Kto nie ma w planie zmiany trybu życia na zdrowszy, nie doceni detoksu, bo to nie SPA i nikt tu Cię nie wymasuje. Pracujesz nad oczyszczeniem w grupie, żeby nie zwątpić w połowie drogi, ale walczysz w czterech ścianach, sam ze sobą.
Ocet jabłkowy, karimata, szczotka do masowania ciała i kilkanaście innych ciekawych akcesoriów w walizce. Krótka wymiana zdań z bywalczynią „detoksów” i sygnał ostrzegawczy: „Nie każdy to znosi dobrze, to zależy jakie w sobie nosimy emocje”. Wybieram się do Szczyrku, żeby porozmawiać nie tylko z Martą Gładuń, organizatorką wyjazdów zdrowotnych, ale również z uczestniczkami. Ponoć przeważnie są to kobiety, choć nie jest to regułą.
Ostatnio dużo słyszymy o oczyszczaniu, odkwaszaniu, detoksyfikacji i naturalnych terapiach. Nasza redakcja postanowiła sprawdzić, co przeciętny człowiek, zwykły zjadacz polskiego chleba, przeżywa podczas takich „wakacji”, choć trudno tu mówić o rozrywce. Na co najmniej tydzień przed wyjazdem obowiązuje dieta roślinna, czyli warzywa, owoce, oliwa, soki wyciskane, ale nie białka zwierzęce, mąki czy przetworzona żywność. Chodzi o przygotowanie naszej wątroby do procesu oczyszczenia, poprzez danie jej choć chwili wytchnienia. Nie powiem, trudno było przez pierwsze 3 dni wymyślić śniadania i obiady, ale pomocne są blogi kulinarne, czasem zdrowotne, na przykład Alkaliczny Styl Życia, prowadzony przez Beatę Ziółkowską, czy Missing Bean, gdzie publikowane są również przepisy czytelników.
Czego się spodziewać po takiej wątpliwej przyjemności, która raczej jest dla nas wysiłkiem i serią wyrzeczeń? To pytanie zadajemy Marcie Gładuń, znanej w Polsce z holistycznej wiedzy o człowieku, wieloletniej praktyce w oczyszczaniu organizmu ludzkiego, zdobywającej doświadczenia w najdalszych zakątkach świata, znaną w środowisku medycznym i poważaną przez praktyków medycyny naturalnej.
Miejscem programu jest Szczyrk. Czy celowo tak daleko od wszelkich metropolii? Chyba tak, gdyż dużą cześć pobytu stanowi ruch na łonie natury, która jak wiadomo doskonale, dodatkowo nas harmonizuje i uspokaja. W dalekich, egzotycznych krajach, takich jak Peru, Bali, Honduras czy tysiącu innych, magicznych miejsc, mieszkańcy niezabetonowanych miasteczek i rajskich wręcz ogrodów, niemal nie chorują. W rozmowie z Ewą Jankowską, która ma 40-letnie doświadczenie jako Cafe Maestro, dowiadujemy się, że plantatorzy kawy czy mieszkańcy wysokogórskich obszarów, które obfitują w nieskażoną naturę – nie chorują, bo żyją w zgodzie z otoczeniem. Kawę podaje się już kilkuletnim dzieciom, bo jest to dobrodziejstwo pozbawione konserwantów i środków biobójczych, które spotykamy w kawach z supermarketów. To, co nas trzyma w zdrowiu, to dostęp do natury i eliminacja szkodliwej chemii. Tego też się spodziewajmy po detoksie. Ziół, naturalnych, zielonych herbat, olejów i innych nieinwazyjnych sposobów, zaczerpniętych z dalekiej Azji czy Nowej Zelandii.
Żyjemy w takim zniewoleniu umysłu, reklam telewizyjnych i uzależnieniu od akceptacji znajomych i rodziny, że czasami zbyt trudna wydaje się decyzja o spędzeniu całego tygodnia na dość osobliwym rodzaju urlopu. Tak, urlopu, bo raczej w tych dniach nie popracujemy, więc bierzemy kilka dni z budżetu naszych „wakacji”, które mogą okazać się elementem rodzinnej dyskusji. Może mieliśmy w rękach kuszącą ulotkę albo maila z zaproszeniem na tygodniowy program za 2000zł, ale ułatwiając życie sobie i innym, idziemy do apteki i kupujemy reklamowany w telewizji suplement diety, który z pewnością za nas wszystko załatwi. No i kosztuje 100zł, czyli efekt szminki gotowy. Zazwyczaj kończy się na kilku dniach łykania pigułek, a potem opanuje nas i tak codzienna rutyna. I tyle z oczyszczania. Oczywiście, bez rygorystycznej diety i ostrożnego postępowania, nasz organizm nie jest zdolny do oczyszczenia, gdyż całe zasoby i energia są zużywane przez ciało na trawienie ciężkostrawnych posiłków, często podanych o złej porze, a także przez choroby, z którymi nasz układ odpornościowy próbuje walczyć, mimo braku witamin, mikroelementów czy niezbędnych kwasów.
