Tym, którzy już mają doświadczenie z indyjskiego aszramu w swojej szkatułce wspomnień, nie trzeba przypominać. Natomiast ci, którzy się zastanawiają nad taką opcją, być może zdecydują się zmaterializować marzenie o podróży. A każdy, kto przeczyta i poczuje pulsujący, równomierny rytm tej codzienności, być może zaczerpnie garść inspiracji i wprowadzi je do swojej rutyny – z taką intencją dzielę się wrażeniami z ostatniego pobytu w aszramie Swamiego Ramy Bharati na przedmieściach Riszikeszu, u stóp Himalajów, w marcu 2023 roku. – relacjonuje Iwona Siemieniuk
Ranek
Budzik w zasadzie mógłby nie dzwonić. Grawitacja uregulowanego planu dnia sprawia, że budzę się równo o piątej czterdzieści pięć. Za chwilę wschód słońca. Powietrze ma już gęstość poranka, ogrodowe pawie wypełniają ciszę godowymi odgłosami, do złudzenia przypominającymi zawodzenie kotów. Otwieram drzwi, wdycham rześkie powietrze znad Gangesu. To znaczy zamierzam to zrobić, ale czuję, że trzeba przepłukać nos ze zbędnych wydzielin wyprodukowanych przez noc. Yala neti, płukanie nosa przegotowaną wodą z solą, z pomocą specjalnie zaprojektowanego naczynia, to jedna z czynności przygotowawczych przed poranną praktyką. Od razu pełniej czuję kwiatowe i drzewne alikwoty zapachu ogrodu, w którym położony jest aszram.
fot. Iwona Siemieniuk, Ganges o świcie
Moc rutyny dobrze zaplanowanego dnia
Słodkie, świeże powietrze zapowiada owocny dzień. Kolejna ważna przygotowawcza praktyka to wypicie lemon water. W jadalni spotykam innych gości aszramu. Wyciskamy połówki małych, zielonych cytryn, dodajemy odrobinę miodu, do tego gorącą wodę i pijemy. Intencją jest poruszenie jelit tak, żeby naturalnie i lekko je opróżnić. Aby to się udało – tak wcześnie rano i bez generowania zbędnych napięć w rejonie dna miednicy i brzucha – konieczna jest odpowiednio skomponowana, lekka dieta, umiarkowany, wzmacniający ciało ruch, nie za późna kolacja i nawyk oddychania prawidłowo angażującego przeponę.
W ten sposób oczyszczone ciało jest gotowe na ćwiczenia mobilizujące stawy i gruczoły dokrewne albo serię asan, jeśli się je praktykuje. Wszystko po to, by dobrze przygotować ciało i umysł do praktyk wewnętrznych, bardziej subtelnych – koncentracji i medytacji. Ten etap praktyki odbywa się już w sali medytacyjnej, położonej w centralnej części aszramu. Pod jedną ze ścian stoi zdjęcie Swamiego Ramy, założyciela aszramu, który opuścił ciało w 1996 roku. Przy portrecie zawsze pali się oliwna lampa. W tej tradycji jogi, w linii Bharati, termin guru oznacza światło wiedzy, nie jest przypisywany człowiekowi, lecz uniwersalnej świadomości. Swami Rama wielokrotnie to podkreślał w swoich wykładach i książkach.
fot. Iwona Siemieniuk, Dziedziniec aszramu i ogród
Obudzone ćwiczeniami ciało, układam wygodnie w shavasanie, nazywanej pozycją trupa. Wydech, pierwsze odpuszczenie jogina. Z zamkniętymi oczami przechodzę uwagą od czubka głowy aż do palców stóp i proszę po kolei grupy mięśni, żeby na wydechu się rozluźniły, puściły, już nie trzymały tego, co im nie służy. Wraz z wdechem pobieram wszystko co mi potrzebne do sprawnego, radosnego funkcjonowania. Totalne rozluźnienie.
Zrelaksowane w ten sposób ciało odżywiam ćwiczeniami oddechowymi – aby pobudzić witalną energię, w sanskrycie nazywaną praną. W zależności od dnia, mogą to być ćwiczenia dynamiczne bądź wyciszające, jak nadi shodhanam, oddychanie naprzemienne nozdrzami. Ćwiczenia oddechowe potrzebne są, by wydarzyło się wycofanie zmysłów ze świata zewnętrznego i otwarcie sushumny, centralnego kanału energetycznego, biegnącego wzdłuż kręgosłupa, kończącego się w punkcie pomiędzy nozdrzami. By następnie płynnie przejść do koncentracji – w dowolnej siedzącej pozycji, na podłodze, poduszce, stołku czy krześle, gdzie głowa, szyja i tułów znajdują się w jednej linii. Taka stabilna siedząca pozycja wydarza się jako naturalne następstwo ukierunkowanej intencją pracy, czasem kilku miesiącach. Ale się wydarza, taka jest moc rutyny dobrze zaplanowanego dnia.
