ból, w chrząstkach stawów zaś ich szybsze zużycie, gdyż poddawane są one dużym naciskom przy chodzeniu i ruchach. Zmiany dotyczą także kości kręgosłupa, krążków międzykręgowych oraz chrząstek żebrowych. Pojawiają się obrzęki i bóle stawów.
Witamina C a odporność i alergie
Obserwowano od dawna poprawę ogólnej odporności immunologicznej po spożyciu witaminy C, ale mechanizmy te nie do końca były zrozumiałe. Wydaje się, że zagadka jest obecnie rozwiązana. Jeden z rodzajów krwinek białych, tzw. leukocyty jednojądrzaste do swego powstania w szpiku kostnym potrzebują sporej ilości kwasu L-askorbinowego. Po prostu we wnętrzu tych leukocytów, w specjalnych ich częściach zwanych ziarnistościami musi się zgromadzić duża porcja witaminy C. Jej niedobór w szpiku powoduje początkowo mniejsze napełnienie nią leukocytów, a przy jej braku zahamowanie ich tworzenia. Można porównać witaminę C do antyoksydacyjnej „amunicji”, a te leukocyty do żołnierzy idących w bój. Kiedy brakuje amunicji, szpik kostny uzbraja je byle jak, a czasami uznaje, że nie ma sensu wysyłać „żołnierzy” w bój. Duże ilości witaminy C stwierdzano także w grasicy i wygląda na to, że jest to drugie miejsce „zaopatrzenia” białych krwinek w „amunicję”. Oczywiście witamina C musi tam wcześniej dotrzeć z pożywienia. Powyższe „wojskowe” porównanie jest tym trafniejsze, że witamina C ze swoimi właściwościami redukcyjnymi jest dla leukocytów jednym z podstawowych sposobów szybkiego radzenia sobie z wolnymi rodnikami, jakie produkują bakterie, grzyby, czy też jakie powstają w każdym procesie zapalnym i alergicznym. Leukocyty uwalniają witaminę C ze swoich ziarnistości w cytoplazmie poza błonę własnej komórki precyzyjnie w stronę „wrogich wolnych rodników”, tak jak wystrzeliwane są naboje. Bakterie produkują w swoim pobliżu olbrzymie ilości rodników i zapewne do ich natychmiastowej neutralizacji leukocyty potrzebują dużych ilości witaminy C. Witamina jest także potrzebna leukocytom do prawidłowego działania ich wewnętrznych enzymów biorących udział w trawieniu resztek po zniszczonych mikrobach. Być może miałeś kiedyś wykonane badanie zwane morfologią krwi z rozmazem. W infekcjach bakteryjnych, w tym badaniu, widzimy wzrost całkowitej liczby białych krwinek oraz zmiany proporcji niektórych ich typów. I dobrze jeżeli tak się dzieje. Świadczy to o dostępności witaminy C w szpiku i grasicy (organizmie) i prawidłowej reakcji układu odpornościowego na atak bakterii. Gorzej, gdy chory ma infekcję bakteryjną, a liczba leukocytów nie rośnie, albo wręcz spada. Taka sytuacja najczęściej dowodzi wyczerpania się witaminy C w szpiku i grasicy. Mamy zatem nieco zaskakującą, ale łatwą do naprawy sytuację. Zanim wpadniemy w panikę z powodu spadku ilości leukocytów we krwi i zapiszemy się do kolejki do hematologa, czy immunologa, warto uzupełnić zasoby witaminy C organizmu. Dość spójne, z wyżej opisaną zależnością produkcji leukocytów od dostępności witaminy C, jest obserwowane czasami zjawisko spadku liczby krwinek białych po dłuższym niż tydzień przyjmowaniu kwasu acetylosalicylowego w dawkach 600 mg dziennie lub wyższych. Kwas acetylosalicylowy w tak dużych dawkach powoduje zmniejszenie stężenia witaminy C we krwi o ponad połowę. Nie o kilka procent, ale o połowę, i to zaledwie po tygodniu!