Pierwszy dzień, to przede wszystkim brak pokarmu, płynne zasilanie organizmu i pogadanka na temat tego, co wydarzy się w tym tygodniu. „Lepiej nie mówić o wszystkim tym, którzy mają w planie przyjazd pierwszy raz, bo się zniechęcą niepotrzebnie, a będą zachwyceni efektem, mimo tygodniowego poświęcenia”. Nie, nie. Chcemy Wam powiedzieć jak jest naprawdę, żeby chętnych zmobilizować, a niechętnych upewnić, że ich pora dopiero nadejdzie.
Pytam Martę Gładuń dlaczego zdarza się, że drwimy w Polsce z osób, które odważyły się na detoks już, teraz. Odpowiedzi są dwie. Jedna, to strach. Strach przed tym, że zostanę w tyle, bo ktoś z mojego otoczenia zdaje się przodować i ma odwagę zrobić coś, na co mi tej odwagi nie wystarczyło. A co jeśli to ja się mylę? Druga to to, że Polska jest w wielu dziedzinach „w tyle”. Przez obie wojny i komunizm straciliśmy ogromną bazę wiedzy od pokoleń – z dziada pradziada – co jest dobre. Nasi lekarze, babki i całe wioski wiedziały o dobrodziejstwie ziół, postnych piątkach i 40-dniowych okresach odciążenia organizmu i samoleczeniu przez głodzenie. Inne kraje nie miały aż tak rażącej eksterminacji warstwy inteligenckiej jak nasz, a dodatkowo nasze rodziny po 89-tym zachłysnęły się tym, co zachodnie, kolorowe i reklamowane. Niestety, staliśmy się nowym, bardzo pojemnym rynkiem zbytu. Teraz musimy to pracowicie nadrabiać, więc specjaliści najwyższej klasy detoksu pobierają latami lekcje nie tylko z zakresu ajurwedy, ale również od lekarzy z Nowej Zelandii, którzy są Maorysami i od wielu lat prowadzą głodówki u pacjentów, których czeka poważna operacja, aby ich organizm nie tracił energii na trawienie, ale rekonwalescencję podmiotu terapii. Kraje zachodnie korzystają z tej wiedzy od wielu lat.
Dla kogo detoks, a dla kogo nie?
W zasadzie dla każdego, kto nie ma cukrzycy, chemioterapii, czy karmienia niemowlęcia. Widać tu osoby z reumatoidalnym zapaleniem stawów, które odzyskują w 100% zdrowe stawy, osoby z problemami tarczycowymi czy z przeciążoną wątrobą. Czasy, kiedy myślano, że detoks jest tylko dla alkoholików, bezpowrotnie minęły. Celowo pomijam osoby, które chcą stracić wagę, bo to jest zbyt oczywiste, jak również to, że odchudzanie jako jedyny cel, może być bardzo szybko zaprzepaszczone już w 2 tygodnie po powrocie do domu, gdy z litości dla samych siebie „uzupełnimy” stracone porcje mięs i pieczywa. A właśnie. Nie tylko nie jesz przed przyjazdem białek zwierzęcych czy tłuszczu i mąk. Po powrocie również obowiązuje surowa dieta, która łagodnie wyprowadzi nasz organizm z trybu głębokiego oczyszczania i regeneracji. Brzmi kusząco? Chyba tak, jeśli robić coś, to lepiej raz a dobrze, a nie zadowalać się „pseudo” detoksem, który polega na podaniu kaszek, lewatywy i po 3 dniach „poświęceń” wracamy stęsknieni do naszej lodówki.
Dlaczego grupa lepsza niż samemu w domu?
Nie musielibyśmy wybierać się na detoks, gdybyśmy nie jedli glutenu, laktozy, cukru czy przemysłowej kawy. Gdybyśmy odżywiali się większą proporcją ryb, warzyw i owoców ze sprawdzonych źródeł, stosowali JEDEN DZIEŃ GŁODÓWKI w tygodniu, na przykład w piątek, następnie raz w roku około 2-5 tygodni, to nasz organizm poradziłby sobie z obciążeniami, na jakie jest narażony. Więc jeśli chcemy uniknąć grupowych zajęć, możemy zastosować się do tradycyjnych zaleceń, które dostępne są w książkach o tytułach uzdrawiająca głodówka” i tym podobne.