fot. Iwona Siemieniuk, Ghat nad Gangesem
„Czarodziejska” peleryna
Teraz, kiedy wszystkie zewnętrzne czynności zostały wykonane, kiedy ostatnim wysiłkiem umysłu koncentruję się kolejno na ciele, oddechu i odwiecznie poruszającym się umyśle, pozostaje trwać nieporuszoną i przekroczyć granicę osobowego „ja” – co jednego dnia się wydarza, a innego nie. Samo przejście tego procesu jest ważne, daje poczucie sprawczości i utrwala zdrowy nawyk. Nie używam nawet sformułowania „medytuję”. Wolę słowa „siadam do medytacji” – której istotą jest bycie, istnienie, nie-robienie.
Ponieważ czas znika i znika poczucie odrębności, nie wiem ile trwała medytacja. Ale jej doświadczenie zabieram ze sobą – płynącą z wnętrza błogość, ciszę i radość z samego faktu, że jestem. To moja „czarodziejska” peleryna na dalszą część dnia, bezgłośna kojąca muzyka cichej obecności. Każdego dnia w aszramie do medytacji siadam trzy lub cztery razy.
fot. Iwona Siemieniuk, Śniadanie
Posiłki w skupieniu
Śniadanie. Jest dokładnie o ósmej. To dobra pora na zasilenie się odżywczą owsianką lub poha – płatkami ryżowymi przyprawionymi cebulą, liśćmi curry, kolendrą, orzeszkami ziemnymi, kurkumą, czarną gorczycą, sezamem, zielonym chili i limonką, a na koniec – boską papają o pomarańczowym mięsistym miąższu. Tej niezmodyfikowanej genetycznie papai najbardziej mi chyba brakuje w Europie. To, co zazwyczaj spotkamy na europejskich sklepowych półkach czy straganach, to odmiany modyfikowane genetycznie, oznaczone pięciocyfrowym numerem z cyfrą „8” na początku . Inny smak, tekstura i właściwości.
Główny makroskładnik wegetariańskiej diety w aszramie to węglowodany z dodatkiem tłuszczu (masło klarowane ghee, olej kokosowy, olej słonecznikowy), przyprawione hojnie lokalnymi przyprawami – imbirem, kurkumą, korą cynamonu, goździkami, zielonym i czarnym kardamonem, gorczycą, kuminem, asafetydą. Białko jest w zdecydowanej mniejszości, pochodzi z ryżu, ciecierzycy, soczewicy, grochu, sezamu, orzechów. A jednak po dwóch tygodniach tak zbilansowanej diety pożegnałam dwa niepotrzebne kilogramy. Jak to możliwe? Jak można schudnąć jedząc same węglowodany i tłuszcze? Można.
fot. Iwona Siemieniuk, Obiad – szafranowy ryż, dhal, sabji, roti
Warto zauważyć, że węglowodany były zasadniczo nisko i średnio glikemiczne, dieta nie zawierała produktów przetworzonych, słodzonych rafinowanym cukrem, nie było przekąsek, słodyczy. Co ważne w tej kulturze, dania były świeżo przygotowane, tylko takie posiłki zachowują pełnię odżywczych wartości. Były lokalne sezonowe owoce – papaja, winogrona, banany, które nie podróżowały w plastiku przez pół świata, w rozsądnej ilości. Osoby spożywające nabiał po kolacji mogły wypić mleko z kurkumą, od miejscowych karmionych trawą krów.
Jakie jeszcze okoliczności zaistniały? Dbałam o prawidłowe nawodnienie i zawsze miałam przy sobie termosik ze stali nierdzewnej z wodą, cytryną, szczyptą soli i kroplą miodu. Posiłki były regularne – o 8.00 śniadanie, o 13.00 obiad, o16.00 chai, o 19.00 kolacja. Między ostatnim i pierwszym posiłkiem dnia wydarzała się ponad 12-godzinna przerwa, czyli post przerywany.
Co może być kluczowe, posiłki spożywane były w skupieniu, nie rozpraszało mnie używanie komórki, oglądanie czy czytanie niepotrzebnych wiadomości, niepotrzebne bodźce. Bywało, że siedziałam w zupełnej ciszy, zachwycając się zwisającymi przed oknem jadalni czerwonymi kwiatami kuflika cytrynowego (Callistemon citrinus splendens). Jadłam też mniej niż zwykle – wolniej, więcej razy przeżuwając, z większą uważnością. Czasem dłonią, co skutkowało bardzo subtelną relacją ze spożywanym jedzeniem.