Wchłanianie, zapotrzebowanie, metabolizm
Ocenia się, że w całym organizmie zdrowego człowieka o masie 70 kg zasoby witaminy C to 2-3 gramy, a więc bardzo niewiele. Wchłania się ona łatwo w dwunastnicy i całym jelicie cienkim. Po wchłonięciu łączy się we krwi z albuminami – białkiem transportującym ją do wszystkich narządów. Szybko jednak przechodzi z krwi do tkanek i komórek, a jej stężenie we krwi jest dość niskie. Większą koncentrację witaminy C stwierdzano w nadnerczach, mózgu, soczewce oka, grasicy, wątrobie i trzustce, a więc w narządach o intensywnym ogólnym metabolizmie. Witaminy C nie oznacza się rutynowo we krwi, ale można to zrobić w każdym większym laboratorium. Przyjmuje się za normę wartości od 1,3 do 1,7 mg% (mg/dL). Stężenie we krwi około 0,8 mg% świadczy o wysyceniu tkanek jedynie w 50%. Stężenia niższe świadczą o prawie całkowitym wyczerpaniu się zapasów tkankowych. Natomiast wartości we krwi zbliżone do 1,7 mg% wskazują na pełne wysycenie tkanek. Innymi słowy mamy zapasy i dalsze jej spożywanie doustnie tylko nieznacznie wpłynie na całą zawartość witaminy C w organizmie, gdyż zacznie się ona słabiej wchłaniać z jelit, a niewielka nadwyżka, która się wchłonie dość szybko zostanie wydalona z moczem. Przypominam, że powyższe dane dotyczą zdrowego człowieka i spożycia doustnego. Sytuacja zmienia się w przypadku choroby, infekcji, stresu środowiskowego, ukąszeń czy użądleń, alergii, urazów, palenia papierosów, alkoholizmu, narkomanii, ale też uprawiania sportów, ciężkiej pracy fizycznej i ciąży. Nawet w ciągu kilku godzin po zadziałaniu któregoś z wymienionych czynników zapotrzebowanie wzrasta kilkukrotnie i utrzymuje się tak długo jak działa ten szkodliwy czynnik. Niestety często czynniki takie działają przewlekle (palenie, stres, praca fizyczna), tym samym zapotrzebowanie na witaminę C codziennie u tych osób może być kilka, a nawet kilkanaście razy większe niż podane powyżej dla idealnych warunków. Jedynym rozsądnym, w takiej sytuacji, podejściem jest kilkukrotne zwiększenie spożycia witaminy C, gdyż wspomniane 3 gramowe całkowite zapasy szybko się zużywają. Niestety konieczność zwiększenia spożycia witaminy C u takich osób w ilości kilku gramów dziennie jest ciągle mało znana, a nawet przez niektórych negowana.
Witamina C dożylnie w wysokich dawkach i rak
Na koniec nieco kontrowersyjny temat. Podawanie wysokich dawek wit. C dożylnie, w tym jako leczenie przeciwnowotworowe. Za prawidłowe uznaje się stężenie wit. C we krwi od 1,3 do 1,7 mg%. Po podaniu doustnym trudno jest uzyskać na dłużej znacznie wyższe stężenia, gdyż albo nie wchłania się ona z przewodu pokarmowego i jest wydalana z kałem, albo wchłonięty nadmiar w ciągu kilku godzin wydalany jest z moczem. Teoretyczne rozważania ekspertów zajmujących się wit. C w latach 50-tych ubiegłego wieku podsunęły pomysł dożylnego podawania wit. C. Koncepcja zakłada dla przykładu, że stężenia nawet 300-400 mg% (Riordan) ma działanie bezpośrednio uszkadzające komórki nowotworowe. Takie stężenia jednak uzyskuje się tylko na kilkanaście godzin, po podaniu dawek wynoszących nawet kilkadziesiąt gramów na dobę w kilkugodzinnym wlewie. Czy takie dawkowanie jest skuteczne, czy jest bezpieczne? Czy musi być, aż 200 razy wyższe niż, powszechnie uznawane za prawidłowe? Ponadto zachodzi pytanie o stosowanie dożylne niższych dawek, ale nie przeciwnowotworowo, lecz antyoksydacyjnie. Takie zastosowanie pojawiło się także kilkanaście lat temu w tzw. medycynie alternatywnej. W teorii wszystko wygląda pięknie. W praktyce już