Natomiast prawdziwy detoks nie jest procesem, który łatwo przeprowadzić samemu w domu. „Doświadczeni detoksowicze” wybierają się na detoks już po raz 8-my czy 20-ty. Mimo, że bardzo dobrze znają program i technikę. Jak mówi internista Joachim Godula, decydując się na detoks, musimy liczyć się z tym, że rodzina spróbuje nas wszelkimi sposobami zniechęcić lub ośmieszyć, więc trudno byłoby takiej osobie poruszać się przez tydzień zupełnie innymi ścieżkami i narażać się na pytania i komentarze domowników. Znacznie bardziej komfortowo czujemy się w hotelu, gdzie mamy pewność intymności oraz niemal całodzienną pracę w grupie. Prowadzone są zajęcia z oddechu, ćwiczenia fizyczne, praca nad bagażem własnych emocji, które ucieleśnione w wątrobie nie pozwolą się jej oczyścić, dopóki nie uwolnimy jej od własnych problemów. W grupie mamy większe poczucie bezpieczeństwa i przynależności do określonego rodzaju „stada”.
Internista podkreśla, że Medycyna Zachodu wydłuża życie o kilka lat, a medycyna naturalna z prostych krajów i połączona z medycyną konwencjonalną może jeszcze bardziej życie wydłużyć. Nie należy cofać się do prymitywnych cywilizacji, nie negować pigułek, metod badawczych i odkryć nauki, ale dodatkowo włączyć na przykład zioła, metody relaksacyjne, głód.
Co to jest detoks? Jak wygląda oczyszczanie?
Detoks to proces. To nie jest jednodniowa akcja z wypłukiwaniem toksyn. Wyjątkowe sposoby skomponowane przez Martę Gładuń, to mikstura ziół, zabiegów, warsztatów, spacerów, relaksu, mało seksownych akcesoriów do oczyszczania oraz głodzenia organizmu w celu całkowitej jego koncentracji na regeneracji, na samoleczeniu. Detoks to dosłownie pozbywanie się toksyn i starych „śmieci” z organizmu, które zmniejszają lub nawet blokują wchłanianie zdrowotnych składników z pokarmów, nawet tych najzdrowszych, ze względu na brak możliwości biologicznego wchłaniania przez oklejone złogami ścianki jelit. Dlatego warto poddać się oczyszczaniu, jeśli chcemy otworzyć nowy rozdział w swoim życiu i albo uporać się z „nieuleczalną” chorobą, alergiami, zapaleniami i wieloma innymi schorzeniami, ale także wybrać zdrowszy styl życia. Wówczas wszelkie dobrodziejstwa, jakie chcemy zgotować naszemu ciału, na przykład wyciskane soki, warzywa z własnego ogródka, pierwszej klasy oliwy czy wyszukane ziarna, będą kilkukrotnie lepiej przyswojone niż bez detoksu (chociaż raz na rok).
Detoks to nie spa.
Detoks to nie jest pobyt w drogim hotelu dla snoba, który w kufrze swojego auta przywiezie drogie whisky i nastawia się na rozrywkę. Nikt nie będzie Cię masował ani pilnował, czy na pewno pijesz 2,5 l wody dziennie. Jedyne dozwolone kosmetyki to pasta do zębów, szampon i mydło. Nie masz wyglądać pięknie, ale uwolnić się od bólu i chorób, które są wynikiem nagromadzonej, starej żółci i zaklejającego wątrobę glutenu, a także toksyn bardzo różnorodnego pochodzenia (chemizowane pożywienie, metale ciężkie, środki konserwujące, zapachowe, polepszające kolor lub smak produktów, toksyny uwalniane przez grzyby i pleśnie). Detoks to kilka dni poświęcone w 100% Tobie, Twojemu ciału i myślom. Owszem, dobry hotel musi być zapewniony z komfortową infrastrukturą i obsługą.
Oto jak wygląda program detoksu w wydaniu Marty Gładuń.
6 dni.
Tyle trwa minimalna kuracja. Może też trwać 10, 14 i 21 dni, ale zazwyczaj trudno wygospodarować aż tyle dni w jednej turze, dlatego większym powodzeniem cieszy się dwufazowy detoks – jeden wiosną, a drugi jesienią.
Niejedzenie
Już na 10 dni przed początkiem kuracji jemy warzywa, owoce, tłuszcze roślinne, przyprawy bez soli, soki naturalne, najlepiej wyciskane i niektóre kasze. To po to, abyśmy dali sygnał organizmowi, żeby przygotował się do oczyszczania, ale także nam będzie łatwiej przejść cały proces, jeśli nie będziemy mieć w układzie pokarmowym mięsa, tłuszczu zwierzęcego, nabiału, zbóż, kawy, słodyczy, a wszystko to dodatkowo mocno obciąża organizm, jeśli chodzi o zużycie energii ciała na procesy życiowe.