Liście jako talerze
Przed erą jednorazowych naczyń bananowe liście służyły jako talerze, a gliniane czarki jako kubki. Potem zjadały je domowe lub bezdomne zwierzęta, a czarki wracały do ziemi rozpadając się w gliniany pył. Jeśli mamy kiedykolwiek mówić o prawdziwym zero waste, przyjrzyjmy się właśnie naturalnym surowcom, glinie i liściom, na przykład chrzanu czy łopianu.
fot. Iwona Siemieniuk, Miseczka z liścia drzewa saal – saal pata, gliniana czarka
Nie da się też nie wspomnieć o jednoczących wspólnych działaniach dla dobra wspólnoty. Może niepozornych, a jednak ważnych. Po posiłku należało odwiedzić umywalnię, pomieszczenie z szeregiem kranów i kamiennymi zlewami. Metalowe wielorazowe talerze, miseczki o objętości pięści, kubki, sztućce oraz wytłaczane tace, zastępujące talerze i miseczki, szorować należy dokładnie z obu stron, dokładnie wypłukać i odstawić do wysuszenia. Zamiar nieuczestniczenia w posiłku należało zgłosić w biurze, aby jedzenie się nie marnowało.
Niezmiennie zachwyca mnie gospodarność i mądrość gospodarzy. W aszramie nie było jednorazowych opakowań na wodę i napoje. Problem śmieci nieorganicznych był więc znikomy. W jadalni na ścianie znajdował się dostępny dla wszystkich uzdatniacz wody. Każde pudełko czy słoik są przechowywane do ponownego użycia. O to chodzi w gospodarowaniu z poszanowaniem natury, o realne działanie na co dzień, w swoim najbliższym otoczeniu.
Kim jestem?
W przerwach między praktyką, wykładami, czy satsangiem, jest przestrzeń na rozmowy, pracę własną, lekturę zbiorów biblioteki. W aszramie nie ma nakazu izolacji, ale wychodzenie do miasta nie służy wewnętrznej pracy, dla której się tu przyjeżdża. To czas na introspekcję, wewnętrzny dialog, medytację, na zasiewanie nasion zdrowych nawyków. Na kontemplowanie pytania „kim jestem?”, „skąd przychodzi myśl o 'ja’?”. Do tego nie trzeba telefonu ani internetu. Potrzeba jedynie ciała, oddechu i umysłu, ukierunkowanego intencją do samopoznania.
fot. Iwona Siemieniuk, zdjęcie: Brama nad Ganges
Spacer wzdłuż Gangesu, dla Hindusów – świętej rzeki, to nieodłączna część codziennej rutyny. Za bramą aszramu, prowadzącą na brzeg, zaczyna się nieco inna rzeczywistość. Zbocza wału okalającego rzekę usłane są śmieciami. Bywało tak od zawsze, że lokalna ludność wyrzucała po posiłku bananowy liść czy glinianą czarkę na ziemię. W międzyczasie do Indii dotarł „dobrobyt”gospodarki opartej na wzroście, wraz z tonami produktów w jednorazowych opakowaniach – a nawyk wyrzucania pozostał. Śmieci wzdłuż Gangesu to dysonans, który towarzyszy moim codziennym spacerom. Zdecydowanie lepiej rezonuję z wolno biegającymi psami, przechadzającymi się deptakiem krowami, czy z oddającymi się porannym ćwiczeniom mieszkańcom przedmieść Riszikeszu. Rozumiemy się bez słów.
Dość szybko uruchamia się mój silny nawyk – zbieranie śmieci w zasięgu mojego wzroku, taki mały akt przywracający harmonię w relacji człowiek – środowisko naturalne. W ciągu kolejnych dni dołączają inni i udaje się doprowadzić „nasze” zbocze do porządku. To działanie przynosi wymierne efekty – pod aszramem chętniej zatrzymują się krowy i kozy, po chrupiące pyszne listki, zioła i trawę.
fot. Iwona Siemieniuk, Kózka nad Gangesem
Zaprzestać czynienie tego, co nie służy
Obcowanie z pięknem natury to jedna z ważnych idei aszramu. W codziennej bliskości turkusowych wód Gangesu, spoglądających na jego brzeg majestatycznych Himalajów, wychylających się z dżungli na przeciwległym brzegu dzikich słoni, szybko można poczuć się częścią całości.
W aszramie nie ma wifi, jedyna ogólnie dostępna sieć to wzajemna życzliwość, szacunek i boskie widoki. Czasem ciszę przerywają odgłosy pudży, rytuałów odprawianych w ghat na brzegach Gangesu albo położonych na skraju aszramu zabudowaniach. Hinduski i Hindusi z miłością i oddaniem ofiarowują swoim bóstwom mleko, miód, kwiaty, ogień i modlitwę. Wiele lat temu rytuały te wydawały mi się dziwnym teatrem. Teraz rozumiem, że mogą być ważnym działaniem wspierającym wewnętrzną praktykę.