niekoniecznie. Przeczytałem oryginały wielu prac naukowych na ten temat. Niestety nie ma ich zbyt wiele opublikowanych w uznanych pismach medycznych. Dostępne są natomiast pisma i opracowania autorów tych poglądów na ich stronach internetowych, w książkach, jakie wydali, materiałach z różnych ich wystąpień i wykładów medialnych. Żyjemy w czasach naukowych, a więc powinniśmy, zwłaszcza w medycynie, nasze działania lecznicze oprzeć na sprawdzonych i udowodnionych, czyli działających metodach. Uznaje się, że takim dowodem jest badanie leku (metody terapii) w dwóch grupach: jedna dostaje lek, a druga – nie. Ilość dowodów z badań naukowych jest obecnie zbyt mała, aby takie zastosowanie wit. C jednoznacznie zaakceptować, ale też by odrzucić. Z punktu widzenia onkologów, ciekawą analizę w 2015 roku przynosi praca Dr Carmel Jacobs, która podsumowuje badania od 1949 do 2014 roku. W publikacjach dominują opisy skutecznego stosowania wit. C na pojedynczych pacjentach. Są również dostępne poprawnie zaplanowane i wykonane badania na grupach chorych. Autorzy – onkolodzy konkludują, że aktualne dane nie pozwalają na jednoznaczną ocenę takiego leczenia. Aby jej dokonać, potrzebny jest program badawczy z udziałem większej liczby chorych na różne nowotwory. Co więcej terapia musiałaby odbywać się zgodnie z jednym schematem dawkowania, prowadzonym w określonym, jednolitym dla wszystkich pacjentów czasie. Tylko w ten sposób można rzetelnie ocenić skuteczność antynowotworową dożylnie podawanej wit. C, a tym samym odnieść się do mitów i teorii spiskowych, narosłych przez ostatnie 50 lat. Mniej kontrowersji wzbudza podawanie dożylne niższych dawek wit. C, rzędu 2-5 g, a nawet do 10 g na dobę, w celu antyoksydacyjnym. Takie dawki okazały się bardzo bezpieczne. Jednak czy skutecznie likwidują stres oksydacyjny? Czy neutralizują metale ciężkie, odmładzają itd.? No cóż, stara maksyma lekarska mówi “po pierwsze nie szkodzić”, a skoro nie szkodzi? Literatura i przesłanki teoretyczne wskazują na słuszność takich przekonań. Wielu ludzi ma w sobie latami gromadzone duże ilości rtęci czy ołowiu, które mogą być przyczyną niespecyficznych dolegliwości, a wit. C niewątpliwie pomaga w ich usunięciu. Pytanie tylko, czy nie lepiej zadbać o jej wcześniejsze codzienne doustne spożywanie i ogólne dbanie o swoje zdrowie, zamiast “ratunkowych” wlewów dożylnych raz na kilka lat? Ponieważ badania wit. C w obu tych obszarach trwają, zapewne doczekamy za kilka lat bardziej wiarygodnych stanowisk, popartych twardymi dowodami naukowymi. Wybrałem na potrzeby tego artykułu kilka ciekawszych wątków. Zastrzegam jednak, że to co poniżej przedstawiam jest moją prywatną opinią na temat i nie może być traktowane jako rekomendacja medyczna lub jednoznaczna opinia za lub przeciw dożylnemu podawaniu wit. C. Każdy chory MUSI pozostać pod opieką swojego lekarza. Co zatem wiadomo? Czy podawanie wit. C w raku jest uzasadnione? Trzeba na chwilę ponownie odwołać się do historii. Odkrywcy wit. C Albert Szent-Györgyi, Charles Glen King, Walter Norman Haworth, otrzymali w 1937 roku Nagrodę Nobla za badania nad wit. C, ale oczywiście nie odkryli wszystkiego. Ich następcy badali dalej wit. C w latach powojennych, i tak w latach 50-tych amerykański lekarz, Fred Krenner, zaczął stosować wysokie dawki, rzędu 1 do 10 g na dobę w leczeniu wielu chorób nienowotworowych, np. przeziębieniu, katarze siennym, czy chorobach o objawach zbliżonych do szkorbutu. Krenner zaczął także stosować wit. C dożylnie obserwując biegunki (złe wchłanianie) po wysokich dawkach doustnych.