Od pierwszego dnia pijemy 2,5l wody dziennie.
Na drugi dzień płuczemy jamę ustną 2 łyżeczkami oliwy, następnie w grupie spożywamy tak zwane „powidła”, czyli mieszankę 70 ziół ajurwedyjskich w postaci pasty, która pomaga czyścić złogi i toksyny. Pasta taka jest wytwarzana w Himalajach przez 3 miesiące przez mnichów, wzmacnia organizm, łagodzi stres i złe samopoczucie. Na drugi dzień otrzymamy prócz porannych „powideł” popołudniową kompozycję ziół na sucho, potocznie nazywanych „papierem ściernym” na jelita. To one właśnie zostały wypracowane w Nowej Zelandii już 30 lat temu przez tamtejszych lekarzy – 10-krotnie przyspieszają oczyszczanie i o 300% wzrasta odporność, przy braku skutków ubocznych. A wieczorem zostanie nam podany atrakcyjnie wyglądający drink. Ale nie jest to ani smaczne ani łatwe do wypicia, gdyż jest to emulsja składająca się z soku z cytryny i oliwy. Pijemy na noc i czekamy aż nas „ruszy”.
I w kolejne dni podobnie. Nie spożywamy nic poza tym.
Po detoksie powoli wracamy do jedzenia, ale rozpoczynamy ów powrót od pieczonego jabłka, aby dać sygnał ciału, że proces czyszczenia i spalania naszych śmieci powoli się kończy. Niektórzy wydłużają sobie czas głodówki dwukrotnie, już w warunkach domowych, ale bez spożywania katalizatora w postaci ziół czy drinków cytrynowo-oliwnych, chcą wyeliminować jeszcze więcej toksyn czy pasożytów.
To na „L”
Największy strach w uczestnikach wzbudza lewatywa. Niektórzy wyrażają swoją niechęć na głos, co nie oznacza, że jej nie wykonają, gdyż jest to najszybszy i najzdrowszy sposób na wyrzucenie wszystkich toksyn i kilkudziesięcioletnich resztek, ale także pasożytów z niezwykle długich jelit. Oczyszczanie bez „tego na L”, sprawiłoby, że uwalniane toksyny i inne niepożądane substancje dostałyby się do układu krwionośnego i zatrułyby cały organizm, co objawiłoby się natychmiastowym bólem głowy lub innymi dolegliwościami. Tak więc, czy nam to odpowiada, czy nie jest to najbardziej skuteczny sposób na wydalanie w trybie przyspieszonym, podobnie jak odruch wymiotny.
Relaks, oddech i tybetańskie pozycje
Godzinę dziennie mamy tylko dla siebie, a pozostały czas wypełniają zajęcia rozwojowe. Prowadząca zachęca głodujących do spacerowania w górach i dotleniania ciała, mózgu. Po powrocie organizowane są zajęcia relaksacyjne, zmierzające nie tylko do odpoczynku, ale zaprogramowania naszego umysłu na „niemyślenie”. Zamiast tego ma się rozpocząć uwalnianie całych zasobów ciała na oczyszczanie organów i ich naprawę. Po głębokim relaksie kursowicze uczą się ciekawych sposobów na prostą gimnastykę, dzięki której możemy czuć się lepiej i wyglądać młodziej. Lepsza sylwetka to tylko efekt uboczny. Następnie przychodzi czas na „pięciu Tybetańczyków”, czyli pozycje jogiczne, które doskonale masują organy i rozciągają mięśnie. Ostatnim punktem zajęć jest sztuka oddechu i zabawne „gołębie” i „kukułcze” techniki masujące serce, płuca, jelita i wiele innych narządów.
Opcjonalnym punktem programu jest kolejny spacer lub sauna ziołowa. „Bez pracy nie ma kołaczy” głosi stare przysłowie. Jeśli nie wykonamy najmniejszego kroku w kierunku zdrowia, to ono samo do nas nie przyjdzie, co najwyżej dotknie nas choroba, która jest wyraźnym sygnałem ostrzegawczym naszego organizmu, że czas wziąć się za siebie.
ciężki klimat ,oj bardzo ciężki ale jak się zaczyna czuć efekt to nabiera się swoistej nadziei na poprawę sylwetki oraz stanu zdrowia ,co prawda ja miałam ochotę zawrócić po 3 dniach pobytu ale grupa daje siłę i dałam radę straszne 5 dni ale potem zaczęłam iść we właściwą stronę ….to daje moc…