Joga zawiera w sobie wielość aspektów. W zależności od rodzaju praktyk można mówić o raja jodze, jnana jodze, bhakti jodze, karma jodze, kundalini jodze, laya jodze. Ciekawie opisuje je Swami Rama w książce ” „Choosing a path„. Nie są to ścieżki odrębne, wzajemnie się uzupełniają. Przykładowo, przebudzenie energii kundalini, jest częścią każdej ze ścieżek jogi. Nie w każdej ścieżce praktykuje się siadanie do medytacji. Ten sam cel samourzeczywistnienia osiąga się na różne sposoby.
Boskość wydarza się na co dzień. W każdym dobrym uczynku wobec drugiej żywej istoty, ale też wobec siebie samej, siebie samego. Wszystko, czego potrzeba, już jest. Sztuką spełnionego radosnego życia jest więc umiejętność zaprzestania czynienia tego, co nie służy, by odsłonić radosną, harmonijną obecność.
Ostatniego dnia pobytu w Riszikeszu jadę tuktukiem, najpopularniejszym lokalnym środkiem transportu, do miasta, po drodze nadając pocztą, oczywiście z przygodami, 6 kg bezcennych książek o jodze, tantrze i Vedancie.
Udaje mi się też odnaleźć w zgiełku rewelacyjny sklep z tkaninami Arora Brothers – od lat doświadczeni krawcy szyją tam ubrania pokoleniom swamich i adeptów jogi. Wychodzę od nich z ciepłym szalem z surowego jedwabiu.
fot. Iwona Siemieniuk, Tuk tuk na ruchliwej ulicy Chennai
Miejskie ogłuszenie
Riszikesz mnie rutynowo przeżuł i wypluł pod wieczór, ogłuszył kakofonią klaksonów i spalinowych silników. Choć spacer w towarzystwie zaprzyjaźnionej cudownej hinduskiej rodziny z Kalkuty, i kilku znajomych z aszramu był nieoczekiwanym radosnym darem. Podobnie jak chętnie oddające do pieszczot swe ciepłe głowy krowy między sklepami przy Ram Jula. Zachowuję go na chłodne, polskie wieczory, które z pewnością nadejdą.
Z ulgą wracam do aszramu na spóźnioną kolację. W ciszy rozkoszuję się zrównoważonym smakiem kitchari, mojej ukochanej potrawy z ryżu i mung dhal, z plackami papadam z fasoli urad. Odkąd podpatrzyłam to w aszramowej kuchni, w warszawskim mieszkaniu papadamy opalam nad ogniem kuchenki, już nie na patelni. Smakują zdecydowanie lepiej.
Kluczowe dla dobrostanu i harmonijnego kolejnego dnia jest oczywiście regularne chodzenie spać, nie później niż o 22.30.
fot. Iwona Siemieniuk, Kolacja – kitchari i papadam
Nawyki pod lupą
Przemieszczając ciało tysiące kilometrów od domu, podróżujemy z bagażem nawyków, tych widocznych, aktywnych, i tych nieuświadomionych, z tylnego siedzenia kierujących naszym codziennym byciem. Zawsze i wszędzie jest czas i okazja na podjęcie najważniejszych studiów i badanie swoich nawykowych zachowań, myśli, uczuć, pragnień, by dokopać się do niezakłóconej chaosem umysłu obecności. Być może aszram, pustelnia, klasztor, skit, czy inne miejsce w ciszy i bliskości natury stwarza ku temu bardziej sprzyjające okoliczności.
Nawet, gdy codzienne zobowiązania ograniczają twoją mobilność, w środku masz nieskończoną przestrzeń wolności, nieskończoną bibliotekę życia.
Może ta garść inspiracji z aszramowej rutyny dnia codziennego pomoże ci w pełni z niej korzystać.
Dokładnie tu, gdzie jesteś. Dokładnie teraz.
Iwona Siemieniuk
Scenarzystka, wokalistka, aktorka, z pierwszego wykształcenia – prawniczka, autorka projektów @dobryoddech i @sustainablerecession. Wierzy, że indywidualna przemiana jednostki i najdrobniejsze nawet działanie dla dobra całości są drogą do uczynienia tej planety lepszym miejscem do życia. Wspiera ideę niekrzywdzenia ludzi, zwierząt i przyrody, szukając przestrzeni dla pokojowego współistnienia wszystkich istot. Daje swój głos tym, którzy go nie mają i wypatruje końca gospodarki opartej na wzroście. Na ścieżce osobistego rozwoju zasila ją mądrość dwóch kotów z greckiej wyspy Lesvos, Stavrosa i Androniki, oraz moc ostatniego w Europie lasu pierwotnego, Puszczy Białowieskiej, gdzie być może kiedyś zapuści korzenie.