W latach 50-tych pojawiła się też koncepcja teoretyczna działania przeciwnowotworowego kwasu askorbinowego. Lata 60-te do 80-te to okres licznych aplikacji pojedynczym chorym przez kilku lekarzy oraz ich doniesienia o skuteczności oraz kilku małych badań wit. C w onkologii. To także całkiem duża liczba badań na zwierzętach i hodowlach komórkowych różnych typów nowotworów. Trzeba pamiętać, że mówimy o czasach sprzed 50-60 lat, kiedy możliwe było dość swobodne stosowanie różnych eksperymentalnych substancji przez lekarzy. Mamy więc stopniowo narastającą ilość tzw. kazuistyki, czyli opisów pojedynczych przypadków podania wit. C dożylnie, chorym na różne postaci raka, których oczywiście nie wolno deprecjonować, ale potraktować jako punkt wyjścia do zaplanowania badań na większych jednorodnych grupach. Nawet dla laików jest całkiem oczywiste pytanie: czy podawanie wit. C jest lepsze, takie samo, czy gorsze niż jej niepodawanie? Aby ocenić wpływ na zdrowie podawania wit. C w porównaniu z niepodawaniem jej wcale, należy mieć przynajmniej kilku chorych na tę samą postać raka, z których połowa przyjmie lek, a połowa nie. Następnie należy ocenić efekty i policzyć wyniki statystyczne dla tak utworzonych grup chorych. Gdyby okazało się, że każdy całkowicie wyzdrowiał pod wpływem leczenia, a każdy nieleczony zmarł, to odpowiedź byłaby bezdyskusyjna na korzyść wit. C. Z pojedynczych opisów przypadków (lata 60’-70’) takiego wnioskowania nie dało się wyciągnąć, gdyż zdarzały się i porażki, i sukcesy. Dopiero w 1976 r. pojawiło się pierwsze badanie na grupie 100 chorych, z których część otrzymała wit. C, a część nie (autorzy badania: Cameron, Pauling). Zanim do tego dojdziemy warto zapoznać się z dorobkiem dr Roberth’a Cathcart’a, pioniera i zwolennika wysokich dawek wit. C. Według niego po podaniu doustnym od 4 do 15 g na dobę, ale podzielonych na 4 do 6 dawek, u 20% ludzi zawsze pojawiała się biegunka. Zaś powyżej 15 g na dobę doustnie, odsetek osób z biegunką zwiększał się do kilkudziesięciu, nawet, jeżeli podzielono tę ilość na 20 czy 25 porcji. Według informacji, jakie podaje Cathcart, miał pacjentów chorych na mononukleozę, którym podawał doustnie 200 g wit. C na dobę podzielonej na 25 porcji. To znaczy, że jedna dawka wynosiła 8 g. Zwracam uwagę, że takie dawkowanie oznacza przyjęcie tej dawki co około godzinę, przy założeniu, że człowiek nie śpi. Zostawiwszy mu jednak przynajmniej 6 godzin na sen, dawkowanie wypadało co około 30-40 minut. Zupełnie niepraktyczne i mało realne do wykonania dawkowanie przewlekle, chyba że za taką niewygodę uzyskano by rewelacyjne efekty lecznicze, np. szybkie i całkowite wyleczenie. A tego niestety według samego Cathcart’a w mononukleozie nie było. Korzyścią z jego badań jest wiedza na temat reakcji organizmu na doustne wysokie dawki wit. C. Wysokie w rozumieniu 50, 100 czy 200 g na dobę. Po tych doświadczeniach Cathcart zaczął sprawdzać podawanie dożylne wysokich dawek, w tym próbował odpowiedzieć na pytanie jak wysokie muszą być, by wyleczyć raka, a przynajmniej spowodować jakąś poprawę stanu chorego. Swoje obserwacje Cathcart prowadził w latach 70-tych ubiegłego wieku. Nie opublikował ich w całości w żadnym uznanym czasopiśmie naukowym. Swoje doniesienia przedstawiał głównie na konferencjach towarzystwa medycyny ortomolekularnej, której był współpomysłodawcą. W latach 80-tych wydrukował kilka prac na temat wit. C w czasopiśmie Medical Hypotheses (w tym o wit. C w AIDS), w których opisał swoje teorie, ale bez przekonujących dowodów na skuteczność w leczeniu nowotworów. Kilkanaście lat po Krenner’ze i Cathcart’cie stosowaniem wit. C w nowotworach zajął się Linus Pauling. Sam zażywał od 1966 roku wit. C w dawce 3 g na dobę (z powodów zdrowotnych, ale nie raka, i nie – 20 g jak błędnie podaje wiele źródeł internetowych). Pauling nie był lekarzem, lecz chemikiem z wykształcenia i oczywiście wielkim naukowcem. Kilkanaście lat wcześniej, w roku 1951 dał wykład pod tytułem „Medycyna Molekularna” i chociaż niezwiązane to było jeszcze z wit. C, dało początek koncepcji medycyny ortomolekularnej, która wiele lat później doprowadziła do powstania fundacji Paulinga i Instytutu Medycyny Ortomolekularnej w Kalifornii. Pauling był także propagatorem tzw. terapii megawitaminowej. Całość idei można streścić do koncepcji, że to, co spożywamy, wpływa na nasze ciało na poziomie chemicznym i że można wyjaśnić wszystkie procesy życiowe za pomocą chemii. Tym samym poprzez jedzenie o odpowiednim składzie chemicznym można naprawić organizm. Cathcart’a i Paulinga można więc uznać za ojców medycyny ortomolekularnej, popularnego w USA trendu, ale nieuznanego nigdy za oficjalną specjalizację medyczną.
Warto wspomnieć, że w Polsce w tym samym czasie podobne idee, chociaż nienazwane medycyną ortomolekularną, głosił prof. Julian Aleksandrowicz. O ile Krenner i Cathcart byli lekarzami i mówili głównie o zastosowaniu wit. C w infekcjach wirusowych (mononukleoza, przeziębienia, grypa, wirusowe zapalenie wątroby), zaburzeniach immunologicznych takich jak alergie (katar sienny) czy AIDS, Pauling położył nacisk na leczenie raka, a w latach 80’ także na leczenie miażdżycy i choroby niedokrwiennej serca za pomocą wit. C. Wit. C badał wspólnie z brytyjskim lekarzem Ewanem Cameronem. Podawali ją doustnie oraz dożylnie (10 g na dobę), pacjentom z bardzo zaawansowanymi stadiami raka.
Należy zauważyć, że początek badania to rok 1971, dlatego nie było możliwości, z powodów czysto etycznych, porównywać skuteczność samej wit. C z brakiem jakiegokolwiek leczenia. Okazało się, że chorzy nieprzyjmujący wit. C żyli dodatkowo średnio tylko 50 dni będąc na ówczesnym leczeniu onkologicznym, podczas gdy otrzymujący dodatkowo do leczenia onkologicznego wit. C, żyli średnio 210 dni dłużej. Dodanie wit. C wydłużyło chorym życie 4,2 krotnie. Rewelacyjne wyniki, zważywszy, że pacjentów uznano za umierających. Pacjenci oczywiście nie zostali wyleczeni z raka, zyskali jednak dodatkowo około 150 dni życia. Wynik jak na onkologię spektakularny. Ponieważ Pauling był sławny, jako dwukrotny laureat Nobla, informacja o wit. C szybko się rozniosła. Oprócz optymistów pojawili się oczywiście krytycy, którzy niezwłocznie przeanalizowali wyniki i, krótko mówiąc, potępili Paulinga i Camerona za metodykę badania za brak randomizacji i w konsekwencji za świadome wybieranie „zdrowszych” pacjentów do grupy przyjmującej wit. C. Cameron i Pauling opublikowali jeszcze w 1978 drugą część swoich badań, którą także skrytykowano. Trudno powiedzieć, dlaczego taka krytyka się pojawiła. Należało zaplanować i wykonać już wówczas cały pakiet kolejnych badań szukających lepszej dawki, innych grup nowotworów, mniej zaawansowanych postaci raka, terapii skojarzonej z innymi różnymi lekami onkologicznymi. Krytycy natomiast doprowadzili, zamiast do takich badań, do powstania spiskowej teorii o zakazie badań, sprzeciwie koncernów farmaceutycznych, „złych lekarzach”, którzy nie chcą stosować wit. C i do dziś pokutującej teorii o ukrywanych przed zwykłymi ludźmi terapiach, a dostępnych tylko dla możnych tego świata. Wielkim mankamentem badań Camerona i Paulinga było to, że badano pacjentów umierających, dla których nie było żadnej nadziei na wyleczenie, a mimo to wydłużono im czas życia ponad 4 razy. Nie wiadomo co by było, gdyby zastosowano leczenie dużo wcześniej, zaraz po rozpoznaniu raka. To niezwykle istotny niuans zagadnienia. Zamiast przeprowadzić wówczas cały program badawczy z udziałem chorych o różnych stadiach zaawansowania, z różnymi wariantami dawek i długości leczenia, na różnych rodzajach i o różnym umiejscowieniu nowotworów, zalecono jedynie powtórzenie eksperymentu Camerona/Paulinga w Mayo Clinic, niezależnym i uznanym szpitalu amerykańskim. Opublikowanie badań z Mayo Clinic (1983, 1985) dolało oliwy do ognia. Nie uzyskano w nich przewagi wit. C nad placebo, o jakiej donosili Cameron i Pauling. Większość tzw. medycyny akademickiej uznała wyniki badań z Mayo Clinic. Rolę wit. C w leczeniu raka zaczęto umniejszać, a samego Linusa Paulinga wręcz oskarżać o szarlatanerię i sfałszowanie badań w celu zarabiania na podawaniu wit. Oskarżenia te były olbrzymim ciosem dla Paulinga. Zupełnie nie zwrócono uwagi na jego absolutnie słuszne zarzuty, że w badaniu z Mayo Clinic podawano 10 g wit. C, ale doustnie, podczas gdy istotą i sensem jej podania w wysokich dawkach jest wlew dożylny. Oponenci zupełnie zlekceważyli znane już wówczas różnice między doustnym i dożylnym podaniem (patrz dorobek dr Cathcart’a). Spór narastał i istnieje do dziś.
Oficjalna medycyna akademicka nie uznała zdania Paulinga o wit. C dożylnej w leczeniu raka. On sam zmarł w 1994 roku. Pozostawił po sobie jednak, poza sporem, inspirację dla następców. Dostępna jest także jego ciekawa książka, pt. „Jak żyć dłużej i czuć się lepiej”. Stała się ona bestsellerem i poniekąd biblią medycyny ortomolekularnej. Badania Paulinga i jego poprzedników kontynuowano w latach 90-tych i aż do dziś kilka ośrodków ciągle bada wit. C w chorobach nowotworowych. Obiektywnie należy stwierdzić, że zebrano całkiem sporo przekonujących danych z badań na zwierzętach, na hodowlach komórkowych, czyli na poziomie laboratoryjnym, wyjaśniających możliwe korzystne działania kwasu askorbinowego zarówno na same komórki nowotworowe, ale też na układ odpornościowy, czy neutralizację wolnych rodników, a tym samym poprawę ogólnej kondycji organizmu chorego. Można zatem mówić nie tylko o działaniu ściśle przeciwnowotworowym, ale o ogólnoustrojowym, ochronnym, wzmacniającym chorego. Z tego też powodu zainteresowanie wit. C nie ustaje. Obecnie dysponujemy wieloma lekami przeciwnowotworowymi niedostępnymi 50 lat temu. Są w mniejszym stopniu, ale jednak wciąż, toksyczne dla zdrowych komórek. Ich toksyczność wynika także z natury wolnych rodników, zatem dodanie wit. C do takiej terapii ma racjonalne podstawy. Trzeba to jednak dokładnie zbadać. Z ciekawszych i dostępnych danych wynika np., że wit. C hamuje tworzenie się naczyń krwionośnych w guzie nowotworowym, tym samym utrudnia jego odżywianie. Wzmacnia strukturę i siłę kolagenu torebki, jaką często organizm wytwarza wokół guza, co utrudnia przerzuty. Najbardziej sporny mechanizm, to bezpośredni efekt niszczycielski na komórki nowotworowe. Istnieją dane laboratoryjne, z których wynika, że przy zwiększonej ilości kwasu askorbinowego komórki rakowe obumierają. Otwartym jest pytanie, czy, jakimi dawkami i u jakiego pacjenta da się wprowadzić takie szkodliwe dawki wit. C do komórek nowotworowych, ale bez uszkodzenia komórek zdrowych. Stosowanie wit. C zatem wymaga badań. Jak podała wspomniana wcześniej Dr Jacobs ponad 8000 pacjentów nowotworowych było leczonych dożylną witamina C (stan na koniec 2014). Ponadto w randomizowanych badaniach, z grupą kontrolną, przebadano blisko 600 pacjentów z różnymi postaciami raka. Liczba badanych jest ciągle za mała by wykonać tak zwaną metaanalizę, czyli wielkie podsumowanie statystyczne, które dałoby odpowiedzi na te pytania. Na szczęście badania trwają, a ilość danych rośnie. W 2015 roku pojawiły się dodatkowo nowe niezwykłe informacje o wit. C i raku. O tym jednak na samym końcu artykułu. To, co dzisiaj wiadomo to fakt, że wit. C podawana nawet w dużych dawkach, jako dodatkowe leczenie do najbardziej nawet obciążającej chemioterapii nie szkodzi. Czasami pomaga, a czasami brak jest jakiegokolwiek efektu. Wyważone i humanitarne podejście, moim zdaniem, powinno być następujące: wit. C – jak najbardziej tak, ale tylko jako terapia dodatkowa do najlepszej dostępnej terapii o udowodnionych efektach.
Absolutnie nie wolno pacjentowi rezygnować z leczenia onkologicznego, gdyż nic nie wskazuje na to, aby sama wit. C wyleczyła całkowicie kogokolwiek z rozpoznanego nowotworu złośliwego. Nie powinny też mieć miejsca spiskowe teorie o zakazie stosowania wit. C, o „wielkiej finansjerze” i firmach farmaceutycznych blokujących ludziom dostęp do skutecznej i istniejącej od lat terapii raka, czy to w postaci wlewów dożylnych z wit. C, czy jakichkolwiek innych ukrytych przed nami leków. Absolutnie nieuzasadnione są także pomówienia, że lekarze spiskują z przemysłem farmaceutycznym, nie podając taniej i skutecznej wit. C, gdyż chcą zarabiać na drogich opatentowanych, ale trujących i nieskutecznych lekach chemicznych. Są to bowiem absurdalne zarzuty. Przy okazji takich teorii “obrywa” sama wit. C.
Mała i jak widać “wielka” cząsteczka, którą musimy w sobie mieć, by być zdrowym. Niezbędna każdemu, nie tylko chorym na raka. Czytelnik, którego bardziej interesuje temat wit. C w nowotworach powinien zapoznać się z dorobkiem takich m.in. badaczy: Jaffe R., Williams R., Riordan N., Murata A., Mikirova N., Padayatti S., Rath M., Clark H., Levine M. Z góry ostrzegam, że wielu z nich poza ciekawym dorobkiem naukowym handluje witaminami, suplementami, różnymi specyfikami i urządzeniami, co do których osobiście się nie wypowiadam. Omawiam jedynie ich dorobek naukowy i zupełnie odcinam się niniejszym od ich biznesowych aktywności. Niezwykle ciekawym odkryciem, opublikowanym w roku 2015, jest fakt przechodzenia witaminy C, a konkretnie jej utlenionej formy – kwasu dehydroaskorbinowego, przez błonę komórkową za pomocą białka zwanego GLUT 1. Jest to dokładnie to samo białko, dzięki któremu do komórek wnika glukoza! Na początku artykułu pisałem o podobieństwie chemicznym obu cząsteczek i wyjaśniałem czym jest kwas dehydroaskorbinowy. Teraz okazuje się, że mają one wspólne „drzwi” do komórki. Jakie to ma znaczenie i związek z rakiem? Od ponad 50 lat wiadomo z badań nad biologią komórek nowotworowych (Otto Warburg i inni), że glukoza jest ich głównym, a często jedynym źródłem energii (paliwem). Komórka rakowa nie potrafi spalić w swych mitochondriach kwasów tłuszczowych lub aminokwasów, w przeciwieństwie do komórek zdrowych. Ponieważ komórki nowotworowe potrzebują dużo energii, chociażby do swego namnażania, więc spalają dużo glukozy. Najwyraźniej, z jakiegoś powodu, błędnie rozpoznają kwas dehydroaskorbinowy jako glukozę i wchłaniają duże jego ilości. Na tyle duże, by był dla nich toksyczny. Należy tylko doprowadzić do sytuacji, by było go odpowiednio dużo w pobliżu komórek nowotworowych. Doustnie się tego nie da zrobić, dlatego też koncepcja podania bardzo wysokiej dawki witaminy C dożylnie, by po przekształceniu się w kwas dehydroaskorbinowy wniknęła zamiast glukozy, znajduje naukowe potwierdzenie, dzięki wspomnianym i sensacyjnym wręcz badaniom nad GLUT 1 (Lewis Cantley, Cornell University). Być może, do zwiększenia skuteczności witaminy C (lub obniżenia jej dawki) korzystne będzie równoczesne obniżenie ilości glukozy w krwi, tak by jeszcze bardziej „oszukać” wygłodzone komórki nowotworowe. Zdrowe komórki będą spalać kwasy tłuszczowe w czasie takiego „leczniczego zatrucia” witaminą C, a komórki rakowe umierać. Wymaga to oczywiście badań. Dzięki sprawie GLUT 1 tym bardziej nie wolno na obecnym etapie lekceważyć, czy wyśmiewać witaminy C w onkologii. Nie wiemy dokładnie jak duże stężenie i jak długo się utrzymujące jest potrzebne w konkretnym typie nowotworu. Do zeszłego roku nikt o tym nawet nie myślał, i nie badał, a być może, w świetle odkryć dotyczących GLUT 1, należy podać insulinę podczas wlewu witaminy C, aby obniżyć dostępność glukozy dla nowotworu? Bardziej go pogłodzić. Nie da się całkowicie zablokować jej produkcji w naszym organizmie, ale można bezpiecznie obniżyć jej poziom do dość niskich i bezpiecznych wartości (40-50 mg%) za pomocą insuliny. To nowa teoria, mająca racjonalne podstawy, ale wymaga zbadania. No cóż, Linus Pauling nie doczekał się weryfikacji swojej koncepcji. Został wręcz wyszydzony. Wiele wskazuje jednak, że w najbliższych latach doczekamy odpowiedzi czy miał rację.
Najważniejsze fakty dotyczące witaminy C
- Witamina C jest najbardziej niestabilną i nietrwałą z witamin człowieka.
- Prawie całość witaminy C (>95%) spożywamy z roślin.
- W pokarmie zwierzęcym znajdziemy ją w nerkach i wątrobie, ale z reguły nie spożyjemy jej w pokarmach zwierzęcych więcej niż 5% zapotrzebowania.
- Gotowanie, pasteryzowanie, suszenie, solenie, smażenie, przechowywanie w otwartych pojemnikach i ekspozycja na światło zmniejszają jej ilość nawet o więcej niż 50%.
- Należy ją spożywać ze świeżych roślin. Chrupać, gryźć, połykać.
- Najwięcej witaminy C zawierają cytrusy, rośliny kapustne (brukselka, kalafior, kapusta), owoce jagodowe (czarna porzeczka), kiwi oraz niektóre kolorowe warzywa (papryka).
- Niestety niewiele jest jej w jabłkach (4 razy mniej niż w pomarańczach).
- Dobrym źródłem witaminy C, zwłaszcza w okresie zimowym, jest kapusta kiszona.
- Dużo witaminy C zawierają gotowane w najniższej możliwej temperaturze ziemniaki.
- W zimie można wykorzystać zasuszone naturalnie owoce dzikiej róży lub rokitnika.
- Maksymalny czas, jaki można przeżyć z zapasów (i bez spożywania witaminy C) to około 60 dni, chociaż objawy niedoboru pojawią się wcześniej. U osób z większym wysyceniem tkanek okres ten może być nieco dłuższy.
- Całkowity brak witaminy C jest śmiertelny.
- Nie trzeba jeść codziennie witaminy C przestrzegając precyzyjnego dawkowania. Ważne jest jednak, by nie doprowadzić do dłuższej niż kilkudniowa przerwy w jej spożyciu.
- Jedząc naturalne, nieprzetworzone produkty pochodzenia roślinnego dostarczamy wystarczającej ilości witaminy C, aby nie doznać szkorbutu, czyli pełnych objawów awitaminozy.
- Zapotrzebowanie na witaminę C może okresowo być bardzo różne, nawet kilkakrotnie większe od zwyczajowo przyjętych 50 mg na dobę. Infekcje, zwłaszcza wirusowe, zwiększają zużycie witaminy C. Zwiększone zapotrzebowanie wynika też ze zwiększonego zużycia witaminy C w sytuacjach takich jak przewlekły stres, nadmiar wolnych rodników w pożywieniu (alergeny, konserwanty, metale ciężkie), w środowisku pracy, miejscu zamieszkania (smog, spaliny, chemikalia) oraz przy zwiększonym wysiłku fizycznym, w ciąży i u palaczy papierosów.
Dr n. med. Mirosław Mastej – lekarz z zawodu i powołania. Prowadzi „Centrum Zdrowia Dr Mastej” w Jaśle. Orędownik zdrowego żywienia. Medyczne obszary zainteresowania to m.in.: wpływ diety i środowiska na funkcjonowanie organizmu człowieka, chronobiologia, farmakologia, lipidologia, immunologia i alergologia.
e-mail: miroslaw@mastej.pl
wit. C to taka królowa witamin ,wiadomo ,że życie człowieka jest uzależnione od dobrego jedzenia a w dobrym jedzeniu mamy mnóstwo dobrych witamin mikro i makroelementów oraz wody , i ograniczenia ilości jedzenia bo jemy zbyt wiele…..
kurcze ,myślałem ,że brak soli wody może zabić człowieka ale żeby witamina c tak szybko, kurcze jednym słowem gdyby zabrakło roślin ludzie szybko wymrą ,co do badań ładnie jest to opisane ,bez szarlatanerii ,ciekawe spostrzeżenia na temat badań ludzi ,którzy chcieli odkryć lek na raka, dobry artykuł